Andrzej Walter
Drum bun
Pierwszy raz byłem tam trzydzieści osiem lat temu. Niewiele pamiętam. W głowie zostały jakieś pojedyncze, wyrwane z mgły, klisze: wiele wrażeń, zapachów, dźwięków. Jakieś słowa, bliskość Rodziców, samotny pelikan na plaży, stada kormoranów z żółtymi szyjami, nagie ciała nudystów, kiepskie jedzenie i te, jakże piękne nazwy – Mamaia, Konstnaca, czy też … Neptun, Jupiter, Wenus. Choć mieszkaliśmy w Eforie Nord blisko Konstancy – fascynującego portu rumuńskiego wybrzeża.
Chciałem Wam opowiedzieć o Rumunii, o kraju zapamiętanym z dzieciństwa, o miejscu, gdzie zostało serce, a które nawet kiedyś mogło być Polską, o krainie dzikiej, biednej i jakże niesamowitej. Dziś już pojąłem wagę i znaczenie słów największego rumuńskiego poety romantycznego, który jakże pięknie wyraził to, co chyba dziś w życiu stało się dla mnie najważniejsze.
Świat pierzcha, strach na sercu leży
I strop niebiański w mgle się chowa,
Bo całe życie twe zależy
Niekiedy od jednego słowa.
I być może nawet całe życie poszukujemy tego jednego słowa, albo i (tych) słów, tych znaczeń, wspomnień, dążeń, idei, które układają nasze Zycie w jakąś uchwytną, logiczną i harmonijną całość. Być może nawet wpatrzeni w nurt rzeki rozważamy to, co się przydarzyło, co minęło i nie wróci, zastanawiamy się nad losem, przeznaczeniem oraz szerokim kontekstem ludzi, historii oraz toczących się dziejów.
Zawsze fascynowały mnie miejsca i wydarzenia naznaczone bólem i cierpieniem, określone kurzem i krwią, poruszające dramatem i ofiarą, wstrząsające świadomością i siłą człowieka w jego nieustającej przekorze wobec dynamiki świata oraz … tyrana. A na moją Rumunię, jak również na ich, na naszą i na waszą Rumunię, jakby na to nie patrzeć, położył się przecież jego cień, cień karpackiego tyrana - Drakuli w osobach Eleny i Nicolae Ceausescu. Ludzie ci wpisują się w kolekcję potworów minionego wieku, które jakże silnie wpłynęły na: losy, biografie, życie i śmierć, przeszłość i teraźniejszość, wpłynęły na atmosferę, mentalność i zachowania, na cały sposób postrzegania świata, w zasadzie wpłynęły na wszystko. Tego typu ludzie lepili zapach i smak – Berlina, Sarajewa, Moskwy, Warszawy czy Bukaresztu. Tego typu ludzie pociągnięci ideami intelektualistów – Marksa i Engelsa wcielali w życie nieludzki system totalitarny, który upokorzył nasze dusze do tego stopnia, iż nawet dziś zbieramy tego owoce.
Niestety. Smutne to prawdy. Ważna przeszłość, która zdeterminowała losy narodów, która zaważyła na tym, kim dziś jesteśmy. I kiedy przekraczamy dziś jakiekolwiek granice trzeba o tym pamiętać, trzeba mieć tego świadomość, odczuwać to podskórnie i wiedzieć, że banalność zła nie jest kategorią opisu, nie jest nieuchwytną ideą, tylko jest czymś realnym, namacalnym, faktycznym – czymś, co zawsze może powrócić.
Pierwszy raz byłem tam trzydzieści osiem lat temu. Był rok 1978. Powróciłem po dwudziestu ośmiu latach w roku 2006, a potem jeszcze raz trzy lata temu w 2013. Rumunia się zmieniła. Rumunia jest naszym unijnym partnerem, Rumunia się przekształciła… A jednocześnie wciąż pozostała dzika, nieujarzmiona, swoista, jakby trochę naturalna wobec różowej i bezideowej rzeczywistości czegoś, co jeszcze siłą przyzwyczajenia nazywamy Europą. To wrażenia instynktowne, wrażenia skoncentrowane, ale przeżyte na własnej skórze, zasmakowane i napotkane. Warto skonfrontować je z literackim bogactwem, które ostatnimi laty „trafiło pod nasze, polskie, strzechy”.
Pierwszą i najważniejszą jest książka Macieja Kuczewskiego, którą serdecznie polecam, gdyż jest napisana językiem bardzo przystępnym, wciągającym i rzekłbym dziennikarskim, ale z tych wyższych lotów dziennikarstwa, które opiera się na doznaniu i szczerym opisie. Jak również, rzecz oczywista, talencie narracyjnym i wielce rzadkiej zdolności wytworzenia atmosfery, w której czujemy się jak w domu. Kuczewski opowiada o Złotej Epoce czyli o potwornym czasie wcielania w życie fantasmagorii obłąkanego Ceausescu, które zakończyło się egzekucją tyrana i jego żony podczas rumuńskiej rewolucji w grudniu 1989. Opowiada to w sposób tak zajmujący i ciekawy, że książkę tę przeczytałem dwukrotnie i daję słowo honoru, czytając po raz wtóry nie nudziłem się ani przez moment.
„Rumunia – Koniec Złotej Epoki”, Maciej Kuczewski, Warszawa 2008.
Godną polecenia jest też książka Małgorzaty Rejmer „Bukareszt – Kurz i krew” z roku 2013, która jest pozycją znakomitą, napisaną z werwą i talentem prozatorskim, ale ostrzegam, to książka mocna, nawet wstrząsająca w kilku miejscach. To książka bardzo prawdziwa i cenna. Kunszt dziennikarski wysokich lotów. Coś z pogranicza reportażu i eseju, a jednocześnie wnikliwa wiwisekcja rumuńskiej duszy.
Warto też sięgnąć po coś z półki historyczno biograficznej, choć tu możemy się trochę znużyć natłokiem faktografii, nasyceniem dat i wydarzeń z komunistycznych matactw XX wieku w celu zdobycia i utrzymania władzy. To z kolei książka Thomasa Kunze „Ceausescu – Piekło na ziemi” – wnikliwa i dokładna biografia tyrana z elementami tła epoki, wydarzeń na świecie i opisu tego tragicznego, minionego wieku.
Kolejnym z polecanych doznań literackich jest lektura dość trudnej w odbiorze, właściwie pracy naukowej, choć arcyciekawej pozycji Luciana Boia „Dlaczego Rumunia jest inna”. Bo jest ona inna. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
W opisie tej książki możemy przeczytać: „Od lat siedemdziesiątych XX wieku nie ukazało się w Polsce żadne całościowe opracowanie dziejów Rumunii. Sam kraj przeszedł w tym czasie skomplikowaną i obfitującą w paradoksy drogę transformacji od jednej z najcięższych dyktatur komunistycznych do demokratycznego kraju członkowskiego Unii Europejskiej. Przypadek Rumunii jest więc tyleż fascynujący, ileż wymagający na nowo całościowego i krytycznego spojrzenia.
Oba te wymagania spełnia książka Luciana Boi, najwybitniejszego dziś historyka rumuńskiego, a zarazem jednego z najważniejszych intelektualistów obecnych w rumuńskiej debacie publicznej. Jego diagnozy odnośnie do roli historii we współczesnej świadomości Rumunów mają kluczowe znaczenie dla rozumienia tożsamości rumuńskiej dzisiaj oraz charakteru rumuńskiej transformacji i modernizacji przełomu XX i XXI wieku. Profesor Boia odważnie poddaje pod dyskusję rozmaite rumuńskie mity i autostereotypy, a o jego książkach dyskutuje się w Rumunii znacznie szerzej niż w naukowym kręgu historyków.”
I wreszcie ostatnią pozycją książkową „o Rumunii”, bodaj najbardziej bolesną i przejmującą w odbiorze, są zbeletryzowane wspomnienia Carmen Bugan „Zakopać maszynę do pisania – dzieciństwo pod okiem Securitate”. Historia z autopsji, historia tragiczna, acz zakończona na tyle pomyślnie, na ile mogła być tak zakończona. Znakomicie napisał o tej książce Bogumił Luft – były ambasador RP w Rumunii.
„To poruszające świadectwo rumuńskiego dziecka pisane po ćwierćwieczu, własną krwią i przez dorosłą już Amerykankę, to fascynująca podróż w przeszłość – piękną i straszną. Uwodzące swą plastycznością wspomnienia przenoszą nas w magiczny świat rumuńskiej wsi lat siedemdziesiątych, pełnej prastarych obrzędów i ludzkiego ciepła. A potem przywołują doświadczenia konfrontacji prowincjonalnej rodziny ze straszną dyktaturą w latach osiemdziesiątych, konfrontacji zakończonej ucieczką – nie przed biedą, ale przed śmiercią. Tą książką autorka oddaje hołd swemu ojcu, sprzedawcy w sklepie spożywczym, który rzucił wyzwanie towarzyszowi Ceaușescu. Składa go także ludziom, którzy pomogli tej dzielnej rodzinie przetrwać lata represji. Pisze też o dramacie niemożności powrotu do kraju, który się kocha i którego się nienawidzi.
Jak widzimy obfitość oferty literackiej na temat Rumunii to pokłosie jej magii i siły fascynacji oddziaływania tego bałkańskiego kraju, z którym przed wojną mieliśmy wspólną granicę, przez którą Polacy uciekali przed Niemcami oraz Sowietami w 1939 roku. Zostaliśmy przyjęci przez Rumunów nie całkiem zgodnie z przedwojennymi umowami, lecz z sympatią i życzliwością.
Maciej Kuczewski w 1978 otrzymał propozycję pracy korespondenta Polskiej Agencji Prasowej. Ja w 1978 roku spędziłem tam wakacje jako nieopierzony dziewięciolatek. Historia zaczęła się toczyć. Pewna historia. Gdyż ta wielka historia była już rozkręcona na pełne obroty. „Ówczesna Rumunia uznawana była bowiem za enfant terrible bloku państw socjalistycznych, która przy każdej okazji pokazuje język Wielkiemu Bratu.” Jak złudne to były oceny możemy dowiedzieć się dopiero wiele lat później. Cynizm polityki potwora jakim był Nicolae Ceausescu sięgał bowiem zenitu. Był to gracz. Chłopski syn z Wołoszczyzny, wcielenie, jakże nam bliskiego Nikodema Dyzmy do kwadratu. Thomas Kunze opowiada, że podczas jego (Słońca Karpat) podróży (dosyć licznych) pomiędzy miastami Pitesti a Bukaresztem wstrzymywano na kilka godzin ruch na całym odcinku jedynej ówczesnej rumuńskiej autostrady pomiędzy Pitesti a Bukaresztem. Ludzie byli do tego przyzwyczajeni i odpowiednio wyekwipowani. To odcinek dość krótki (120 km), jednak proszę sobie wyobrazić całe pobocza pełne aut i ludzi biwakujących, grających w piłkę i palących ogniska w oczekiwaniu na przejazd Geniusza. Podobno w sadach ciągnących się wzdłuż tras przejazdu, na jabłoniach zawieszano dodatkowe jabłka oprócz tych, które już wyrosły, aby Geniusz był ukontentowany. Wychudzone krowy przy drogach zastępowano tłustymi. Obłęd nie miał granic. Jednym z jego ukoronowań jest gigantyczny bukaresztański pałac w stylu stalinowskim, którego za żadne skarby nie da się normalnie (w całości) sfotografować. Nie o fotografię tu jednak się rozchodzi, lecz o ową gigantomanię. Widziałem ów pałac w środku. To doznanie szokujące. A jeszcze bardziej szokujący jest fakt, że drugie tyle pałacu jest pod ziemią. Co się tam kryje do dziś nikt nie wie, gdyż obiekt przejęły służby specjalne i tak już pozostało..,
To tylko fragment większej całości. Opowieści o „Ukochanym Przywódcy” są barwne i wciągające. Właściwie nie różnią się od tych o północnokoreańskich satrapach, których niewiarygodność wciąż wydaje się nam nieprawdopodobna, ale niestety, wszystko to szczera prawda i konfrontacja z nią „na żywo” nikogo nie pozostawi obojętnym. Oczywiście to „na żywo” jest pewnym złudzeniem, gdyż dotykamy minionego oglądając budynki, miejsca, architekturę i obiekty. Najtrudniejszym jest dotknąć i zrozumieć serca i umysły tych ludzi, którzy to wszystko przeżyli, którzy upokorzeni ustawiali się (w latach osiemdziesiątych) w kolejkach po … chleb, którego wystarczało dla, na przykład, połowy populacji danego miasteczka czy wioski. Ludzie w takich sytuacjach dziczeli. Ci, którzy jeszcze godzinę wcześniej zachowywali spokój, godność, wszystkie swoje ludzkie cechy, podczas dostaw chleba do piekarni przemieniali się w „dzikie bestie” … Przerażające. Choćby z naszej, polskiej. perspektywy. Oni to wszystko przeżyli, przetrwali, tego doświadczyli. I dziś … wielu z nich (ogromna większość) … właściwie nie chcą o tym mówić, nie chcą do tego wracać i tego wspominać. Tak było w Rumuni. To ich spotkało. Jacy są dzisiaj?
Chyba wciąż nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Są szorstcy. Przestawieni na normalność. Czasem życzliwi, czasem wręcz chamscy, czasem otwarci, czasami nie. Często naburmuszeni, lekko rozleniwieni, jak to południowcy. Są też narodem z kompleksami, to się wyczuwa, widzi, dostrzega. Nie są do nas podobni, a jednocześnie jest coś , co nas łączy. Wizja i marzenie o normalności, o lepszym świecie, ale nie jest to świat „za wszelką cenę”. Tak myślę, choć mogę się mylić. Wielu Rumunów odnosi się do Polaków z wielkim szacunkiem – za Powstanie Warszawskie, za Solidarność, za nasz pęd ku wolności. To z reguły jednak ludzie ubożsi, ludzie zakorzenieni w duchu, nie w materii. Dorobkiewicze wszystkich demoludów są bardzo podobni. Fakt faktem, że tam jest ich jednak o wiele mniej.
Warto podkreślić, że z obrazków (nowych, współczesnych klisz) rumuńskich możemy tam zobaczyć wiele rodzin z dużą ilością dzieci. I co warto podkreślić, mocno zaakcentować, wciąż nie są to dzieci rozpuszczone, rozkapryszone, roszczeniowe i źle wychowane. Nie są to dzieci materialnie rozbuchane ponad granice zdrowego rozsądku. Wygląda na to, że nadmiar dóbr w naszej szerokości geograficznej źle na to wszystko wpłynął. Tam tego nie ma, bądź też jeszcze nie nadeszło.
Jednakże uderza też pewnego rodzaju demonstracyjny patriotyzm Rumunów. Widziałem wiele skromnych, czystych i schludnych wiosek z ogromną ilością barw narodowych w miejscach eksponowanych, widziałem tę dumę z rumuńskości oraz entuzjazm w podkreślaniu, że coś jest rumuńskie. Wydawało się, iż intensywność oraz radość z okazywania tych stanów jest czystsza oraz żywsza niż w naszym kraju. Czy spowodowała to trauma Złotej Epoki, czy jest w tym coś głębszego? Ale trzeba też przyznać, że zdarzyły się tam jeszcze wioski tak biedne, że nie miałem sumienia sięgać po sprzęt fotograficzny, aby nie wchodzić brutalnie w ten mikroświat, którego już w Polsce jednak nie uświadczymy. To u nas etap miniony.
Rumunia jest krajem pięknym, ale i trudnym do objeżdżenia. Dziury na drogach właściwie zniknęły, lecz jakość tych dróg oznaczeń pozostawia wiele do życzenia. Zaskakuje też dźwięczność, melodyjność i ponętność rumuńskiego języka. Wyjeżdżając z każdej miejscowości naszym oczom ukazuje się napis – „Drum bun”!
Kuczewski opisuje jak to w czasach początków swojej pracy opowiadając wrażenia z podróży bukaresztańskim przyjaciołom myślał (nie znając jeszcze dobrze języka), że ów napis – drum bun, oznacza ni mniej ni więcej tyle, co: uwaga wyboje. Sądził, że to taka powszechna przypadłość, zamiast dziur łatania, lepiej umieścić jedynie ostrzeżenia. Rumuni pospadali ze śmiechu z krzeseł, kiedy wyjaśniali, że drum bun znaczy „szerokiej drogi” …
Podobne doświadczenie spotkało dziennikarza „Le Figaro”.
„Kiedy wychodziliśmy z domu, popatrzył na wyjściowe drzwi i prychnął:
- Mogliby już skończyć z tą nachalną propagandą antyamerykańską!
- O jakiej propagandzie pan mówi? – spytałem zdziwiony.
- No, o tym – i pokazał napis, taki sam jaki wisiał wówczas na wszystkich drzwiach wyjściowych w budynkach mieszkalnych, urzędach, sklepach, aptekach, hotelach i wszelkich innych:
INCHIDETI USA !
Kiedy wyjaśniłem, że USA to drzwi (nie zaś skrót od The United States of America), a chodzi o ich zamykanie, żeby chronić nawet iluzoryczne ciepło, zmieszał się.
- Cholera! A ja tu poświęciłem tym napisom specjalny felieton, bo byłem przekonany, że to oznacza: Precz z USA!
W myślach podziękowałem Bogu za to, że pracuję nie w gazecie, lecz w – na ogół – śmiertelnie poważnej agencji prasowej preferującej fakty, a nie ich ironiczne komentowanie. Być może ustrzegło mnie to od wygłupienia się i napsiania parę lat wcześniej frywolnego felietonu o dziurawych drogach i napisach: Uwaga wyboje!
Zatem ustalmy fakty. Większość dróg załatano. Nowych nie pooznaczano, a Rumunów wciąż nie stać na podróże autostradami, które znajdują się (ich początki i zaskakujące końce) w przedziwnych miejscach gdzie ciężko dotrzeć. Miejscowa ludność tłoczy się na przelotowych, jednopasmowych drogach i podróże trwają wieki. Rumunia nie tylko komunikacyjnie wymaga anielskiej cierpliwości. Za tą cierpliwość przybysz jest jednak wynagradzany: fascynującą kulturą, smakowitymi kulinariami, niesamowitymi widokami oraz czarującą pogodą, zwłaszcza na wybrzeżu Morza Czarnego. Do tego dochodzi też ten niekłamany podziw, że Rumuni „to wszystko” (czyli „Ukochanego Przywódcę” wraz z „przyległościami”) przetrwali, żyją i nie zamierzają się wciąż poddawać.
Kuriozalność tamtych czasów ma wymiar groteskowy, lecz nie wolno zapomnieć, iż to wszystko wydarzyło się naprawdę. Światowy geniusz rządził od połowy lat siedemdziesiątych samowładnie i do tego dekretami, a że nie miał ukończonej nawet podstawówki efekty były żałosne, ale i dla społeczeństwa porażające. Zwłaszcza, że na straży stała wszechobecna i gigantycznie rozbudowana służba bezpieczeństwa – Securitate. Geniusz Karpat ewidencjonował wszystkie maszyny do pisania, każda z nich miała swoją teczkę z próbką pisma, nakazał używać jednej żarówki na pomieszczenie i to maksymalnie 40 wat, zakazał możliwości wezwania karetki pogotowia ludziom powyżej 70 roku życia, wprowadził bezwzględny zakaz posiadania złota i srebra, wprowadził robotniczo-prokuratorskie trójki, które bez żadnych nakazów chodziły po prywatnych mieszkaniach… Pomysłów było znacznie więcej – odsyłam do książek. Polecam. Fascynująca lektura (pod tym kątem). Pomysłowość Nieustraszonego Żołnierza Komunizmu przekraczała, jak sądzę, ramy wszelakich powieści z gatunku sciene-fiction. Najwybitniejszy Syn Ziemi Rumuńskiej czerpał garściami od Kim Ir Sena oraz Mao. Wszechświatowy Geniusz marzył o stworzeniu nowego człowieka i prawie mu się udało. Skoro wciąż widział na polach jedynie te tłuste krowy, zapewne sądził, że może jeszcze z ludu wiele wycisnąć …
Kuczewski opisuje te czasy w właściwą dozą powagi i opisu faktów, acz z ogromną równocześnie dawką humoru. Rejmer już tego humoru brakuje, choć warstwa opisowa jest zapewne głębsza i bardziej wnikliwa. Co kto lubi. Obydwie książki są znakomite. Wszystko to można skonfrontować u Kunze i Boi, które swą wnikliwością odkrywają sedno przemiany socjalizmu, czy jak kto woli komunizmu w teatr absurdu. Wydaje się, iż prześledzenie losów Rumunii z lat 1975 – 1989 może być czymś więcej niż lektura Orwella.
„Przez kilka kolejnych rumuńskich zim w latach 80 aktualny był ten sam dowcip: Tej zimy w Rumunii spadł dziwny śnieg; położony na kaloryferze nie topnieje. Nietopniejący śnieg nie był nadprzyrodzonym zjawiskiem klimatycznym, lecz wynikiem istnienia innego unikatowego zjawiska nadprzyrodzonego, jakim był geniusz Prezydenta Rumunii. Za sprawą tego geniuszu w kolejne zimy ukazywały się stale doskonalone dekrety tak zwane zimowe, których restrykcje zostały z czasem rozciągnięte na cały rok.
Gdy świat bezskutecznie zastanawiał się, jak obniżyć koszty produkcji energii, Ceausescu odkrył, że sprawa jest dziecinnie prosta: człowiek najzdrowiej żyje, pracuje i rozmnaża się w temperaturze nie wyższej niż 10 stopni Celsjusza. Taka temperatura w domu, w pracy, w kinach i teatrach, w sklepach itp. pozwala nie tylko unikać szkodliwego przegrzania organizmów, ale i zaoszczędzić co najmniej 30 % zużycia gazu i energii elektrycznej. A przecież dekrety wskazywały także wiele przedsięwzięć szczegółowych, które prowadziły do dalszych oszczędności w energetyce.”
Powiedzmy otwarcie – Rumuni byli pod jarzmem paranoika. I przetrwali. Pytaniem jest – jakie były tego społeczne koszty? Poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie jest nadal aktualne. Wszelkie pobieżne czy pochopne odpowiedzi muszą być obarczone błędem granicy percepcji. Wydaje się, że Rumuni większość swojej traumy zamietli pod dywan. Jednak nie jestem pewien czy jest to do końca prawdą…
Erupcja wieloletniego znoszenia przymusowych upokorzeń nastąpiła w 1989 roku. Podczas egzekucji Wodza Narodu i Jego Dostojnej Małżonki (a właściwie moment przed nią) Elena Ceausescu niepomiernie zadziwiona pyta męża „– Nicu, to niemożliwe, w naszej Rumunii …?”
A zatem to była „ich” Rumunia, prywatny folwark, w którym zbudowali swoje królestwo wyrafinowanego dobrobytu kosztem całego społeczeństwa. Nadmieńmy, przykładowo, że Nieustraszony Żołnierz Komunizmu miał do dyspozycji własny zakład krawiecki, gdyż w dany dzień noszone ubiory były codziennie wieczorem palone. Wiele by jeszcze można wymieniać absurdów, które towarzyszyły klanie Ceausescu w ich zadziwiającej karierze.
Kim był ten człowiek, kim była jego żona? Cóż to był za świat, który stworzyli?
Warto (przy okazji) rzucić kilka słów na temat Dostojnej Małżonki Słońca Narodu. Absolwentka trzech klas szkoły podstawowej popadła w obsesję kolekcjonowania tytułów naukowych i doktoratów. Elena – Doktor Akademik – była w Rumunii znienawidzona. Wiele cudownych pomysłów Wodza Rewolucji pochodziło najprawdopodobniej od niej. Ponoć wpadła w furię w trakcie wizyty u Josipa Broz Tito, kiedy ujrzała w ogrodzie prywatnej posiadłości jugosłowiańskiego Wodza biegające żyrafy. Jej Nicolae chyba nie miał, aż takiej fantazji. Miał jednak o wiele większą w kwestiach umiłowania narodu. Jedna z anegdot mówi, że rachityczna opozycja sfinansowała kiedyś Szakala, aby zastrzelił Geniusza Karpat. Niestety, zadanie okazało się niewykonalne, gdyż za każdym razem, kiedy Szakal miał już Ceausescu na muszce, w epicentrum celownika, ktoś go trącał w ramię i doradzał … - i ją też …
Może lepiej w miejsce poważnych analiz przytoczyć pewien inny dowcip: (warto dodać, że Ceausescu w młodym wieku był pomocnikiem szewca – to istotne dla puenty…)
„(…) zmęczony Ceausescu wraca do domu i przebiera się w domowy strój. Orientuje się, że nigdzie nie ma jego starych, zniszczonych, ale ulubionych kapci. Robi się wielka awantura. Kapci nie ma. Garderobiany próbuje ratować sytuację, swoje życie, proponuje:
- Towarzyszu Prezydencie, tych starych nie ma, ale zaraz przekopiemy wszystkie sklepy w Bukareszcie i na pewno znajdziemy coś odpowiedniego…
- Nie zgadzam się!!! Mają być tamte!!!
- Więc zostanę rozstrzelany, ale proszę powiedzieć, dlaczego te stare, nadające się do wyrzucenia były takie ważne?
- Bo to jest moja praca dyplomowa, durniu!”
Cztery klasy szkoły podstawowej Geniusza Wszech Czasów, jaki rodzi się raz na 2050 lat. O historii 2050 lat doczytacie już w książkach, są naprawdę „warte grzechu” zmarnowania czasu, jak i Rumunia jest krajem, który warto, choć raz, odwiedzić.
Ja wiem na pewno, że wrócę tam. Dlaczego? Tego, to już nie wiem. Są takie miejsca na ziemi, do których trzeba wracać, do których nie da się nie wracać, miejsca, które działają jak magnes – dla mnie to przykładowo: Paryż, Berlin, Sarajewo, czy kraje takie jak Grecja albo Rumunia. I jeszcze kilka innych. Każdy ma swoje tego typu miejsca. Odwiedzanie ich po latach powoduje refleksję, że tego, co było, co oczekiwaliśmy tam znaleźć, po prostu już nie ma, że wszystko przeminęło, że jest inaczej. Bardzo inaczej. Jednak takie powroty mają swój głęboki sens. Ma też ten sens cała warstwa wiedzy, jaką dzięki lekturom i literaturze nakłada się na nasz wizerunek takich miejsc. Nowe fakty, nowe konteksty, nowe znaczenia. I nowe sensy … A jednocześnie rośnie poczucie, że w pewnym wieku zanika chęć eksploracji właśnie nowych terytoriów, a w to miejsce potęguje się i wzmaga chęć powrotów. Chęć smakowania w miejsce odkrywania, chęć doznawania w miejsce przeżywania krótkich, nagłych impulsów, chęć delektowania się w miejsce bodźca.
I choć doznając akurat Rumunii mimowolnie stajemy się świadkami rzeczy złych i traumatycznych, stajemy naprzeciw bolesnej historii całego narodu, jak choćby w trakcie wizyty w komunistycznym więzieniu w Satu Mare, to możemy też przywołać w tych okolicznościach słowa Michaia Eminescu (1850-1889) z wiersza „Statki w morze wyruszają…” w przekładzie Aleksandra Nawrockiego: (100 numer Poezji Dzisiaj)
Statki w morze wyruszają,
maszty wznoszą się wspaniale.
Ileż ich roztrzaskać mają –
wiatr sztormowy, ciężkie fale?
Wędrujących ptaków klucze
Przemierzają lądy całe.
Ileż z nich zatopią wkrótce
ostry wiatr i słone fale?
Jeśli szczęścia szukał będziesz
lub idei w życiu śmiałej,
w ślad za tobą pójdą wszędzie:
zimny wiatr i dzikie fale.
Myśl zostaje niepojęta,
co twą pieśń przenika stale,
a obydwie kpiną pęta
dziki wiatr i groźne fale.
Naszym losem są: ten wiatr i te fale, a poszukiwanie szczęścia i śmiałej idei nigdy nie powinno się stać karykaturą jak w przypadku Dębu Karpat. Choć karykatura to być może nie jest właściwe słowo. Trzydzieści osiem lat temu nie wiedziałem tego wszystkiego. Liczyły się morskie fale, cudowny, ciepły wiatr i maszty wznoszące się wspaniale. Błękit i horyzont wiele wyjaśniał.
A świat czekał za rogiem. Przecież być może całe życie zależało tylko od jednego słowa … albo od dwóch słów …
… szczęśliwej drogi … DRUM BUN !
Andrzej Walter
Maciej Kuczyński
„Rumunia – Koniec Złotej Epoki”,
Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 2008,
276 stron.
ISBN 978-83-06-03137-9
Małgorzata Rejmer
„Bukareszt – Kurz i krew”,
Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec 2013,
272 strony.
ISBN 978-83-7536-539-9
Thomas Kunze
„Ceausescu – Piekło na ziemi”,
Wydawnictwo Prószyński i spółka,
Warszawa 2016,
stron 448.
ISBN 978-83-8069-430-9
Lucian Boia
„Dlaczego Rumunia jest inna”,
Wydawnictwo Międzynarodowe Centrum Kultury,
Kraków 2016,
stron 500.
ISBN 978-83-63463-46-5
Carmen Bugan
„Zakopać maszynę do pisania – dzieciństwo pod okiem Securitate”,
Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec 2015,
stron 268.
ISBN 978-83-8049-048-2