Mirosław Prandota
Zagadka dla dyplomowanych dietetyków: Jak odzwyczaić groźnego przestępcę od kanibalizmu? Podobno sprawa jest prosta: trzeba mu zaproponować dietę wegetariańską. Tak przynajmniej zrobił bohater mojej opowieści...
WARIAT, ALE POŻYTECZNY
Propozycja nie do odrzucenia
Conny Larsson jest dobrze zbudowanym blondynem średniego wzrostu. Poznałem go w Szwecji jeszcze w roku 1983. Ludzie mówili, że to wariat, a ponieważ ja mam akurat słabość do takich, postanowiłem zobaczyć, kto zacz. Wrócił z Indii, od kilku dni siedział na fotelu, bił brawo nie wiadomo komu, a także śpiewał w jakimś nieznanym języku. Nie jadł, nie spał, tylko siedział i śpiewał. A że okna w domu były pootwierane, ludzie słyszeli go i dość szybko postawili diagnozę: wariat!
W trakcie tej egzotycznej celebry odezwał się dzwonek telefonu:
– Mam na imię Lisbeth. Czy to prawda, że jesteś wariatem? – zapytała jakaś kobieta.
– O, tak! – zapewnił gorliwie Conny. – Jestem wariatem!
– Czy zwariowałeś już do tego stopnia, że nie przeszkadzałoby ci towarzystwo innych wariatów?
– Absolutnie nie.
Rozmowa niby bez sensu, a tu już następnego dnia Lisbeth przyjechała. Nie była sama. Razem z nią pojawił się jakiś psychol, wywracający oczami, wyciągający język, podrzucający co chwila ramionami, rozedrgany, ot, taki niedorobiony dwudziestolatek. Lisbeth była opiekunką narkomanów, a psychol narkomanem.
Wszystkowiedzący Szwedzi mieli Conny`ego już od dawna w centralnym komputerze. Wiedzieli, że przeżył mnóstwo przygód i że związał się niemal fanatycznie z indyjskim prorokiem Sai Babą, który głosił religię, dającą się określić mianem czegoś pośredniego między kościołem dobrej nowiny, sektą miłosierdzia, zgromadzeniem kwakrów a instytucją cudów. Conny miał u władz opinię apostoła Sai Baby, czyli człowieka, który potrafi skupić wokół siebie nawet najbardziej zaniedbanych psychologicznie osobników i wyprowadzić ich na ludzi. Potrzebny był właśnie ktoś taki jak on.
Gospodarstwo, w którym mieszkał Conny, pełne było kóz i koni. Conny, który nie był ani pedagogiem, ani też psychologiem czy psychiatrą, tylko wariatem (przynajmniej w opinii miejscowych „ekspertów”), miał akurat taki nastrój, że podjął się opieki nad swoim pierwszym narkomanem, a później nad następnymi. Jego metoda wychowawcza nie była specjalnie skomplikowana.
– Masz zajmować się końmi od rana do wieczora! – rozkazywał każdemu nowemu.
I tak ni stąd, ni zowąd niedaleko miasteczka Valdemarsvik powstał ośrodek przystosowywania do życia osób uzależnionych od dragów. Po pewnym czasie formuła ośrodka została poszerzona. Na kursy przygotowawcze do życia zgłaszali się byli więźniowie, osoby chore psychicznie oraz psychopaci, z którymi nikt nie potrafił dać sobie rady gdzie indziej. Najcięższe przypadki, jakie trafiły się w ośrodku, to trzej zwolnieni z więzienia kanibale. Siedzieli za morderstwa i za zjedzenie własnych ofiar. Mimo że w zakładzie karnym nie zjedli ani jednego strażnika, ich upodobania kulinarne wcale się nie zmieniły. Conny zaryzykował i wziął ich do siebie.
– Od dzisiaj żadnego mięsa! – oświadczył kategorycznie. – Przechodzicie na pełny wegetarianizm!
Żaden dyplomowany wychowawca nie mógłby sobie pozwolić na wydawanie tak bezpardonowych rozkazów. Jednak Conny był naturszczykiem. To się czuło, zresztą czuje się do dziś. Roztacza wokół siebie atmosferę kategoryczności. Jeżeli wydaje polecenie, to nie ma żadnej dyskusji. Ba, nie ma alternatywy dla tego polecenia! Doskonale rozumie to zarówno człowiek chory psychicznie, jak i zwyrodniały kryminalista. Wynika to stąd, że gdziekolwiek Conny się pojawia, gromadzą się wokół niego ludzie ze zrujnowaną psychiką. Zarówno on sam, jak i oni nadają na tych samych falach.
– Nigdy nie marzyłem o tym, aby zostać szefem takiego ośrodka i mieć pod opieką takich niedobitków – rozkłada ręce w wymownym geście. – Jednak los tak chciał, a rząd to sponsoruje.
Pod wiatr i pod górkę
Jego ojciec był nałogowym alkoholikiem, a matka – jak sam chętnie podkreśla – silną kobietą. Ta jej siła polegała na umiejętności wytrzymywania z pijakiem, który ją maltretował. Gdy Conny, mając 4 lata, zauważył, jak ojciec tłucze głową jego matki o ścianę, przeżył to tak silnie, że utracił głos. Stał się za to doskonały w pantomimie. Z czasem jakoś nauczył się mówić od nowa, ale okropnie się jąkał.
Gdy miał lat 11 i przedstawiał coś na scenie, podeszła do niego jakaś starsza pani, jak się potem okazało primadonna operetki, Naima Wifstrand, aktorka znana z filmów Bergmana i rzekła:
– Ty, mój chłopcze, jesteś urodzonym aktorem.
To zdanie miało znaczącą wagę natury psychologicznej. Od tamtej pory Conny nigdy nie zająknął się na scenie, mimo że w życiu nadał był jąkałą.
Szczyt formy scenicznej osiągnął jednak dopiero podczas starań o przyjęcie do Wyższej Szkoły Teatralnej w Malmoe. Startowało pięciuset chętnych, było dziesięć miejsc. Conny wygłosił kilka kwestii z prozy Paera Lagerkvista, potem zaszokował profesorów pantomimiczną rolą koguta i zakończył monologiem z Pirandella. Został uznany za najlepszego kandydata na aktora, jaki pojawił się w Szkole podczas ostatnich lat. W krótkim czasie stał się też jednym z najlepszych aktorów młodego pokolenia.
Guru uczy fruwać
Doskonale zarabiał. Kupił sobie najpierw jeden hotel, a potem jeszcze kilka. Jednak sukcesy oszołomiły go. Na swój sposób zwariował. Wstąpił do partii komunistycznej i chodził na zebrania uświadamiające. A jednocześnie palił haszysz, zażywał LSD, organizował huczne balangi.
Rozstał się z teatrem w momencie, gdy do Sztokholmu przyjechał guru Mahariszi spod Himalajów. Była wtedy w stolicy Szwecji moda na czarowników różnej maści, na psychoanalityków i przewodników po nowych religiach. Conny poszedł za Hindusem.
– Wcale nie należałem do wyjątków – wyjaśnia teraz. – Za Mahariszim podążali Beatlesi i Rollingstonsi. Wszystkim wydawał się kimś niezwykłym. Europejczycy mieli chyba zapotrzebowanie na kogoś niezwykłego, niepodobnego do innych Europejczyków, na postać, która przeniesie człowieka w inny wymiar. I to właśnie Mahariszi umiał wyzwalać w swoich słuchaczach tęsknotę za takim innym światem. Nauczał on techniki relaksacyjnej zwanej medytacją transcendentalną. Polega ona na cichym, albo tylko w myślach, powtarzaniu mistycznej formuły zwanej mantrą. Zdobyłem równowagę wewnętrzną, rzuciłem dragi, a więc jest to metoda skuteczna. Bez Maharisziego nie byłbym w stanie zrobić samodzielnie rachunku sumienia.
Conny wyjechał z nim do Indii. Tam został nawet osobistym sekretarzem mistrza, ale zanim zdołał zapoznać się bliżej z funkcją, którą przyszło mu pełnić, Mahariszi przydzielił mu obowiązki dość niespodziewane. Uznał mianowicie, że jąkała to nie najlepsza renoma dla misji, jaką prowadzi wśród ludzi i zmusił Conny`ego do pracy nad samym sobą.
– Poprawisz wymowę, a wtedy popracujemy nad czym innym – oświadczył i wręczył swojemu wiernemu apostołowi podręcznik własnego autorstwa pod tytułem „Nauka o byciu i sztuka życia”.
Sprzeciw nie wchodził w grę, Conny o poranku wędrował do dżungli i czytał głośno dzieło swojego guru. Jego wiernymi słuchaczami były... małpy. Słuchały, gorliwie kręciły głowami, co mogło oznaczać tylko i wyłącznie podziw dla lektora, ale gdy wyczerpała się ich cierpliwość, obrzucały go różnymi owocami, a potem przenosiły się w inne miejsce. Oklasków nie uświadczył więc, ale ponieważ w swoich ćwiczeniach był cierpliwy nad wyraz, jąkanie ustało.
Swojemu mistrzowi służył wiernie tak długo, jak tylko się dało. A nie dało się dopiero wtedy, gdy Conny odkrył, że Mahariszi za znaczne pieniądze organizuje... kurs fruwania dla milionerów!
Szkoła radziecka
Powrócił do teatru w Malmoe. Zmienił też własne emploi. Uczył się teraz roli klowna w sztuce dla dzieci. Fikał koziołki, chodził na rękach, robił różne sztuczki gimnastyczne i rozśmieszał publiczność. Kupił też gospodarstwo na wsi po północnej stronie jeziora Vaettern, gdzie spędzał wolne chwile. Jednak w roli klowna był tak doskonały, że zaproponowano mu udział w największym cyrku świata – Ringling Brothers w Nowym Jorku. Długo nie dawał się przekonać, w końcu uległ, ale zastrzegł sobie jedno: musi najpierw ukończyć studia w Moskiewskiej Szkole Cyrkowej.
Pojechał tam jesienią 1972 roku. Studia trochę go osłabiły. Zamiast fikać koziołki, całymi dniami słuchał wykładów o Leninie oraz o zdobyczach komunizmu. Mimo wszystko wytrzymał cztery miesiące. Robił nawet notatki z okresu studiów.
Czytam: W moim hotelu na piętrze siedziała etażna (kobieta nadzorująca porządek, a w rzeczywistości funkcjonariuszka tajnej policji – przyp. mój – M.P.). Kilka razy zauważyłem, że coś pisze, więc podszedłem bliżej, udając, że patrzę w okno. A w zeszycie było: „Conny Larsson pozostawał 2 minuty w toalecie. Conny Larsson szedł korytarzem i złośliwie kichał. Conny Larsson gwiżdże...” Zapytałem etażną, po co tak siedzi i wypisuje głupoty. Odpowiedziała: „Eto nie wasze dieło”.
W kręgu proroka
W siedemdziesiątym ósmym pojechał do Indii. Dotarł do miejscowości Puttaparthi, siedziby proroka Sai Baby, uważanego w Indiach za Boga mieszkającego na ziemi. Sathya Sai Baba był wielokrotnie filmowany przez Amerykanów i Europejczyków, którzy w ten sposób próbowali zbierać dowody na jego nadprzyrodzoną moc. Zdarzało się bowiem, że Sai Baba materializował coś, czego nie było. Trudno w to uwierzyć osobom niewierzącym, ale faktem jest, że pewne „cuda” udało się sfilmować. Sam Conny nosi czasami naszyjnik, który powstał z niczego. Dosłownie wyrósł na dłoni proroka.
Podobno Sai Baba nie eksponował swoich możliwości często. Ale robił to i wtedy dochodziło do rzeczy niewiarygodnych. Zresztą o niecodzienności zjawiska świadczy między innymi dość bogata literatura, jaka została napisana o Sai Babie i jego zaangażowaniu się w służbę społeczną. O szkołach i szpitalach, które zbudował. O cudach, które czynił, jak choćby stwarzanie z niczego biżuterii podczas osobistych lub grupowych audiencji. Sai Baba zdobył nawet akceptację papieża, który uznał go za wielką postać duchową naszych czasów. To przecież za sprawą Sai Baby powstał w Puttaparthi szpital nazywany przez turystów ósmym cudem świata.
Oglądałem trzy filmy o Sai Babie. Dwa w Szwecji oraz jeden w Polsce. Po tej trzykrotnej degustacji przestałem dziwić się Conny’emu, że aspirował i nadal to czyni, do roli apostoła genialnego Hindusa.
Nie wiem, jak powinno się przekonywać ludzi do nadzwyczajnych zdolności materializowania rzeczy niewidzialnych lub do uzdrawiania chorych. Pierścienie i inne klejnoty pojawiają się w rękach Sai Baby jakby na zawołanie. Podczas filmowania go, nawet na zwolnionych klatkach, nie sposób zauważyć jakiegokolwiek oszustwa. Więc co? Kuglarstwo czy cud? Jak dotychczas nie ma odpowiedzi na to pytanie, co już można uważać za wstęp do cudu.
A szpital w Puttaparthi to absolutna perła budownictwa. Bardziej pałac niż szpital. Eksperci twierdzą, że jego wyposażenie jest doskonalsze niż w luksusowych klinikach amerykańskich! Faktycznie budowla robi wrażenie i chyba zasługuje na taką nazwę tym bardziej, że została zrealizowana w ciągu jednego roku, podczas gdy tworzenie tego typu konstrukcji zajmuje zwykle dziesięć lat! Sai Baba ogłosił podczas swoich urodzin 23 listopada 1990, że za 12 miesięcy wyrośnie w wiosce ogromny szpital, trzy tysiące mężczyzn i kobiet pracowało przez okrągłą dobę na bambusowych drabinach, a 23 listopada 1991 ówczesny premier Indii przeciął wstęgę.
W tym samym roku zakończyła się praca nad budową lotniska w Puttaparthi. Powstały połączenia z wielkimi miastami, a Puttaparthi stało się jednym z najważniejszych celów dla pielgrzymów. Sai Baba mógł od tej pory pokazywać swoją nadprzyrodzoną moc znacznej liczbie ludzi.
Urodzony w 1926 roku w biednej rodzinie Sai Baba uznawany był przez długi czas (zmarł w kwietniu 2011 roku) za najbardziej wpływowego polityka w Indiach, mimo że polityką akurat nie zajmował się. Jego polityczne znaczenie upatruje się w łatwości wpływania na ogromne rzesze ludzi. Codziennie w aśramie Sai Baby gromadziło się około 70 tysięcy wiernych, oczekujących na cud, a przynajmniej na ujrzenie z bliska niezwykłego człowieka.
– Jeżeli Sai Baba materializuje parę kolczyków dla pewnej kobiety – wyjaśnia zaraz Conny – to wcale nie dlatego, by ją wzbogacić materialnie, ale duchowo. Zaczyna ona wierzyć, że są rzeczy lub możliwości, o których nie śniło się filozofom.
To właśnie pod wpływem namowy Sai Baby powrócił Conny do Szwecji.
– Pamiętaj! Trzy dni po powrocie skontaktuje się z tobą pewna kobieta – tak miał powiedzieć mistrz. – Będzie miała do ciebie prośbę, na którą masz odpowiedzieć TAK.
I stało się. Po trzech dniach do „wariata” zadzwoniła Lisbeth.
Być lekarzem dusz
To od imienia Sai Baby jeden z amerykańskich psychiatrów, autor kilku książek o proroku, utworzył nazwę saikiatria. Jest to także psychiatria, ale jej lekiem podstawowym pozostaje miłosierdzie, medytacja, pełny wgląd we własną osobowość i aktywizacja pacjenta.
Conny przestudiował już wiele podręczników psychiatrii i psychologii. Świetnie się czuje w roli lekarza duszy. Uważa, że to też teatr, ale ten teatr ma charakter dynamiczny. Otoczenie zmienia się pod wpływem narzuconych ról, dorośleje, nabiera poczucia odpowiedzialności za siebie i za innych ludzi. Jest to teatr kreatywny. Swoich pacjentów Conny początkowo pozostawia samym sobie, próbując łapać z nimi kontakt niemal przypadkowo.
– Wszystko w ich osobowości jest negatywne – mówi z przekonaniem. – Moja robota polega na tym, aby wykrzesać w nich iskierki czegoś pozytywnego, co tkwi bardzo głęboko i jest przywalone zbrodnią.
Na drugim etapie następuje rozmowa o rodzinach pacjentów. Rysuje się więc drzewo genealogiczne i opowiada, jak żyli przodkowie i kuzyni. Wyciąga się na wierzch impresje z okresu dzieciństwa. Prowadzi się rozważania o przyczynach późniejszego zbrodniczego życia. Dokonuje się wyobrażeń o życiu alternatywnym. Rzecz polega bowiem na tym, by wszyscy uświadomili sobie zło, jakiego dopuścili się wobec innych. Nie chodzi o ekspiację, bo do tego nie wystarczą emocję, potrzebny jest przede wszystkim ukierunkowany proces myślowy. Ważne jest, aby pacjenci nabrali przekonania, że to zło jest złem i niczym innym.
W procesie samopoznania najlepsza jest medytacja, bo prowadzi do rozluźnienia psychiki. Pacjenci zaczynają uświadamiać sobie, że ich dotychczasowe życie było bezmyślne i chaotyczne. Że to nie oni kierowali życiem, ale życie kierowało nimi. Byli więc niewolnikami czegoś, a nie panami, jak to im się dotychczas wydawało.
– Transformacja zachodzi wolniej lub szybciej – twierdzi Conny. – Nie ma przypadków beznadziejnych, trzeba tylko wyczuć moment i nie przegapić go. Gdy po seansie psychoterapii traktuje się zbrodniarza uprzejmie i przyjaźnie, on sam nabiera podobnych manier. Ci wszyscy pacjenci, którzy według innych wychowawców nie nadawali się już do niczego, zmieniają styl. Odchodzą z ośrodka mając nowy cel życiowy. Kilku z nich wybrało nawet stan duchowny. Wierzę, że będą dobrymi pastorami, bo oni najlepiej orientują się, czego unikać i jak zasugerować to wiernym.
* * *
Nie mam zdania na temat fascynacji Conny`ego hinduskim prorokiem. Nie wiem, na ile podatny jest Conny na sugestię lub wręcz autosugestię. Zmierzyć się tego nie da, z drugiej strony jednak nie wydaje mi się to aż tak istotne w kontekście wszystkiego, co Conny czyni wokół siebie. Poza tym wiele wskazuje na to, że właśnie wiara w Sai Babę jest u niego zasadniczą siłą napędową.
Rodacy odbierają go tak, jak na to zasługuje, a więc pozytywnie. W ich odczuciu przestał być wariatem, gdy zajął się konkretną pracą w ośrodku. Z pragmatycznego, czyli szwedzkiego punktu widzenia, jest potrzebny, bo resocjalizuje drani i psycholi. Ludzie mówią, że jest skuteczny, więc tym bardziej warto go cenić. Nawet tolerują jego egzaltację Sai Babą, aczkolwiek kręcą głowami, bo ktoś taki nie mieści się w pragmatycznych szwedzkich głowach. Dopóki jednak tenże niezwykły człowiek z Indii nie sprawi gradobicia albo nalotu szarańczy w południowej Szwecji, która rolnictwem stoi – niech tam żyje sobie w spokoju!
Conny od lat już nie jąka się, mówi płynnie, ale najchętniej po angielsku. Mówi, że to język świata. Już wcześniej wyrażałem opinię, że raczej wytrych, ale jeżeli otwiera wszystkie mechanizmy u zamkniętych w sobie ludzi, to już jest dobrze.
* * *
Ostatni raz spotkałem Conny’ego w Warszawie w 2005 roku. Miał wtedy 56 lat i właśnie w Polsce zapoczątkował swoją „misjonarską” podróż po Europie, podczas której chętnie wygłaszał prelekcje na temat „boskiego daru” Sai Baby. Nie omieszkał też szeroko skomentować sensu stosowanych przez siebie niezwykłych metod wychowawczych, do jakich „czuł się upoważniony” przez proroka podczas swojego pobytu w Indiach.
Było – minęło, Conny pojechał dalej, a ja prawie zapomniałem, że kiedyś poznałem kogoś takiego.
Dziesięć lat później, a konkretnie w marcu bieżącego roku otrzymuję ze Szwecji egzemplarz gazety codziennej „Stockholms Tidning”. Znajduję tam dziwny artykuł na temat równie dziwnego mojego znajomego. Przetłumaczyłem. Oto treść:
SENSACJA! ZAGADKOWE ZAGINIĘCIE CONNY’EGO LARSSONA
Policja w Valdemarsvik jest zdumiona zagadkowym zniknięciem Conny’ego Larssona, znanego aktora, pedagoga oraz założyciela charytatywnej organizacji pomagającej młodym narkomanom. Conny Larsson, jest także znany z faktu, że przez jakiś czas był asystentem sławnego hinduskiego proroka Sathya Sai Baby. Policja podejrzewa, ze zniknięcie Conny’ego Larssona może być związane właśnie z jego kontaktem z hinduskim prorokiem, zwłaszcza że ostatnio w serii artykułów prasowych oraz wystąpień publicznych wypowiadał się on negatywnie o Sai Babie, obwiniając go o kontakty seksualne z młodocianymi chłopcami. Twierdził również, iż rzekome cuda dokonywane przez Sai Babę są zwykłym oszustwem i należy je zaliczyć raczej do sztuczek cyrkowych niż do cudów.
Krótko po opublikowaniu tych artykułów Conny zniknął bez śladu. Mało tego! Razem z nim zniknęły wszelkie informacje dotyczące jego osoby. „Nigdy nie spotkaliśmy się z czymś podobnym” – powiedział naszemu reporterowi komisarz Rune Jakobsson z policji w Valdemarsvik – Zaginęły wszystkie dokumenty dotyczące Conny’ego Larssona. Dane z urzędu podatkowego, informacje szpitalne, dokumenty z archiwum szkolnego, nawet nasza policyjna kartoteka – wszystko zniknęło bez śladu. Skontaktowaliśmy się z Interpolem, jednak również ich dane zniknęły”.
Podobnie jak komisarz Jakobsson, również pani prokurator Anita Gundesson nie może ukryć zdumienia. „A najbardziej spektakularne w tej całej historii jest być może to – dodaje – że wymazane zostały dane z już wydrukowanych książek telefonicznych”. Otwiera książkę telefoniczną na stronie, gdzie wcześniej znajdował się numer telefonu, faksu oraz adres Conny’ego i pokazuje, że miejsce to jest po prostu puste. Tak jakby ktoś w zagadkowy sposób wymazał wszystko, nie pozostawiając najmniejszego śladu. I to we wszystkich sześćdziesięciu pięciu tysiącach książek telefonicznych rozdzielanych w okręgu pocztowym Valdemarsviku!
Sprawę przejęła policja w Sztokholmie, która będzie kontynuowała dochodzenie.
Zadzwoniliśmy również do emerytowanego profesora, Stefana Jonssona, pierwszego profesora katedry parapsychologii holenderskiego uniwersytetu w Utrechcie. Odpowiedział krótko: „Co znaczy, jak mogło się to stać? To oczywiste. On przecież próbował ośmieszyć największego ze wszystkich żyjących ludzi, awatarę, wcielenie Boga. Człowieka, który podobnie jak Bóg potrafi czytać wszystkie myśli i może zrobić co tylko zechce z tym, co jest odbierane jako materia. Dla niego to żadna sztuka wyeliminować słabego i w dodatku głupiego człowieka, który w swojej bezczelności próbował sypać piach w tryby boskiej maszynerii. Dla mnie jest to oczywiste: sam Sathya Sai Baba zadbał o to, aby ów głupiec znikł z kosmosu razem z najmniejszym śladem, jaki by po nim mógł pozostać”.
Specjalna grupa powołana przez sztokholmską policję otrzymała polecenie wzięcia również tej możliwości pod uwagę.
I tyle tego było o Connym Larssonie. Inna sprawa, że zbliżał się akurat Prima Aprilis, więc dziennikarze szukający czegoś zabawnego mogli wziąć na warsztat historię Conny’ego, co najlepiej świadczy o jego nieustającej popularności. Nie było mi dane sprawdzić, czy faktycznie dokumentacja szkolna, podatkowa i policyjna znikła bez śladu, za to faktycznie przestały istnieć jego dane w książkach telefonicznych, co akurat udało mi się zweryfikować. Zadzwoniłem kilka razy pod stary numer telefonu – nikt nie odbierał. Co dalej?
Prorok Sai Baba nie żyje od 4 lat, ale może nadal żyje jego (w tym wypadku) niszcząca siła? Przynajmniej takie przypuszczenia snuje kilku moich znajomych, którzy też byli kiedyś w Indiach z wizytą w Puttaparthi i mogli zauroczyć się napotkanym tam przypadkiem wyjątkowego człowieka o nadzwyczajnej sile sugestii.
No cóż? Jak to zwykle bywa, musi minąć jakiś czas, aby zjawisko nadprzyrodzone nabrało „zwyczajności”. A póki co, jedyną pewną rzeczą jest fakt, że Conny’ego nie ma w książce telefonicznej. W Szwecji jest to niemożliwe! Teoretycznie.
Mirosław Prandota