Jan Adam Borzęcki
Urzędnicze fatum
czyli
jak urzędnik pozbawił Leśmiana
sandomierskiego obywatelstwa
Lista literatów, którzy chodzili i chodzą sandomierskimi ulicami byłaby długa i z całą pewnością niepełna, bo popularność miasta wśród ludzi pióra powoduje konieczności ciągłej weryfikacji. Przygotowując esej o sandomierskiej literaturze naliczyłem około setki literatów twórczo związanych z Sandomierzem, a kilkudziesięciu innych przyznaje się do zauroczenia. Przeważają poeci, dla których groty ratuszowej attyki oraz średniowieczna cegła portalu kościoła św. Jakuba okazują się być doskonałą szlifierką metafory. W opracowanej przez siebie antologii „Sandomierz z wiślanej mgłyh tutejszy poeta Bolesław Garboś zamieścił teksty 42 autorów - od XV-wiecznej anonimowej „Pieśni Sandomierzanina” począwszy, na latach dziewięćdziesiątych XX wieku skończywszy. Na liście nazwisk znaleźli się m.in. Stanisław Trembecki, Julian Ursyn Niemcewicz, Wincenty Pol, Cyprian Kamil Norwid, Władysław Syrokomla, Jadwiga Łuszczewska (Deotyma), ks. Apolinary Knothe, Jarosław Iwaszkiewicz, Władysław Broniewski, Ryszard Matuszewski, Anna Kamieńska, Anna Pogonowska, Jerzy Harasymowicz, Marek Jarosław Rymkiewicz. W antologii nie znalazło się więc co najmniej drugie tyle, a wśród nich m.in. Jerzy Lisowski czy emocjonalnie związane z Sandomierzem poetki Ludmiła Mariańska i Adrianna Szymańska.
Listę prozaików otwiera Wincenty Kadłubek, rodem z pobliskiego Karwowa, którego kroniki zaliczyć wszak można do najczystszej literatury. Ale figurują na niej także m.in. Józef Korzeniowski, Jan Nepomucen Chądzyński, Stefan Żeromski Andrzej Strug oraz bodaj najbardziej znany wyznawca” Sandomierza Jarosław Iwaszkiewicz.
Osobną grupę stanowią literaci związani z Sandomierzem pochodzeniem lub więzami rodzinnymi. Do tych należą m.in. Stanisław Młodożeniec, Wincenty Burek, Wiesław Myśliwski, Bolesław Garboś, Roman Koseła, a także Stanisław Piętak i Julian Kawalec.
Wyżej wymienieni stanowią jedynie część poetów i pisarzy, którzy w większym lub mniejszym zakresie raczyli dołożyć literacką cegiełkę do sławy tego urokliwego miasta. Dość powiedzieć, że z tych „cegiełekh dałoby się wybudować spory mur.
Okazuje się jednak, że mało brakowało, a w wykazie ludzi pióra blisko związanych z Sandomierzem, znalazłby się bodaj największy liryk rodzimej XX-wiecznej poezji, czarodziej barwy i nastroju, sam Bolesław Leśmian, któremu jeden urzędniczy podpis stanął na przeszkodzie do zostania obywatelem tysiącletniego, nadwiślańskiego grodu.
Zorientowanym w biografii poety znane są perypetie poety związane z jego rejentowaniem w Hrubieszowie, które to miasto – delikatnie mówiąc - niezbyt lubił i z którego z wielką przyjemnością wyjeżdżał pod byle pretekstem, pozostawiając obowiązki na głowie wspólnika. A ponieważ ten okazał się uczciwy inaczej, wplątał poetę w taką kabałę, że przed odpowiedzialnością karną i cywilną musiała ratować go Dora Lebental. Ale to stało już po nieudanej próbie porzucenia Hrubieszowa na rzecz Sandomierza i można pokusić się o hipotezę, że ministerialna zgoda mogłaby uchronić poetę przed późniejszymi problemami.
Wśród kilku powodów porzucenia nadbużańskiego miasteczka był także argument natury zdrowotnej, jako że wątły Leśmian raz po raz cierpiał na jakieś dolegliwości i często odwiedzał medyków. A ponieważ żadna z licznych kuracji nie była skuteczna, poeta nabrał przekonania, że to wszystko przez ciężkie hrubieszowskie powietrze, które coraz bardziej podkopuje jego zdrowie i że jedynym ratunkiem jest szybka zmiana klimatu. I być może coś było na rzeczy, skoro okoliczność tę potwierdziło kilku znanych lekarzy. Co prawda nie jest wykluczone, że optując za takim rozwiązaniem mieli raczej na względzie dobroczynny wpływ zmiany miejsca zamieszkania na układ nerwowy poety, niźli inne fizyczne dolegliwości. Faktem jest jednak, że poeta argumenty te potraktował bardzo poważnie i bez zwłoki zaczął rozglądać się za nowym, zdrowszym miejscem osiedlenia.
Nie bardzo wiadomo, dlaczego wybór padł właśnie na Sandomierz, chociaż przyczyną mógł być choćby okresowy wakat na urzędzie rejenta. Tym bardziej, że z miejskich dokumentów wynika, iż jesienią 1918 r. zmarł sandomierski notariusz, przez co zwolnił się rejentowski fotel. Ale nie da się jednak wykluczyć argumentacji bardziej korzystnej dla miasta, które w tym okresie zaczynało być popularne w literackim kręgu i coraz częściej odwiedzane przez nawiedzonych słowem. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że miasto i okolice poznał podczas odwiedzin rodziny w pobliskim Zawichoście.
Jak tam było, tak było, ale faktem jest, że w maju 1919 roku poeta wystąpił do ministra sprawiedliwości o pozwolenie na zmianę miejsca pracy i zamieszkania z Hrubieszowa na Sandomierz. Ciekawe wydaje się uzasadnienie prośby, które potraktować można albo jako przejaw wyrafinowanego humoru, albo wręcz poetyckiej kreacji faktu. W każdym razie prośbę o przeniesienie go do Sandomierza uzasadniał Leśmian faktem, iż tu: klimat jest wspaniały, górski, co - to w domyśle – pozytywnie przyczyni się do poprawy stanu zdrowia. Stosując życzliwą wykładnię tego argumentu, można także dopuścić, że dla poety obracającego się na lubelskich i mazowieckich nizinach górami jawiły się nieco odległe Góry Świętokrzyskie, a może nawet miniaturowe Góry Pieprzowe. Wiele wskazuje jednak na to, że poeta zdawał sobie sprawę z enigmatyczności argumentu „górskiego powietrza, ale tak bardzo zależało mu pozyskaniu posady, że zdecydował się nieco (?) podkolorować sandomierskie walory. Może zresztą liczył na geograficzną ignorancję ministra?
Nie można także wykluczyć, że chwaląc Sandomierz Leśmian powielał opis Stanisława Sarnickiego, który już pod koniec XVI wieku pisał, iż: Miejscowość ta jest nadzwyczaj piękna i przyjemna. Są tam uprawione winnice. Wszędzie rozciągają się sady, tak, że sądziłbyś, że zewsząd lasy otaczają miasto /.../ Dlatego też Kazimierz Wielki i inni królowie przybywali, aby zażyć powietrza i uciechy...
Rychło jednak okazało się, że literackie argumenty zazwyczaj nie działają na urzędniczą wyobraźnię.
Pozwolenie na zmianę miejsca zamieszkania musiało nie być sprawą prostą, skoro nieskuteczne okazały się zarówno opinie medyków, jak i wstawiennictwo samego ówczesnego ministra kultury i sztuki, uznanego pisarza Zenona Przesnyckiego. Faktem jest, że Leśmian zgody nie otrzymał i sandomierskie „górskie powietrze” wdychał inny ministerialny nominant. Poecie pozostał więc Hrubieszów, częste wyjazdy do Warszawy i brak nadzoru nad kancelarią, co doprowadziło do wspomnianych kłopotów, których być może byłby uniknął, gdyby nie upór ministra.
Żal Leśmiana, ale szkoda i Sandomierza, który mógłby wpisać do swych annałów jeszcze jednego wybitnego obywatela. Stracił też okazję obecności w wierszach tego wspaniałego poety, który sam siebie nazwał „miejscem spotkania łez ze złotym kurzem”.
Znany warszawski facecjonista Franc Fischer, nawiązując do niskiego wzrostu i niepokaźnej postury poety, rzekł był kiedyś: Podjechała pusta dorożka, z której wysiadł Leśmian. Szkoda, że przystankiem tej dorożki nie był sandomierski Rynek!
I tak raz kolejny potwierdziła się prawda o wpływie urzędników na losy ludzkie i historię.
Jan Adam Borzęcki