Krzysztof Miklaszewski
Jubileusz
50 lat Teatru STU
Jubileuszowe wyznania
Żeby dobrze rozumieć czyjeś pięćdziesięciolecie, trzeba mieć co najmniej lat …siedemdziesiąt . To uprawnia mnie to wyznań historycznych tego wieczoru, jaki obecni tu dwudziestolatkowie obchodzić będą mogli za równe lat pięćdziesiąt .Moje wspomnienie zajmuje trzy ważne dla mnie karty p a m i ę c i.
K a r t a p i e r w s z a - to postać Ojca Dyrektora, współzałożyciela Teatru STU - taką skrótową nazwą przeszła do historii teatru grupa, której droga do zawodowstwa wiodła od rewolucji, jakiej dokonała w światowym ruchu teatru niezależnego. Krzysztof Jasiński to nie tylko wypróbowany druh, to także bohater wielu moich publikacji oraz dokumentów filmowych i telewizyjnych. Przynajmniej trzy z nich, z trzech dekad historii jego Teatru, mówią wszystko swoimi tytułami: Żyć jak Krzysztof (1977), Kłopoty z Jasińskim (1980), Jasiński, Kantor i… głębsze znaczenie (1990). Bardzo prywatnie rok 2016 uznaję rokiem Krzysztofa Jasińskiego. Namawiam usilnie do tego całe teatralne środowisko, nie tylko dlatego, że jako człowiek teatralnej branży podziwiam hart ducha i niezłomność artystycznego trwania mojego Przyjaciela. Po prostu - tacy zdolni ludzie i odważni artyści to są najlepsze światowe wizytówki Polski.
K a r t ę d r u g ą stanowi dziesiątka moich Przyjaciół z pierwszej dekady historii Teatru STU - odeszli, ale dzisiejszej lutowej nocy przyglądają się nam uważnie. Wymienię ich w kolejności, w jakiej nas opuszczali: Jan Łukowski (zmarł 1970 ) – Andrzej Zaucha (1991) – Zofia Niwińska (1994) – Bolesław Greczyński (1995) – Roman Kowal (2003) – Marek Grechuta (2006) – Halina Wyrodek (2008) – Krystyna Gonet (2009 ) - Aleksander Gierczak (2012) – Jan Sawka (2012 ). Każdy z nas nosi w sobie kartę Teatru Pamięci, którą warto dzisiaj - jeszcze przed północą - otworzyć. Dlatego krótkie uzasadnienia - najbardziej subiektywne.
Łukowski - najzdolniejszy i najlepiej rokujący spośród swojego pokolenia reżyser teatralny, którego pierwsze realizacje sceniczne (Pamiętnik wariata - 1967, a potem Kobieta – Demon) wróżyły wielką, nie tylko krajową, karierę, a Teatrowi STU przyniosły już w pierwszym roku istnienia rozgłos światowy (triumfy na międzynarodowych festiwalach w Erlangen i Zagrzebiu).
Zaucha – muzyk, twórca zespołu „Dżamble”, stawiającego w latach 60. pierwsze kroki w słynnym Klubie Pod Jaszczurami, którego miałem szczęście być kierownikiem programowym. Zaistniał i odnajdywał się życiowo - aż do tragicznej śmierci - w Teatrze STU, nie tylko jako muzyk, ale i musicalowy aktor (Pan Twardowski - 1990).
Niwińska – pierwsza diva krakowskiej sceny, której każda rola w Starym Teatrze była wydarzeniem. W swoim młodzieńczym niepokoju poszukiwań artystycznych, nie odmówiła Jasińskiemu występów pod namiotem w musicalu Grechuty i Pawluśkiewicza Szalona lokomotywa (1977)
Greczyński – najzdolniejszy ze zdolnych, których Jasiński swoim sposobem przysposobił do aktorskiej kariery, czego dowodem kreacja w Senniku polskim (1971). Zapowiadał się jako twórca wszechstronny: taką nadzieję dawały jego pierwsze samodzielne wystawy plastyczne (był absolwentem krakowskiej ASP ), jak i pierwsze etiudy filmowe pod okiem Mistrza Formana w czasie nowojorskich studiów na słynnym Columbia University.
Kowal – prawdziwa encyklopedia światowego jazzu (prace nad dziełem życia były bardzo zaawansowane). Jednocześnie bardzo inteligentny, czujący teatr kompozytor, stąd stała współpraca z Łukowskim i autorstwo oprawy muzycznej jego spektakli..
Grechuta – muzycznej rekomendacji nie wymaga, warto jednak podkreślić jego olbrzymi talent aktorski, czego dał dowód w prowadzącej partii Szalonej lokomotywy.
Wyrodek - aktorka, która znakomitymi warunkami wokalnymi podbijała snobistyczną co-sobotnią publiczność Piwnicy pod Baranami, a występami w namiocie Teatru STU stała się idolem tłumów walących w każdy wieczór na musical według Witkacego.
Gonet – socjoloźce z zawodu, a prawdziwemu Człowiekowi Teatru z zamiłowania (działalność w Teatrze STU, ale i wspaniałe rozmowy z Krystianem Lupą) zawdzięczmy odkrywczą adaptację powieści Michaiła Bułhakowa Mistrz i Małgorzata (Pacjenci – 1976).
Gierczak – niezapomniany odtwórca roli Karła w mojej scenicznej adaptacji, a inscenizacji Jasińskiego (według powieści Par Lagerkvista – 1967). Przejdzie do historii Teatru STU jako laureat największej ilości nagród aktorskich na polskich i międzynarodowych festiwalach
Sawka - najbardziej chyba utalentowany i wszechstronny malarz polski naszego pokolenia. Swoimi plakatami dla STU sprawiał, że artystyczna ranga tych głośnych w świecie teatralnych wydarzeń rosła jeszcze dodatkową siłą oddziaływania jego prawdziwych arcydzieł
K a r t a t r z e c i a - nie do końca na szczęście zapisana, to lista Przyjaciół żyjących – świadków naszego wspólnego bytowania. Im w obliczu jubileuszu dedykuję przesłanie mego prawdziwego Mistrza – Tadeusza Kantora, który pojmował trud losu usiłującego znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie artysty: „To nieprawda, że artysta jest bohaterem i zdobywcą niewzruszonym. Wierzcie mi, że artysta to c z ł o w i e k b i e d n y i b e z b r o n n o ś ć jest jego udziałem, w y b r a ł bowiem s w o j e m i e j s c a naprzeciwko l ę k u…”
Przeglądając listę 39 nazwisk, które uzupełnić mają Wspaniałą Dziesiątkę Tych Co Odeszli, pamiętając jednocześnie o królującej - zarówno nad „wodami przeszłości”, jak i nurtem współczesnym - sylwetce Ojca Dyrektora, dostrzegam niesprawiedliwość wyboru: teatralna emocjonalna pamięć dokonuje drastycznych korekt zdarzeń i spotkań, które miały wpływ na nasze życie – prywatne i artystyczne zarazem. Przecież każde kolejne spotkanie z nimi budzi u mnie takie same - jak przed laty – emocje.
Zacznę od dwójki, którą znałem od dzieciństwa. To Jan Polewka - sąsiad z Krupniczej 22 (słynna siedziba Związku Literatów ) i Jerzy Fedorowicz, Przyjaciel Domu, uczęszczający z moim bratem Stanisławem, profesorem krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego, do V Liceum. Nigdy nie przypuszczałem, że zamienią się rolami: Jasiu, świadom kłopotów politycznych swego słynnego Ojca, pozostał wierny teatrowi; Jurek przeciwnie – zamienił scenę, na której schronił się Jego Ojciec na arenę polityczną (po kilku kadencjach poselskich jest obecnie senatorem). Potem pojawili się w moim życiu – w roku 1964 - Janusz Szydłowski i Jerzy Stuhr, jako aktorzy Studenckiego Teatrzyku Sowizdrzał, przynależnego do Kombinatu Twórczego „Sowizdrzał”. Szydłowski już wtedy, jeszcze przed wokalnymi popisami na Jaszczurowej estradzie Teatru STU, ostrzył swoje bel canto w publicystycznych montażach wydziałowej, polonistycznej scenki, a student filologii Stuhr szokował teatralnym instynktem, który zawiódł go – zanim został „rewizorem czasów odnowy” - najpierw do Teatru STU, a następnie do PWST. Szydłowskiego – dziś dyrektora wymarzonej przez siebie placówki krakowskiego Teatru Variete – pamiętam jako perwersyjnego amanta w szokującej prezentacji poglądów Ojca Masochizmu (Kobieta-Demon). Stuhr na zawsze pozostanie w pamięci nie tylko jako Kontrabasista czy Hamlet najlepszej sceny zawodowej, jaką był w latach 70. Stary Teatr - jeszcze bardziej przekonała mnie o jego możliwościach debiutancka kreacja Wielkiej Stopy w Pożądaniu schwytanym za ogon Pabla Picassa, zrealizowanym przez Jasińskiego na „najmniejszej scence świata” przy Brackiej 15 w Krakowie w roku1969. Wracając zaś do „Sowizdrzała”, trzeba pamiętać, że na początku lat 60. nad wieloma zespołami tego Kombinatu panował Leszek Aleksander Moczulski, niezawodny mój przewodnik po klubie Nowy Żaczek i zdolny nauczyciel obowiązkowego kursu tańców suwalskich, których „metafizykę” pamiętam do dziś, mimo że mnie kształtowały Jaszczury, gdzie królowała zawsze niezawodna kompanka Nina Repetowska, szefowa konkurencyjnego z Sowizdrzałem - Hefajstosa, Z Niną poznał mnie Edward Chudziński, jeden z Jaszczurowych bywalców (trójcę klubowych „muszkieterów” stanowili w II połowie lat 60: Artur Bober – historyk, późniejszy prezenter Telewizji Kraków, Jan Konieczkowski - potem inspektor finansowy i wspomniany Chudziński - polonista, wtedy asystent krakowskiej WSP, a już wkrótce jeden z założycieli miesięcznika „Student”. Jemu zawdzięczam nie tylko pierwsze rozmowy o „studenckiej teatralności”, ale i kilka znaczących odpowiedzi na dręczące nas pytanie - dlaczego najpierw Spadanie, a dopiero potem Sennik polski; nota bene : nad konstrukcją rewolucyjnych - jak się okazało – spektakli spędziliśmy wiele dni. To z nim także – jako redaktorem „Kuriera Akademickiego” dokonywałem korekt pierwszego mojego artykułu o Teatrze STU - Od Osborne’a [pierwszy spektakl STU „Nie do obrony” 1966] do „Spadania”, analizy trafnej, bo osadzającej nasz zespół w samym środku polityki, chociaż „Teatralna zmiana warty” odbywała się powoli i bunt pierwszych sezonów podlegał realizacji buńczucznego hasła: „Teatr, który nie potrzebuje dramaturga”. Brała w nim udział – obok Jasińskiego i Łukowskiego – studencka plejada „młodych zdolnych” z krakowskiej PWST, jak Grażyna Malec i Wojciech Pszoniak. Uwiedli swoimi talentami niewiele od nich starszego pedagoga - Edwarda Dobrzańskiego, który jako dziekan uczelni, zwalczającej przejawy twórczej samodzielności, wyłamał się z szeregu artystycznej profesury i zrealizował z tą dwójką znakomitą studyjną Lekcję Ionesco (1967). Do Teatru STU akces zgłosili jednocześnie Jerzy Trela (Pamiętnik wariata, ale i Kobieta – demon perwersyjna estrada według tekstów Sacher-Masocha - 1968) i Olgierd Łukaszewicz, twórca poetyckiego spektaklu według Harasymowicza Lichtarz ruski – 1967, dziś znany i popularny dzięki kreacjom filmowym prezes ZASP, a także Mieczysław Franaszek - ekspresyjny odtwórca monodramu o Bułacie Okudżawie, bardzo wszechstronny wykonawca dziesiątków ról scenicznych, któremu żywioł aktywności nakazał dodatkową samorealizację w trudnym zawodzie fotoreportera–globtrottera. Pszoniak i Trela stali się jednymi z pierwszych bohaterów mojego cyklu Twarze Teatru, w którym wbrew teatralnej warszawce postanowiłem wylansować grupę „aktorów prowincjonalnych”. Prawdziwą gwiazdą początków „romantycznego klasycyzmu”, jak nazwałem przed-Spadaniowy okres STU, była dziewczyna zjawiskowej wręcz urody - Danuta Maksymowicz (Kabała według Leśmiana, grana w 1968 roku w Jaszczurach). Najsympatyczniejszym enfant terrible zespołu z tego okresu pozostał Wiesław Wójcik, aktor tak wszechstronny, jak niewykorzystany. Wiem, co mówię, bo zostałem przez niego dopuszczony do jednej z jego artystycznych „tajemnic ostatecznych”, a była nią prywatna filmowa wersja Fredrowskiej Zemsty, w której zagrał… wszystkie role.
Premiera Spadania (1970) to był prawdziwy wysyp talentów aktorskich nie-studentów PWST, którzy dopiero z czasem stali się profesjonalistami. Najbardziej aktywni i najbardziej wierni Teatrowi STU: Włodzimierz Jasiński i Franciszek Muła pozostali do dziś znaczącymi wychowankami pierwszego aktorskiego Studia Teatru STU, którego program miał być wyzwaniem dla polskich uczelni teatralnych. Włodzimierz Staniewski od razu po Spadaniu zaliczył „lekcję” Grotowskiego, dzisiaj zaliczany jest do ścisłej czołówki twórców europejskiego teatru; miałem szczęście towarzyszyć w jego Gardzienickiej Przygodzie Życia. Fascynująca talentem i skalą głosu Olga Szwajgier - niegdysiejsza towarzyszka życia Krzysztofa Szwajgiera, wspaniałego twórcy muzyki Spadania i Sennika polskiego - jest pedagogiczną gwiazdą światowego formatu w zakresie emisji głosowego aparatu śpiewaka i aktora . Nie sposób nie wspomnieć o innych członkach aktorskich ansambli spektakli, które markę Teatru STU ukształtowały. Najpierw dziewczyny ze Spadania - przede wszystkim dwie najbardziej wyraziste „Baśki”: Barbara Kruk-Solecka, potem aktorka scen krakowskich (w Teatrze STU – pamiętna Matka z Szalonej lokomotywy) i Barbara Natkaniec-Pacułowa, aktywna reporterka „Echa Krakowa”, wnikliwa recenzentka wszystkich kulturalnych wydarzeń. Zaraz potem duet Exodusu 1974 - Małgorzata Siembab-Tusiewicz, po latach przygody fotomodelki, długoletnia pracownica koordynacji artystycznej Starego Teatru i Ryszard Radwański, po karierze w Teatrze STU - aktor wrocławskiej sceny, dziś wspaniały tłumacz i lektor filmowej zagranicznej kroniki filmowej. W moim wspomnieniu wiele miejsca zajmuje męski „zastęp” Sennika - obok wspomnianych Bolka Greczyńskiego oraz krakauerów z wyboru: Włodzimierza Jasińskiego i Franciszka Muły - Tadeusz Smolicki, Jerzy Zoń, Józef Małocha. Ten ostatni po latach artystycznej przygody w Polsce i zagranicą powrócił na łono Teatru STU. Smolicki i Zoń kształtują od lat swoją samodzielną drogę artystyczną: pierwszy – jako wspaniały, niezależny i oryginalny scenograf, drugi – jako szef i prawodawca Teatru KTO, znanej w całym świecie sceny plenerowej. W Senniku pośród zdolnej młodzieży nie trudno było rozpoznać Krzysztofa Błońskiego, dziś znakomitego tłumacza z francuskiego, twórczego kontynuatora prac swojego Ojca – Jana. Nie chcę też zapomnieć o Stanisławie Bysiewiczu, zdolnym asystencie AGH, najbliższym przez lata współpracowniku Jasińskiego w zakresie coraz bogatszej realizacji technicznej spektakli.
W dobrej (bo młodzieńczej) pamięci o Teatrze mają miejsce odtwórcy bohaterów niezwykłej w swej oryginalności wersji powieści Bułhakowa - Olga Titkow-Stokłosa, dzisiaj aktorka i warszawska prominentka kultury, Dominique Lesage – „polski Francuz”, od lat profilujący naszą wersję Canal+ czy Andrzej Słabiak, powracający do Polski po latach amerykańskiej artystycznej przygody. A wśród solistów Szalonej lokomotywy (kręciłem dokument o narodzinach tego spektaklu Witkacy pod namiotem - 1977), obok Zofii Niwińskiej, Haliny Wyrodek, Barbary Kruk-Soleckiej, Marka Grechuty, Jerzego Stuhra, Włodzimierza Jasińskiego - piosenkarska gwiazda pierwszej wielkości, czyli Maryla Rodowicz. Wszyscy, teraz i wcześniej przywołani, zaistnieli dzięki plejadzie kompozytorskiej, na której czele mają miejsce Janusz Stokłosa – autor muzyki do Exodusu Moczulskiego - 1974, potem kompozytor polskiego hitu Metro oraz Jan Kanty Pawluśkiewicz – wraz z Grechutą współautor musicalu Szalona lokomotywa, fascynujący do dziś swoimi dokonaniami.
I jeszcze jedno: nie byłoby ani Teatru STU, ani jego przedstawień, gdyby nie grupa inspicjencko-asystencka Ojca Dyrektora, z których najbardziej cenię Andrzeja Bogunię-Paczyńskiego - wzorowego dokumentalistę, Szczęsnego Wrońskiego – powieściopisarza i poetę oraz Grażynę Solarczyk, która prowadzące aktora światło sceny zamieniła w STU na stałe, bardziej jeszcze stresujące, inspicjenckie miejsce w kulisie, gdzie na długo pozostała…
*
Coś chciałbym jeszcze dodać. Stoję przed Wami dzisiejszej nocy, jak kiedyś stałem w ławce szkolnej, wywołany do odpowiedzi. O nikim – chyba – nie zapomniałem… Nie zapomniałem o wszystkich, o których nie chcę zapomnieć. To prawda, Panowie i Panie…
Krzysztof Miklaszewski
Zapisane w Londynie 17 lutego 2016 roku, nie wygłoszone w Krakowie (jak planowałem) 20 lutego 2016 roku. Dlatego poprawione na początku marca 2016 nad Tamizą.