Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Krzysztof Lubczyński rozmawia z prof. Jolantą Sztachelską

$
0
0

ROK HENRYKA SIENKIEWICZA

 

Z prof. Jolantą Sztachelską, literaturoznawcą z Uniwersytetu w Białymstoku, znawczynią biografii i twórczości Henryka Sienkiewicza, rozmawia Krzysztof Lubczyński

 

sienkiewicz-portret 15435Recepcja Henryka Sienkiewicza to z jednej strony masowa popularność i bezkrytyczne uwielbienie ze strony pokoleń czytelników, a z drugiej ostra krytyka, włącznie z przypisywaniem mu płytkości i społecznego wstecznictwa. W takim stylu krytykowali jego twórczość tacy koryfeusze polskiej kultury jak Stanisław Brzozowski, Bolesław Prus, Wacław Nałkowski, Witold Gombrowicz, czy Czesław Miłosz. W swoim zbiorze szkiców i studiów „Czar i zaklęcie Sienkiewicza” nie wpisuje się Pani w żadną z tych postaw, natomiast proponuje Pani bogactwo odczytań sensów i  znaczeń w prozie Sienkiewicza.

Jak to się stało, że zajęła się Pani Sienkiewiczem i czy na pewno warto poświęcać mu tyle uwagi?


– Zajmuję się Sienkiewiczem już od dwudziestu lat. Ponieważ na początku swojej akademickiej drogi interesowałam się dokumentaryzmem, pasjonował mnie reportaż i jego XIX-wieczna geneza, trudno było na niego nie trafić. Listy z podróży do Ameryki (1876-1878) Henryka Sienkiewicza to niedościgniony wzorzec pisarstwa podróżniczego, zręczne połączenie publicystyki i literatury.  To klasyka polskiego dziennikarstwa i nawet Czesław Miłosz, który nigdy nie krył swojej niechęci do Sienkiewicza, bardzo chwalił jego dziennikarskie rzemiosło. Doświadczenie amerykańskiej podróży i napisanie tych listów stało się w biografii Sienkiewicza przełomem, bez tej podróży prawdopodobnie nie spełniłby się jako pisarz. Tam, w Ameryce zaczyna się u niego bardzo wiele rzeczy.

Wracając jednak wprost do Pana pytania: w analizie literackiej staram się zawsze zachować zdrowy rozsądek, choć oczywiście moje oczarowanie Sienkiewiczem jest ogromne, skoro dostarcza mi zajęcia na tyle lat. Powiedziałabym nawet, iż im więcej o nim wiem, tym bardziej mnie intryguje. Pod wieloma względami. Na przykład jako osobowość – wcale nie taka, jaką sobie wyobrażamy na podstawie jego tekstów, zdjęć, itd. i jaka utrwaliła się w sądach krytyki, przypisującej mu czasem rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. Żeby go poznać, nie wystarczy znajomość tekstów literackich czy publicystyki, trzeba także znać jego listy prywatne, których na szczęście nie brakuje…. Dopiero całość, plus znajomość epoki dają jako takie wyobrażenie o człowieku, bo nie da się nigdy powiedzieć, że to wiedza kompletna. Zainteresowanie Sienkiewiczem rośnie, także wśród młodego pokolenia. Powiem tylko tyle:    jest on chyba jedynym polskim pisarzem, który od razu, od samego początku ma równocześnie dwie legendy: czarną i białą, negatywną i pozytywną. Myśląc o reakcji, jaką wywoływało jego pisarstwo, zazwyczaj mamy na myśli przyjęcie Ogniem i mieczem i bardzo szeroką dyskusję nad tekstem, który wzbudzał skrajne emocje. Jedni, jak Tarnowski, wynosili go pod niebiosa, inni, jak Kaczkowski, Jeż, czy Prus, mieli konkretne zarzuty, np. nieznajomość ukraińskich realiów. Jeszcze inni, jak Świętochowski, na przykład, skądinąd wielka postać polskiego pozytywizmu, nie potrafili ukryć swojej zawiści wobec kogoś, komu po prostu udało się napisać bestseller i odnieść spektakularny sukces! Sienkiewicz, gdy głęboko wejdziemy w jego twórczość, od początku wzbudza zresztą gorące reakcje. One zdarzały się i przed Trylogią. Pierwszy spór dotyczył na przykład wymowy Szkiców węglem, które w czarnych barwach opisywały stosunki wiejskie i nie tylko pokazywały zniewolenie polskiego chłopa, który doznaje opresji ze strony zaborcy, ale doznaje jej również od polskiego urzędnika wysługującego się zaborcy a nawet od swojego sąsiada, który knuje przeciwko niemu. Tekst miał wyraźny podtekst polityczny, zawierał aluzje do powstania styczniowego, choć wtedy jak wiadomo  polityka  dobrym tematem nie była i o wielu sprawach z obawy przed cenzurą czy represjami w ogóle nie pisano. Literatura  wypracowała wtedy różne sposoby „łudzenia despoty”, czyli posługiwała się językiem ezopowym, peryfrazą, pisarz też sami sobie nakładali kaganiec i dzisiejszy czytelnik, który nie zna kontekstu historycznego ma problem: czyżby oni niczego nie dostrzegali?  W każdym bądź razie w środowisku dziennikarzy warszawskich Sienkiewicz miał opinię publicysty, który wyjątkowo zręcznie , często w tonie gorzkiej ironii mówił o rzeczach, o których inni bali się myśleć.  No i  był artystą, to widać nawet w dziennikarskiej robocie.

 Wyjazd do Ameryki  w 1876 roku był jednym z najważniejszych wydarzeń w jego ówczesnym życiu. Nadsyłał stamtąd korespondencje do „Gazety Polskiej” i nagle, pismo, mówiąc delikatnie -  średnie – wszyscy zaczynają sobie wyrywać z rąk!  Dlaczego, co było w tych relacjach ? ! O Ameryce pisali wtedy wszyscy, Ameryka to był od lat temat bardzo chodliwy. W Warszawie nie było chyba w latach 70. pisma, które nie miało korespondencji z Ameryki. A zatem pisarstwo Sienkiewicza musiało się czymś wyróżniać, coś proponować innego.

            Moim zdaniem największym walorem tych korespondencji jest autentyzm doświadczania świata. On nie ogląda Stanów Zjednoczonych z okna hotelu w Nowym Jorku, ale przemierza je na swoich warunkach. Naprawdę jest w drodze. Po krótkim, pięciodniowym pobycie w Nowym Jorku, który zręcznie opisuje, mimo iż jeszcze wtedy nie znał angielskiego i bardzo wiele rzeczy umykało  jego uwadze, udaje się w wielką podróż koleją transkontynentalną, która łączy przeciwstawne sobie brzegi amerykańskiego lądu. Wschód i Zachód. Na własnej skórze doświadcza tego, o czym opowiada, a jego relacje zapisują przygody językiem, który i dzisiaj przemawia do ludzi – jest w nim zachwyt dla świata, przeżycie natury, refleksja nad rozwojem prężnej amerykańskiej cywilizacji, wszystko, co dać może  prawdziwa, męska przygoda. Nie da się przy tym wykluczyć, że w wielu miejscach mamy do czynienia z beletryzacją, ale w rozsądnych proporcjach.  To jest Sienkiewicz  w dżinsach i kowbojskim kapeluszu, na koniu, żyjący w pierwotnych warunkach w Górach Skalistych czy na prerii. Pisze nawet o tym, że miał oswojonego psa i borsuka. Z drugiej strony, w czasie, kiedy pisał Szkice węglem -  one zaczynają się od pięknego zdania: „W Baraniej Głowie cisza była jak makiem zasiał…” -  siedział w małej chatce nad brzegiem Oceanu Spokojnego, a po niebie przeciągały żurawie… .  

          Oczywiście, Sienkiewicz pojechał do Stanów przygotowany – miał w pamięci słynne dzieło Alexisa de Tocqueville O demokracji w Ameryce, był też Dickens, który bardzo przydał się przy opisywaniu Nowego Jorku, ale i były także opowieści o Indianach – Bret Harte, Gabriel Ferrry i inni.  Także Chateubriand  i Atala – romantyczny mit o Ameryce.

        Podczas tej podróży zobaczył dużo więcej, niż inni przed nim i po nim. Zobaczył kraj największego eksperymentu w dziejach  cywilizacji – bo czym jest Ameryka, jak nie eksperymentem na wielką skalę?  Bierzesz kontynent, usuwasz ludzi, którzy na nim dotąd żyli i próbujesz stworzyć świat od początku, to jest całkiem Nowy Świat!  Sienkiewicz zobaczył Amerykę dwóch prędkości:  tę, budowaną przez spragnionych ziemi i wolności białych osadników, którzy zaryzykowali, porzucili Europę, bo tam nie było już dla nich miejsca i próbują stworzyć swój los od początku,  i tę, która powoli znika, kurczy się przed nacierającym taranem  tych nowych – Amerykę Indian, spychanych na margines, wyrzucanych z ziemi, na której byli wolnymi ludźmi. Indianie bardzo go fascynują, wydaje mi się, że współczuł im, że porównywał ich los z polskim narodem, gniecionym z obu stron przez silnych i bezwzględnych zaborców.

          Sienkiewicz jest też w Ameryce świadkiem początków kariery Heleny Modrzejewskiej. Susan Sontag  zaintrygowana tym wątkiem biografii wielkiej artystki napisała powieść, która dość swobodnie wykorzystuje wątek wzajemnej fascynacji aktorki i pisarza. To powieść In America (W Ameryce), w Polsce opublikowana w 2003 roku.

          Do Ameryki pisarz trafia w 1876 roku, w okresie stabilizacji sytuacji gospodarczej, intensywnego rozwoju  i – niestety ostatecznej rozprawy z pierwotnymi mieszkańcami kontynentu. W 1876 roku miała miejsce jedna z najważniejszych  bitew generała Custera, bohatera wojny secesyjnej z Indianami. To była ostania wygrana bitwa Indian dowodzona przez legendarnego Sitting Bulla. Równie legendarne było rozprawienie się z Indianami  i ostateczne przypieczętowanie ich losu – opiewana w westernach bitwa w Wounded Knee.

             W czasie pobytu w Stanach najwięcej czasu spędził w Kalifornii, w Anaheim, okolicy, w której dzisiaj jest Hollywood, wtedy jeszcze nawet chyba nieplanowane oraz na dalekim Zachodzie, który trzeba nazwać wprost Dzikim Zachodem. Zachód jest w tym czasie  żywą, nieuformowaną granicą. Tam spotkać można wszystkich, bo pogranicze ma to do siebie, że  przyciąga ludzi, których stać na największe ryzyko, takich, co nic nie mają do stracenia. Poznaje tam ludzi prawdziwie wolnych. Ciężka praca, walka o przetrwanie to jeden aspekt ich życia, z drugiej – przemoc,  a nawet zbrodnia - to dla nich codzienność. Przyjaźni  się z tymi ludźmi pogranicza, poluje z nimi na bizony, podchodzi amerykańskiego grizzly. Tu zobaczył prerię. W tej amerykańskiej prerii doznaje nagle olśnienia. To wszystko jest w jego Listach.  Oczami wyobraźni widzi step ukraiński i nasze – polskie i ukraińskie zmagania w tym stepie. W szumie amerykańskiej prerii  ujrzał legendę Dzikich Pól, na których dawni bohaterowie, uwiecznieni piórem romantyków - Słowackiego, Malczewskiego, Goszczyńskiego, przeżywają przygody swego życia. Słowem – w tym  dalekim stepie zobaczył dawną Polskę. Czy tylko dawną? Kiedy zetknął się na pograniczu amerykańsko-meksykańskim  z tamtejszą południowoamerykańską cywilizacją,  ujrzał także strukturę społeczną łudząco przypominającą układ, który znał z kraju.   Zobaczył arystokrację, która  w jego przekonaniu była już w tym czasie  warstwą strupieszałą, zdegenerowaną, skazaną na zagładę. I tych innych, żyjących na pograniczu – grasantów, przemytników, awanturników najróżniejszego sortu. To było zderzenie świata świeżego, dynamicznego, bez żadnych hamulców moralnych, idącego na zachód „po swoje”, i stary świat  - ludzie przywiązani do swego statusu, pozycji, strojów, powozów…, świat tych „morituri”, jak pisze o nich  Kraszewski w jednej ze swoich powieści.

           Kiedy Sienkiewicz wraca do Polski, ta analogia, to podobieństwo uderza go ze zdwojoną siłą. Do tego dołóżmy niewolę narodową, pozytywistów  nawołujących  do ugody i przystosowania się… naiwnie ufających, że postęp jest nieunikniony,  bo ludzie weń wierzą… Trudna sytuacja. W jego głowie rodzi się pomysł napisania nie westernu, epopei ludzi Zachodu, lecz easternu, epopei, która dzieje się na Wschodzie , i która opowiada o naszej przeszłości, dalekiej i mitycznej.  Tak kiełkuje Trylogia.

          Sienkiewicz, jako wiadomo, przyszedł na świat na Podlasiu, w Woli Okrzejskiej. W jednym z listów do przyjaciela, Mścisława Godlewskiego pisał o tej krainie:  „Podlasie  jest sobie Podlasie:  piasek, piasek, woda, błoto, lasek! Stwórz sobie z tego krajobraz…”  Pytanie, czy w takiej scenerii może się urodzić coś naprawdę fascynującego? No właśnie,  tak rozpoczyna się wielka kariera Sienkiewicza, pisarza, który jest w swoim czasie najbardziej rozpoznawanym Polakiem na świecie. I prawdziwym Europejczykiem. Bez żadnych kompleksów.


Ale przybrał sobie przydomek Litwos. Dlaczego?


– W jego rodzinie przechowała się legenda o tatarskim i rycerskim pochodzeniu przodków z linii męskiej. Mieli to być Tatarzy, którzy służąc polskiemu królowi zawędrowali aż na Litwę, potem przenieśli się na południe i w końcu utknęli na Podlasiu. Pisarz interesował się swoją genealogią i dokopał się w tych poszukiwaniach aż do źródeł z XV wieku. Jego przodkowie zostali szlachtą w wieku XVII. W XIX  rodzina nie należała do zamożnych, ojciec  Sienkiewicza „dzierżawami chodził”, żeby przetrwać… Ze strony matki, de domo Cieciszewskiej, parantele były lepsze, choćby z Lelewelami czy rodem Deotymy – Jadwigi Łuszczewskiej, ale i tu, generalnie rzecz biorąc,  sława rodu mocno przygasła. Kiedy więc Henryk znalazł się w Warszawie, klepał biedę i najmował się do guwernerki. Z dziennikarstwa też nie mógł się utrzymać,  mimo sławy,  jaka go otaczała po Listach z Ameryki. Inna sprawa, że przed wyjazdem narobił długów, chciał kupić gazetę, usamodzielnić się. Już po powrocie do Europy, w 1879  prawdopodobnie w  Szczawnicy poznał litewskich „egzulów”, rodzinę  Szetkiewiczów i swoją przyszłą żonę, Marię. Małżeństwo trwało niespełna pięć lat, żona śmiertelnie chora na gruźlicę zostawiła mu dwoje dzieci, syna Henryka Józefa i córeczkę, Jadwigę, zwaną Dzinką. Córka matki swojej właściwie nie znała.

           Dzięki Szetkiewiczom Sienkiewicz wszedł w  bardzo specyficzne środowisko. To byli wygnańcy z Litwy, powstańcy, ludzie, którym odebrano majątki i nie pozwolono wrócić do rodzinnych stron. Oni żyli przeszłością, ale też marzeniami o przyszłej wolnej Polsce i Litwie. To tam Sienkiewicz zetknął się z mitem Rzeczypospolitej Obojga ( lub jak niektórzy mawiali – Trojga ) Narodów, mitem jagiellońskim, który już wtedy obumierał, także dlatego, że zacierała się pamięć o Polsce przedrozbiorowej, „tam, za Niemnem, precz” stawało się coraz dalsze, i że rodziła się świadomość narodowa Litwinów i innych narodów, które tę dawną Rzeczypospolitą tworzyły. Trzy wielkie mity Sienkiewicza, najważniejsze w jego biografii twórczej to -  to Litwa i ideowa wizja Rzeczpospolitej wielu narodów, Ameryka oraz Italia - kolebka europejskiej kultury i sztuki. Był Europejczykiem z krwi i kości, nigdy nacjonalistą, a jeśli, to nie w tym znaczeniu, jakie przypisujemy tej etykietce dzisiaj.


Nacjonaliści lubią się na niego powoływać…


– Tak, jest zawłaszczany przez prawicę i to twardą. Jednak branie go za nacjonalistę, jest błędem, nigdy się za takiego nie uważał, a jego relacje np. z Dmowskim czy Wasilewskim mają charakter raczej towarzyski, niż ideowy. Powiedziałabym nawet, że Sienkiewicz przesadnie dbał o niezależność, choć to w ówczesnych warunkach bywało trudne, a nawet niemożliwe. W poglądach ideowych był konserwatystą, nigdy jednak nie związał się z żadnym stronnictwem, nawet z endecją, mimo że do niej w pewnym okresie było mu najbliżej.

Ale, żeby wrócić do przerwanego wątku, Italię uważał za swą drugą ojczyznę, była dla niego macierzą sztuki, ideałem tego, co piękne. Sam był pisarzem wielkiego stylu, ostatnim klasykiem, uformowanym na solidnym wykształceniu klasycznym i lekturze dzieł dawnych Polaków, którzy z kolei wykształcili się na pisarzach antycznych, wielkich łacinnikach. Tę klasyczną prostotę stylu widzi się przede wszystkim wtedy, gdy jego język porównać z innymi piszącymi w tym samym czasie.


Jak to się stało, jaki mechanizm sprawił, że tak europejsko wykształcony pisarz został określony jako „klasyk ciemnoty polskiej”?


– To nie jest takie proste do opowiedzenia. To wynik pewnej sytuacji w literaturze polskiej wieku przełomu XIX i XX wieku. Sienkiewicza czytają wtedy wszyscy, nie ma w istocie pisarza, na którego by nie wpłynął. Żeromski,  Reymont, nawet Wacław Berent, by wymienić tych najbardziej znanych   czerpią lub inspirują się Sienkiewiczem. Jest drukowany, chwalony, dyskutowany, ciągle dostaje jakieś nagrody, rok 1900 jest rokiem jego jubileuszu. W prasie to widać najmocniej – ponieważ jest postacią publiczną w kółko  o nim się pisze,  jest Nad-obecny, wszyscy chcą coś z niego uszczknąć, na nim skorzystać. Z jednej strony – pławi  się w sławie, kto jest na nią odporny ? Z drugiej – ten jego wizerunek publiczny podlega wszechstronnej manipulacji.  Trzeba też koniecznie przypomnieć, że Sienkiewicz właściwie ciągle przebywa w jakiejś podróży, rzadko i krótko zatrzymuje się w kraju, raz jest w Warszawie, raz w Krakowie, potem go znowu nie ma. Rzadko udziela wywiadów, nie odpowiada na polemiki, nie wdaje się w spory. Część opinii, młodych zwłaszcza, bardzo to irytowało, sukces międzynarodowy wywoływał zawiść. Konkurentów do sławy było wielu.  Przecież nikt nie jest „prorokiem między swymi”…

Pierwszym autorem, który inicjuje tzw. kampanię antysienkiewiczowską, a której apogeum rozegra się w 1903 roku za sprawą Brzozowskiego i zaostrzy w 1904 dzięki Nałkowskiemu, był zapomniany dziś kompletnie Aureli Drogoszewski. Było to  w 1900 roku. Napisał Sienkiewiczowi na jubileusz tekst niby to pochwalny, ale jednocześnie jakiś kwaśny, drążący. A jest to moment, w którym Sienkiewicz ma już za sobą swoje dni „glorii i chwały”, wszystko, co najważniejsze już jest napisane i opublikowane. Jeśli on może jeszcze jakąś rolę odegrać, to już tylko jako homo politicus, człowiek, który dyskutuje o najważniejszych sprawach świata w przestrzeni publicznej, początek XX wieku to jest czas jego wielkich listów, np. do baronowej Suttner, głośnej sprawy wrzesińskiej i innych. Już nikt nie spodziewa się po nim arcydzieła. Sukces Ludzi bezdomnych i potem innych powieści Żeromskiego, Reymonta  jednoznacznie wskazuje na to, że młodzi przejęli „rząd dusz”. On bardzo dobrze to rozumie.

             Do tego dochodzą nieporozumienia w interpretacji niektórych jego utworów.  Bez dogmatu – najbardziej osobista z powieści Sienkiewicza, rodzaj diagnozy kultury, która jasno widzi swój kres,  miała ostrzegać przed dekadentyzmem, brakiem woli i nihilizmem, a okazała się dla modernistów inspiracją. Julian Krzyżanowski powiada, iż z jednego zdania tej powieści urodziło się Próchno Berenta.  Ale już kolejna powieść Sienkiewicza, Rodzina Połanieckich została odczytana jako próba zaprzeczenia Bez dogmatu, zwrot reakcjonisty, który powiastką o filisterskim stadle przykrywa niebezpieczny urok dekadenckiej duszy. A przecież to miała być satyra na polskich dorobkiewiczów! Połaniecki nie był dla niego pozytywnym bohaterem! W tej powieści jest wyjątkowo wiele goryczy, a ironia wyłania się niemal z każdej strony. Chyba tylko Stanisław Witkiewicz odczytał ją zgodnie z intencją autora, niestety jego refleksje, wtopione w rozprawy o malarzach (Juliusz Kossak) lub pisma, których dotąd nikt nie wydał (Walenrodyzm czy znikczemnienie ukazało się w 1917 w publikacji prasowej mocno zniekształconej przez austriacką cenzurę, potem w latach 70.  XX wieku rozprawa opublikowana została przez „Kulturę” paryską), właściwie nie są znane szerszej publiczności. Z wielką dla niej szkodą.   

           Wracając do wystąpień antysienkiewiczowskich. Jeden z jego głównych adwersarzy, Stanisław Brzozowski występował i przeciw Sienkiewiczowi,  i np. przeciw elitarnemu estetyzmowi Młodej Polski. To atak na Miriama, Zenona Przesmyckiego.  I już z tego widać, że wcale nie szło mu ani o Sienkiewicza,  ani o Miriama. Brzozowski chciałby prawdziwej „modernizacji” w polskiej literaturze, postępu, przejęcia się wielkimi ideami, konfrontacji z nowoczesnym światem, słowem -  przewietrzenia „pola literatury”. To jest głos  człowieka walczącego o autonomię sztuki, o zerwanie z dawnymi przyzwyczajeniami, zaściankowością, anachronizmem. Sienkiewicz nie jest tu prawdziwym przeciwnikiem, to symbol pewnej formacji kulturowej, z którą Brzozowski nawet we własnej biografii się pożegnał, wybierając w swojej powieści Płomienie – przeistoczenie w człowieka nowej wiary, bez rodziny, pochodzenia, oddanego jednej sprawie. Brzozowski, zwalczając Sienkiewicza osiąga  apogeum   oskarżeń w Legendzie Młodej Polski, tu Sienkiewicz jest czymś w rodzaju jakiegoś  „bête noir” , ale gdy przyjrzeć się tym zarzutom bliżej, widać, że chodzi mu raczej o typ kultury z Sienkiewiczem utożsamianym. Zaskoczeniem dla tych, którzy tak lubią Sienkiewiczowi przyganiać Brzozowskim, jest to, że na krótko przed śmiercią – przedwczesną i okrutną w przypadku tego młodego i niewątpliwie genialnego człowieka, jest to, iż w Pamiętniku poniekąd godzi się on z Sienkiewiczem, pisząc o nim jako o „twórcy duszy polskiej”. Potrafi zatem zobaczyć w nim także coś pozytywnego. Wydaje mi się, że tylko Nałkowski był  w swoich oskarżeniach krańcowo, negatywnie stronniczy, tylko on naprawdę ział nienawiścią do Sienkiewicza. Zupełnie inny przypadek to Gombrowicz i Miłosz. I bardzo to jest wszystko skomplikowane, bardziej, niż się wydaje tym wszystkim, którzy tak kochają „przywalać” Sienkiewiczowi kilkoma zdaniami wyrwanymi z Dziennika Gombrowicza. Zawsze mówię – przeczytaj całość!


 A jak oceniano utwory Sienkiewicza z ostatniej fazy jego życia, „Na polu chwały” i „Wiry”?


Na polu chwały nawet  w opinii samego Sienkiewicza jest powieścią nieudaną, wymęczoną, jakimś przykładem tego, jak dalece może się zużyć konwencja pisarska. On w tej powieści zbliża się niemal do autoparodii, powiela sam siebie. Gdyby ją czytać nie na poważnie, ale jako autoparodię, to jest nieodwołalnie zabawna. Główny bohater zaczyna od tego, że uciekając przed wilkami, włazi na drzewo i siedzi tam całą noc. Czy tak zachowuje się bohater? Co to za początek akcji? Ale nawet ta powieść ma swoje smaczki.  Z kolei Wiry (1911), to  utwór osnuty wokół rewolucji 1905, strajków rolnych, sytuacji wsi.  Od początku została obwołana jako powieść obskurancka, wsteczna, pokazująca, że Sienkiewicz nic nie zrozumiał z zachodzących procesów dziejowych. Jednak nie do końca ta ocena jest trafna. I nie tylko Sienkiewicz bał się rewolucji, która dla Polaków oznaczała niebezpieczny „wir” ze Wschodu. Warto tu przypomnieć choćby Z konstytucyjnych dni Reymonta. Sienkiewicz w Wirach wyraził  lęk społeczeństwa polskiego przed socjalizmem, który się w 1905 roku objawił się z całą grozą chaosu, terroru, obezwładniającego strachu.  W czasie, gdy się pojawiła ta powieść, nie umiano jej czytać, gdy można już ją było zrozumieć – myślę tu o krótkim tekście Jerzego Andrzejewskiego z 1947 roku – zadekretowano w Polsce stalinizm. Potem już tylko specjaliści do niej wracali, ale cóż, w głowach przeciętnego konsumenta polskiej kultury jej nie ma, a jeśli – to z tą, zapamiętaną jeszcze z PRL-u etykietą reakcyjności. Nawiasem mówiąc, jest jeszcze inna powieść o tym samym tytule – Wiry Brzozowskiego, zupełnie nieznana. To jest powieść, w której „białe ściany polskiego dworu”, który jest przecież jednym z najważniejszych symbolów kultury polskiej XIX wieku, rozpadają się na naszych oczach. To jest „dom zły”. Brzozowski miał kompletnie inny stosunek do dziedzictwa szlacheckiego, niż Sienkiewicz, który mimo pesymizmu i głębokiego przekonania o na temat kresu kultury szlacheckiej w dawnym stylu umiał docenić jej walory.

 

Wspomniała już Pani o opacznym odczytaniu „Rodziny Połanieckich” i powieści „Wiry”. A „W pustyni i w puszczy”? Przypisywano tej powieści ducha wywyższenia białego człowieka ponad rdzennych mieszkańców Afryki. Galeria negatywnych postaci nie-białych jest jaskrawa: Mahdi, Gebhr, a Kali i Mea, choć pokazani sympatycznie odmalowani zostali kpiarsko i protekcjonalnie, jako ludzie „gorszego sortu”, dzicy po prostu.


– Sienkiewicz był w Afryce i pisał z niej listy publikowane w prasie. Wyprawa, choć o niej marzył przez całe życie, nie była zbyt udana. Trwała zbyt krótko, pisarz poważnie się rozchorował. Sugestywne opisy choroby Nel zawdzięczamy jego własnym przeżyciom. Ile dało się zobaczyć, zobaczył. Po powrocie wydał Listy z Afryki  - ogromne dwa tomy, z których da się wyczytać niejedno - nawet jest tam zaskakująca myśl o tym, że kiedyś powstanie rasa mieszańców – białych z czarnymi. Nie ma tam jednak tego, co chcieliby zobaczyć dzisiejsi nowocześni badacze wszędzie wietrzący kolonizatorskie zapędy. Tak, przyznaję, Sienkiewicz nie może być wzorem europejskiego sumienia, bo jest przekonany, że Europejczycy przynoszą Afryce postęp i miłosierdzie. Ale też chciałabym przypomnieć, że Joseph Conrad, pisarz, z którym Sienkiewicz dosłownie minął się w Afryce, w wielu podręcznikach omawiających metodologię postkolonializmu jest traktowany jako najlepszy przykład tegoż kolonializmu i jaskrawego europocentryzmu.  Conrad, który ujawnił w Jądrze ciemności krwawe procedery w belgijskim Kongo! W  powieści Sienkiewicza bardzo dobrze odbija się geopolityczny porządek ówczesnego świata, optyka, w jakiej postrzega się sprawy kolonii, stereotypy, jakie wówczas wytworzono w opinii publicznej. Afryka jest tortem, który się dzieli na cząstki, kolonie ma ten, z którym liczą się w Europie. Sienkiewicz, wizytując różne ważne figury ówczesnego świata w Egipcie, nie wyjaśnia im nawet, skąd pochodzi. Polski nie ma na mapie Europy  i wiedza ta nikomu tu się nie przyda. Jest z Europy. To jest bardzo charakterystyczne.  Z drugiej strony to jest przede wszystkim bardzo dobra powieść przygodowa dla młodzieży i doszukiwanie się w niej apologii, albo choćby tylko skrywanej aprobaty kolonializmu jest nieporozumieniem. To jest opowieść o dzielności młodego człowieka, który ucieka przez kontynent, który i dzisiaj jest groźny, nawet dla turysty, o wiele lepiej przecież przygotowanego do takiej wyprawy, niż jakieś porwane dla zysku dzieci. A więc one uciekają przed handlarzami ludźmi, dla których są tylko towarem. Handel ludźmi był w tamtym czasie jednym z najpoważniejszych problemów ówczesnej Afryki, mówi o tym Sienkiewicz w wywiadzie odeskim.  Dzieci mają przygody, udaje im się przetrwać, nie wiem, po co doszukiwać się w tym jakiegoś drugiego czy trzeciego dna. Doszukiwanie się w tym jakiejś apologii imperializmu to jakiś horror naszych czasów. Nie można w powieści, której akcja rozgrywa się w XIX wieku, w Afryce rozognionej powstaniem Mahdiego, dopatrywać się w dwojgu uciekających dzieciach, czegoś, czego w niej po prostu nie ma!

          Kiedy czyta się Listy z Afryki, a korespondencje Sienkiewicza zawsze są interesujące, bo odzwierciedlają także nastroje i nastawienia piszącego,  widać, w jaki sposób patrzy on na  te ziemie opisane w najdawniejszych księgach świata. I dostrzegam w tym spojrzeniu coś  z Petroniusza, który  rzeczywistość widzi niczym artysta, w północnych zarysach kontynentu  wypatrujący symbolicznych słupów Heraklesa, rubieży cywilizacji europejskiej. Jest rok 1891. W tym czasie w jego głowie poczyna się już Quo vadis.  

 

We wspomnianym zbiorze „Czar i zaklęcie Sienkiewicza” pokazuje Pani Sienkiewicza jako erudytę o wszechstronnej kulturze artystycznej i umysłowej, wielbiciela Dantego, Szekspira, Słowackiego, przywołuje Pani także opinię Andrzeja Kijowskiego, który pisał, że lekturze Sienkiewicza towarzyszy radość  „uleczonego z nerwicy”. Wbrew stereotypowi nie dostrzega Pani w nim apologety krzepy narodowej, a raczej dekadenta i religijnego sceptyka skrywającego swój pesymizm…


– Jedno z drugim ma związek. Sienkiewicz miał bardzo surowy, trzeźwy, głęboko  pesymistyczny obraz rzeczywistości. Uważał, że Polska pod rozbiorami jest skazana na zatratę, na umieranie tego,  co w Polakach najbardziej wartościowe. Pozytywistyczne zajmowanie się na wzór Bolesława Prusa stanem chodników i oświetlenia w mieście, niedorozwojem infrastruktury, od której zależy komfort życia uważał za zajęcia mniej ważne, niż dbałość o  kulturę umysłową, w tym literaturę,  która w warunkach niewoli była  stłamszona. A co do opinii wybitnego krytyka Andrzeja Kijowskiego, to on opisuje swoje doznania w trakcie lektury Sienkiewicza, to on czuje się jak uleczony z nerwicy. W dzienniku napisał na przykład, że wejście w tę lekturę, to jak powrót do dzieciństwa, wejście w baśń, która nic nie ma wspólnego z rzeczywistością.

           I sprawa ostatnia. Sienkiewicz rzeczywiście był człowiekiem zmagającym się przez całe życie  z depresją i zwątpieniem,  nie miał też łatwego życia, myślę tu o trudnych początkach warszawskich, o traumie pierwszego małżeństwa – szczęśliwego, a jednak zakończonego tragedią.  Pierwsza żona miała na niego zbawienny wpływ. To ona zainspirowała go do napisania Trylogii i to jej ojciec był jednym z pierwowzorów Zagłoby. Pisanie Trylogii odbywało się w przerwie pielęgnowania umierającej Marii. Sienkiewicz z żoną jeżdżą od uzdrowiska do uzdrowiska, szukając ratunku i wtedy, co jest właściwie niewyobrażalne, rodzi się powieść. W drodze.


          Właśnie – w drodze. Sienkiewicz znaczną część swego życia spędził w podróżach, ale wbrew oświeceniowej, racjonalistycznej interpretacji tego pędu do podróży zwraca Pani uwagę, że był w tym także neurotyczny eskapizm, bovaryzm, chęć ucieczki od siebie i swojego życia. I że był także ironistą.


– Od swoich lęków, od neurastenii uciekał w twórczość, bo ona była najlepszą terapią. W dużym stopniu ma ona charakter eskapistyczny. Także „krzepa”, na którą się Pan powoływał kilkakrotnie. To jest „krzepa” wymyślona przez człowieka, który jest neurastenikiem, ciągle się skarży na jakieś dolegliwości, nic mu nigdzie nie pasuje, ciągle jest w drodze niezadowolony z tego, co daje mu los. Więc imponują mu zdrowie, energia, witalność. Ciągłe wędrówki to typowy  bovaryzm – być gdzieindziej. Proszę zobaczyć, jak to wygląda w praktyce. W Ameryce, na kalifornijskiej plaży  przychodzi mu do głowy Barania Głowa (Szkice węglem), w Paryżu pisze o Ameryce albo o starożytnej Italii, w Polsce o XVII –wiecznej Ukrainie. Zawsze jest ta przestawka. Zawsze jest to gdzieindziej.  Pełny obraz neurastenii i sceptycyzmu mamy w osobie bohatera Bez dogmatu. Leon Płoszowski ma w sobie wiele z osobowości Sienkiewicza. To także ironista, z ogromnym dystansem wobec rzeczywistości i samego siebie. Ta wszechstronna ironizacja przekazuje jedną istotną informację – jest to postawa człowieka czującego się bezsilnym wobec tego, co obserwuje.

Sienkiewicz jako pisarz posługuje się konwencjami swojej epoki, ale często nie traktuje ich dosłownie. Bardzo trudne jest pokazanie Sienkiewicza jako  subtelnego ironistę, bo przecież wszyscy znają Sienkiewicza apologetę narodowej krzepy!  Te interpretacje doprowadzają do sytuacji absurdalnej. Bo to jest tak, jakby ten stroniący od ludzi, subtelny, nieśmiały w gruncie rzeczy człowiek stawał się - dajmy na to –  patronem stadionowych popisów kiboli wymachujących narodowymi barwami !  Niestety, u nas wszyscy znają się na leczeniu i na literaturze. Pokazanie prawdziwego oblicza pisarza to chyba największe wyzwanie dla badacza.


Stawia Pani niemal wprost tezę, że Płoszowski to Sienkiewicz, że Petroniusz to Sienkiewicz, jego porte parole. Nie pobożny Longinus ani Skrzetuski, ani Kmicic, nie książę Jarema, nie Winicjusz, ale właśnie Płoszowski i Petroniusz, dekadenci, sceptycy, esteci…


– Tak, Sienkiewicz był dekadentem, sybarytą, kosmopolitą, miłośnikiem piękna, potrzebował światła, oddechu, przestrzeni, wolności, czyli tego, czego ówczesna Warszawa nie mogła mu ofiarować, małe miasto, w którym ludzie się tłamsili ze sobą w nieustannych sporach, w jałowym dialogowaniu. Postacie, które Pan wymienia zawsze pokazywane są w otoczce bądź mityczno-patetycznej (Jarema), bądź ironicznej (Longinus Podbipięta). W tym względzie Sienkiewicza permanentnie się nie doczytuje! 


   I tu, przychodzi mi na myśl kwestia religijności Sienkiewicza czy też jego stosunku do religii. Uważany jest powszechnie za pisarza religijnego, katolickiego, krytycy ideowi przypisali mu nawet reakcyjne religianctwo.


– Gdy mu się przyjrzeć poprzez  Quo vadis, to jawi się bardziej pogański niż chrześcijański. W Bez dogmatu pisał: „Na ołtarzu mojej świątyni greckiej stoi marmurowa bogini – ale mój gotyk jest pusty”. Jako normalny Europejczyk i Polak zdawał sobie sprawę z wagi religii jako fundamentu cywilizacji. To jest absolutnie niepodważalne, to są te trzy komponenty: grecka filozofia, religia judeochrześcijańska, rzymskie prawo. Sam jednak był w kwestiach religijnych  co najmniej sceptykiem,  podobnie jak bardzo wielu z jego pokolenia. To jest to pokolenie, które już uwierzyło w „odczarowanie świata” i „zabicie Boga”, oni wszyscy żyją , jak Płoszowski – postać literacka,  w poczuciu kresu  pewnego świata, przesilenia kulturowej formacji, rozpadu dotychczasowych  form życia. Cały wiek XIX to okres wielkiej przemiany. Wystarczy sobie uświadomić pewne procesy. Zmienia się sposób rozumienia czasu i przestrzeni, ludzie masowo przenoszą się do miast, zmieniają się relacje między płciami,  w ciągu tylko tego wieku wynalazków było więcej niż w ciągu 500 lat poprzedzających XIX stulecie. W XX wieku tylko je poprawiono lub rozwinięto. Jak ktoś urodził się na początku wieku i długo żył, to jako dziecko podróż odbywał konną bryczką, a jako starzec mógł latać samolotem i podziwiał pierwsze samochody. Sienkiewicz żył więc w świecie, który na jego oczach rozpadał się i diametralnie zmieniał. Posądzanie go, jako autora Trylogii, że wierzy w zachowanie starych form,  jest nieporozumieniem i naiwnością. Jakich starych form? To jest jedyny polski pisarz, który zobaczył pół świata, w Europie zachodniej bywał kilka razy w roku. Wydawano go w Ameryce, w Azji, w Europie, miał swoich czytelników i wielbicieli. Bardzo dobrze rozumiał potrzebę zmiany, modernizacji, ale bolał przede wszystkim nad tym, że Polski nie ma. Odzyskanie niepodległości to jest jego priorytet.  

 

Mówiliśmy o kilku ważnych utworach Sienkiewicza, ale nie dotknęliśmy nawet jego najsławniejszych dzieł, „Trylogii” i „Krzyżaków”. Tę pierwszą oceniano nieraz jako apologię szlachetczyzny. Czy rzeczywiście nią była?


– Sienkiewicz doceniał atrakcyjność kultury szlacheckiej, ale podkreślał walory zwykłej szlachty, nie magnatów. Proszę popatrzeć na jego bohaterów. Jednym z najważniejszych wydaje się Wołodyjowski. W pierwszej części Trylogii to  zabawny, drobny mężczyzna, brakuje mu powagi, cóż z  niego za bohater, skoro ciągle się w kimś podkochuje. Jedyne co go wyróżnia, to że dobrze szablą robi. Ale, jak śledzimy losy bohaterów cyklu, to widzimy, jak on się zmienia. Można by powiedzieć: rośnie w nim bohater. W ostatniej części Wołodyjowski staje się Hektorem Kamienieckim, bohaterem, postacią homerycką.  W tej części Trylogii najdobitniej widzimy także personalny, prywatny wymiar bohaterstwa. Tak jakby pisarz chciałby nam powiedzieć – nic się nie dzieje bez straty, bez ofiary i poświęcenia. Co Sienkiewicz  zobaczył w szlachcie? Etos poświęcenia, gotowości, ofiary, etos cnoty, powinności wobec ojczyzny, człowieka, własnej rodziny. Poza tym bardzo dobrze wyczuwał, że kultura szlachecka  jest jedynym wzorcem kulturowym, do którego aspirują emancypujące się warstwy społeczne. W Polsce inne wzory nie istniały, chłopski wzorzec kulturowy powstał późno i nigdy nie przedstawiał się tak atrakcyjnie jak szlachecki, mieszczańskiego w istocie nie było. 

 

To poniekąd tłumaczy także powodzenie powieści Sienkiewicza u czytelnika ludowego, chłopskiego. Nie wiem, gdzie to wyczytałam, ale gdy pytano chłopów dlaczego im się podoba Trylogia a nie Chłopi Reymonta, to odpowiadali tak: „ w Chłopach, to jest tak jakby nas kto przedrzeźniał, a Trylogia –to takie piękne „poczytanie”!   Tu widać poziom aspiracji, ja nie widzę w tym nic złego.

Proszę zwrócić uwagę -  u Sienkiewicza magnateria z reguły pokazywana jest w   bardzo negatywnym świetle. Jednak traktowanie świata przedstawionego  Trylogii wprost, dosłownie i przypisywanie tego Sienkiewiczowi jest nieporozumieniem.  To są pewne funkcjonujące w tym czasie konwencje pisarskie. To jest pisarz o znakomitej orientacji w literaturze europejskiej, wystarczy zajrzeć do jego prywatnych listów. Niektóre jego postacie, np. Zagłoba to zlepek różnych motywów, od żołnierza-samochwały Plauta, Szekspirowskiego Falstaffa, postaci autentycznych, np. Kazimierza Szetkiewicza, kpt. Piotrowskiego, którego spotkał w Ameryce, postacie z ironicznych poematów Słowackiego… Trudno wyliczyć wszystkie składniki.  


W kontekście tego, co Pani mówi, widzę scenę, w której Kmicic odmawia różaniec w czasie palenia wsi jako wyraz ironii, a nie pochwały takiego zachowania.


– I tak też było. Kmicic to nie jest postać modelowa, to jest od początku syn marnotrawny, łobuz przyzwyczajony do pewnego stylu życia. Dopiero Oleńka – jak to pięknie Klaczko napisze: „tego lwa, Kmicica na ziemię rzuci błękitem swych oczu…”.     W trakcie powieści ten łotr się nawróci, bo w powieściowym świecie wszyscy mają szansę.  Trylogia była w gruncie rzeczy rodzajem elegii na śmierć ginącej kultury,  freskiem świata, który miał zniknąć bezpowrotnie. I ten fresk ma w sobie przepych kultury umierającej. Podobnie jak Mickiewicz w Panu Tadeuszu, daje epopeję, którą nazwano „kamieniem grobowym dawnej Polski”, tak w Trylogii mamy obraz odchodzącej formacji. Marksistowski krytyk Andrzej Stawar zwrócił uwagę, że upadające kultury, ginące formacje mają często swoich wspaniałych piewców, którzy w brawurowy i monumentalny sposób opiewają czas ich wielkości. Sienkiewicz był do tego stworzony. Trylogia była elegią na śmierć Polski magnacko-szlacheckiej, a Quo vadis  hołdem oddanym wielkości starożytnego Rzymu.


Wspomniany już wcześniej Andrzej Kijowski napisał o Sienkiewiczu, że „wydobył na światło ukryty temat polskiej kultury i nadał mu kształt estetyczny”. Jak Pani rozumie to sformułowanie?


- Ukryty temat polskiej kultury to jest odkrycie tego, co w polskiej dziejowości ę nie udało się z naszej winy. To jest nasze dojutrkowstwo, nieumiejętność wyciągania wniosków z porażek, szafowanie siłami tam, gdzie ważniejszy jest zdrowy rozsądek i kalkulacja, wreszcie: folga. Brak wytrwałości, uleganie chwili, popadanie w błogostan, w stan samouwielbienia: jacy to my dzielni, pracowici, dobrzy, a nikt tego nie docenia!   

– Z drugiej strony to jest,  jak myślę,  swoista fascynacja dobrem, wiara że będzie lepiej, optymizm mimo wszelkich przeciwności. Miłosz, który Sienkiewicza nie lubił, zwrócił uwagę na to samo, na odzwierciedloną u niego polską fascynację dobrem. Zwracał uwagę, że to nas odróżnia choćby od Rosjan, którzy zawsze fascynują się złem.


Za co najbardziej Miłosz Sienkiewicza nie lubił?


– Za, jak uważał, konserwowanie tradycyjnej polskości utożsamianej z dziedzictwem szlacheckim, za wskrzeszanie mitu jagiellońskiego.  Miłosz chorobliwie wprost nie znosi Sienkiewicza. Jak się czyta jego uwagi w Historii literatury polskiej przeznaczonej dla czytelnika zagranicznego, to włos się jeży na głowie. Sienkiewicz tam jest niedouczony, gorszy niż inni, no i oczywiście  jako apologeta ciemnoty, winny jest 7 plag egipskich i wszystkich nieszczęść tego świata, a na pewno nieszczęść polskich. W jednej z najnowszych książek o adaptacjach filmowych Sienkiewicza na świecie (2009) autorka przyznaje, że była studentką Miłosza i pisze, że bardzo zniechęcał swoich studentów do czytania Sienkiewicza (!!!!!!). Aż trudno to sobie wyobrazić. Pocieszam się tylko, że wiedza Miłosza o Sienkiewiczu jest żadna. Właściwie nie zadał sobie trudu, by go postudiować. Na przykład Miłosz nie wie, że to Sienkiewicz  dał  kulturze polskiej w latach 80., po kilku dziesięcioleciach martwoty,  zasadniczy impuls i poruszył coś w jej wnętrzu. To dzięki Sienkiewiczowi Polacy przypomnieli sobie, że są Polakami, gdy było aż zbyt wiele oznak, że polskość nikomu nie jest potrzebna. I tu bardzo przydaje się opinia Stanisława Witkiewicza, który napisał (w rozprawie o Kossaku), że z Trylogii buchnęła jakaś plemienna siła, że pojawiła się jakaś energia, i – co ważne – „literatura polska ani na chwilę nie zatrzymała się w swoim rozwoju…”.   To są słowa, którym możemy wierzyć. 


Dotknijmy jeszcze choćby tylko recepcji Sienkiewicza w PRL.


 – Pierwszą powieścią Sienkiewicza wydaną w Polsce po II wojnie światowej byli Krzyżacy, w 1945 roku. Powieść była wielkim sukcesem, co jest  dość zrozumiałe wobec jej zdecydowanie  antygermańskiej wymowy.  Sienkiewicz był zawsze bardzo antyniemiecki (właściwie – antypruski), bo wiedział, że to wróg groźniejszy niż Moskal, bo reprezentuje wyższy poziom cywilizacyjny. Zresztą, Rosja też była w owym czasie zdominowana przez żywioł niemiecki, co widać, gdy popatrzy się na pochodzenie członków rodziny carskiej czy choćby administrację rosyjską.

W tym samym mniej więcej czasie (1946) w Rzymie wychodzi ostatnia niedokończona powieść Sienkiewicza, Legiony, z przedmową Jana Bielatowicza. Wydał ją ten sam polski instytut, który wkrótce przeniesie się do Paryża  i rozpocznie działalność jako Instytut Kultury Jerzego Giedroycia. Popatrzmy: to jest zupełnie inny Sienkiewicz! To było jasne i oczywiste dla wszystkich.  W powojennym polskim wydaniu dzieł Sienkiewicza przygotowanym przez Juliana Krzyżanowskiego w rekordowo krótkim czasie (decyzja zapada w 1947 roku, do 56 roku wychodzi 60 tomów dzieł) brak jego tekstów politycznych, są tylko antyniemieckie, antyrosyjskich nie ma wcale. Niektóre powieści (te „reakcyjne”) wychodzą w bardzo małych nakładach, są trudno dostępne. Mamy, jednym słowem, takiego Sienkiewicza, jakiego mogła zaakceptować polityka kulturalna PRL. Ceniono wtedy przede wszystkim jego wczesny okres twórczości, okres demokratyzmu społecznego, spod znaku Szkiców węglem czy Listów z Ameryki, które w okresie stalinowskim miały specjalne, okrojone wydania, pozbawione fragmentów, w których Sienkiewicz nie szczędzi zachwytu dla prężnej amerykańskiej cywilizacji.  W ogromnych nakładach  wydaje się jego popularne powieści, bo były czytelniczym samograjem. Częściej jednak wydawano Potop i Pana Wołodyjowskiego niż Ogniem i mieczem, bo przecież i dla cenzorów było jasne, że to powieść nie antyukraińska tylko antyrosyjska! Sienkiewicz traktował walkę z powstaniem kozackim jako wojnę wewnętrzną, pisał w zakończeniu o „zatruciu krwi pobratymczej”, czyli polskiej i ukraińskiej. Wyraźnie rozróżniał to, co ukraińskie, od tego co rosyjskie. 

             Do lat 60. proza Sienkiewicza była bardzo dobrze przyjmowana, później obserwujemy znaczące zmiany kulturowe. Sienkiewicz -pisarz zostaje przejęty przez  inne media, przede wszystkim film, który zresztą jego dziełami zainteresował się już w 1912 roku (włoska ekranizacja Quo vadis).  W Polsce ekranizowano Sienkiewicza już w latach 50., a zwycięski marsz przez ekrany zaczyna się w 1960 roku – rozpoczyna ją ekranizacja Krzyżaków w reż. Aleksandra Forda. Od 1968 roku rozpoczyna się natomiast filmowa passa Trylogii. Jerzy Hoffman zaczyna ją od końca, od Pana Wołodyjowskiego, Potop wejdzie na ekrany w 1974 roku, a Ogniem i mieczem w 1999 roku.  Ta ostatnia nosi już na sobie stygmat political correctness. Niezależnie od tego, co myślimy na ten temat, właściwie każda z tych produkcji wywoływała co najmniej ogólnonarodową dyskusję. Filmowano też dwukrotnie W pustyni i w puszczy (1973, 2001), Rodzinę Połanieckich (1978),  Quo vadis (2001), a także mniejsze utwory. Przejęcie „rządu dusz” nad Polakami przez media filmowe wyznacza całkiem inny sposób rozumienia Sienkiewiczowskiej tradycji i rozpoczyna długotrwały proces przechodzenia polskiej klasyki na stronę mitu. Ja to nazywam dość okrutnie – „zabijaniem klasyków”. Bo oni przestają funkcjonować w żywym odbiorze.

Ostatnio zaczęłam  myśleć o tym, jakie było ostatnie słowo Sienkiewicza. On umiera, przypominam, 15 listopada 1916 roku. 

     Ostatnią rzeczą, jaką napisał Sienkiewicz, i której nie dokończył, była,  jak już wcześniej wspominałam, powieść Legiony, ostatni  fragment tego utworu ukazuje się nieomal w przeddzień wybuchu wojny, w sierpniu 1914 roku. Sienkiewicz, na wieść o wojnie udaje się do Wiednia, potem osiada w Szwajcarii. To są dwa ostatnie lata jego życia. W Szwajcarii zresztą nie próżnuje, staje na czele Komitetu Pomocy  zbierającego po całym świecie datki na rzecz polskich ofiar wojny, wspomaga rodaków. Trzeba powiedzieć  – z bardzo dobrym skutkiem. Kiedy wybuchła wojna, pisał pamiętnik. Niestety nie przetrwał on do naszych czasów, prawdopodobnie spłonął w czasie Powstania Warszawskiego. W 1916 roku, podobnie jak teraz w 2016, obchodzono   rocznicę szekspirowską. Napisał wtedy krótki tekst znany pod tytułem  Dlaczego mogłem czytać Szekspira?  Opowiada tam, że gdy naokoło trwała wojna, nie był w stanie czytać niczego poza Szekspirem, mistrzem nad mistrze, kreatorem duszy ludzkiej. To bardzo piękne wyznanie.  W Kalendarzu życia i twórczości J. Krzyżanowskiego i M. Bokszczanin  znaleźć można informację, że ostatnim tekstem napisanym przez Sienkiewicza i opublikowanym jest Wspomnienie.  W krótkim mgnieniu pamięci Sienkiewicz powraca do scenerii swojej młodości, na Stare Miasto w Warszawie. Jest młodym chłopcem w szkolnym mundurku, ogląda wystawy sklepowe, rozmawia z ptakami w klatkach. Takie wyznania często zdarzają się ludziom, którzy czują kres swego życia. Starość chętnie pisze „baśń zimową”, wraca do przestrzeni dzieciństwa.    Trzeci „ostatni” tekst z tego okresu, jak udało mi się ustalić,  nosi tytuł Literatura polska. Jest to kilkustronicowy wstęp do planowanej antologii literatury polskiej, którą przygotowywano w Szwajcarii, aby przypomnieć tym, którzy o tym nie wiedzą lub zapomnieli, a takich było w ówczesnej Europie sporo, że Polska istnieje, że miała i ma swoją kulturę,  i że należy do Europy od zawsze. Proszę zobaczyć jakie to symptomatyczne - nie myślał o sobie. To jest napisane na 5 minut przed dwunastą. Polska musi odzyskać niepodległość...     

 

Jak wobec tego całego skomplikowania recepcji Sienkiewicza, sprzeczności i rozbieżności w jego odbiorze, można pokazywać jego twórczość uczniom?


– Jest tylko jedna metoda. To ma być prawdziwe, autentyczne.  Ja często spotykam się z młodzieżą szkolną, opowiadając im o różnych aspektach twórczości i życia Sienkiewicza. Na przykład opowiadałam im o podróży amerykańskiej, o twórczości z tego okresu (Sachem, Latarnik, Wspomnienie z Maripozy),  o tym, że Sienkiewiczowi udało się w tych tekstach uchwycić jedno z najważniejszych doświadczeń współczesnego świata – fenomen emigracji, który oznacza także doświadczanie  obcości, „emigreny”,  jak to nazywam.

Byli zainteresowani. Chyba umiem to dobrze sprzedać. My jesteśmy takimi „komiwojażerami” kultury.  Ale przy Sienkiewiczu każdy temat jest dobry: jego podróże, dzieci, żony, psy, portrety. Można o wszystkim ciekawie opowiadać, bo to jest jedyna biografia w swoim rodzaju i jedyna taka twórczość.  No i recepcja, która zresztą odsłania się przede mną w coraz ciekawszych fragmentach. Jest Sienkiewicz marksistowski, emigracyjny, katolicki… amerykański, włoski, francuski, rosyjski…


Myśli Pani może o napisaniu monografii Sienkiewicza?


– Wydaje mi się, że jest taka potrzeba. Już mogłabym ją napisać, bo mam ogrom materiału, ale musiałabym mieć pewien komfort, jakiego niestety nie mam. Spokój i jakieś solidne stypendium naukowe, a o to raczej trudno. Zmartwił mnie i zdenerwował Roman Pawłowski, który po Narodowym Dniu Czytania Trylogii rzucał w „Gazecie Wyborczej” gromy na Sienkiewicza, powtarzając argumenty z XIX wieku. A mamy wiek XXI i już można byłoby – delikatnie rzecz ujmując – wreszcie tego Sienkiewicza przeczytać!  Zresztą to nie tylko on. Ciągle słucham jakichś dyskusji na temat Sienkiewicza, z których niestety jasno wynika, że rozmówcy dawno go nie czytali, albo mają na jego temat tyle do powiedzenia, ile umiała ich Pani w szkole. Przykro mi, ale to nie te czasy! Bez znajomości Sienkiewicza niezrozumiały jest nie tylko Brzozowski czy Żeromski, ale i Gombrowicz,  i jego sprzeciw wobec polskości, bo większość jego twórczości  ( co wykazuje czarno na białym Ewa Thompson) to polemika z Sienkiewiczem. Walka syna z ojcem, synczyzny z ojczyzną, odczarowanie od Sienkiewicza i od splendoru dawnej Polski. Zamiast więc Sienkiewicza odrzucać, trzeba raczej próbować czytać go na nowo. Nie na klęczkach, ale i bez uprzedzeń. Okaże się bardziej nowoczesny, niż się wydawało. I ciągle wart refleksji.


Z całą świadomością, że w tej rozmowie mogliśmy dotknąć zaledwie małej cząsteczki niezwykłego zjawiska,  jakim był i jest Henryk Sienkiewicz, dziękuję Pani za rozmowę.

 

Jolanta Sztachelska – prof. Uniwersytetu w Białymstoku, dr. hab., historyk literatury, kierownik Zakładu Pozytywizmu i Młodej Polski w Instytucie Filologii Polskiej. Przewodnicząca Komitetu Okręgowego Olimpiady Literatury i Języka Polskiego w Białymstoku. Zajmuje się literaturą polską II połowy XIX i początku XX wieku oraz jej kontekstami światowymi, także problematyką podróżopisarstwa i dokumentaryzmu. Autorka m.in. książek: Czar i zaklęcie Sienkiewicza (2003), Zabijanie klasyków (2015), licznych artykułów i studiów. W przygotowaniu Mity sienkiewiczowskie (2016). 

 


Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra