Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Andrzej Walter w polemice z Krzysztofem Lubczyńskim nie tylko o książce

$
0
0
Czy tylko inne spojrzenie na książkę dzieli panów Lubczyńskiego i Waltera?
W jednym z poprzednich numerów naszego pisma Krzysztof Lubczyński recenzował pewną książkę (jaką dowiecie się Państwo z polemiki, która niżej) a z którą to recenzją nie zgodził się Andrzej Walter. Dziś publikujemy artykuły obu autorów. Czy piszą oni tylko o książce? Osadźcie Państwo sami - redakcja.




Andrzej Walter w polemice

z Krzysztofem Lubczyńskim nie tylko o książce





Andrzej Walter

 

A propos de Fausette

 

Franciszek MaśluszczakDrogi Panie Krzysztofie. Zawsze z zainteresowaniem śledzę pańskie książkowe rekomendacje. Tak było i tym razem. Jednak zdecydowałem się na pewnego rodzaju polemikę z Panem, gdyż tak się miło złożyło, iż jesteśmy (świeżo) po lekturze tej samej książki. A ponieważ „Tylko prawda jest ciekawa” sprawa dotyczy „Alfabetu salonu” Krzysztofa Fausette. Mój zarzut główny i podstawowy brzmi: dlaczego a priori zakłada Pan i konstatuje, że książka, jak i cały jej koncept dotyczy polityki? To przecież jest z gruntu nieprawda. Polityka, i to do tego – być może, stanowi tylko pewnego rodzaju tło spraw raczej: obyczaju, kultury osobistej, pewnych tradycyjnych wartości czy postaw.

 

Pytanie wyżej postawione generalnie powinienem zadać większości ludzi w naszym kraju, z którymi mam, albo miałem przyjemność się zetknąć czy kontaktować. Czy my, Polacy, musimy wszystkie sprawy zarówno w gronach rodzinnych, jak i w gronach zawodowych czy też towarzyskich – sprowadzać do polityki? Wszystkie wydarzenia, sformułowania, określenia, ba, problemy społeczne i tym podobne i tak dalej. Ja rozumiem. Przez czterdzieści pięć lat żadnej polityki w tym kraju nie było. Było braterstwo bez wyboru, siła przewodnia, naród z partią i partia z narodem. Ale to już koniec. Było i się skończyło. Jest już po wszystkim. Wielki brat poszedł sobie na piwo, albo wykłada … kafelki w Brukseli. A jeszcze korzystniej w takiej, dajmy na to, Norwegii… (Szwajcaria lub Niemcy – jako raje zarobkowe - już nie są na topie).

 

Choć, może jednak to się nie skończyło, a po ćwierć wieku jedynie przepoczwarzyło w inną, nowocześniejszą formę propagandy? Nie wiem. Kieruję się faktami, w osądach niepewnych - intuicją, a w sądach pewnych … Mackiewiczem – „Tylko prawda jest ciekawa”… Otóż książka Fausette opisuje ludzi. Ludzi i ich zachowania, ich postawy wobec świata, ich możliwości wpływania na szerokie spektrum widzów – a mamy w Polsce dziś głównie widzów – a poprzez to, na możliwości wpływania na prawie 99 procent społeczeństwa. Polityka jest tylko echem, sztafażem kilku z nich, pewnymi ramami, w których się obracają, czy funkcjonują, czy też wreszcie publicznie wypowiadają jako … mędrcy i takowych udający. Ja doprawdy nie wiem co wspólnego ma z polityką dyskusja pana Kuby W. z panem Adamem M. o fellatio w ramach jednego z głupszych audycji TVP czy TVN, co akurat nie przekłada się adekwatnie do poziomu programu na słabą (niestety – o zgrozo) oglądalność. Raczej odwrotnie, im program bardziej „pikantny” tłum widzów rośnie, im bardziej jego producenci sięgają dna tym abonenci z wyboru gremialnie oglądają, komentują i żyją tym – pożal się Boże – spektaklem. W takich kwestiach absolutnie apolitycznym.

 

Brnąc w szczegóły Pana tekstu „Tylko prawda jest ciekawa” …

Pisze Pan „Nie ma tylko pewności czy salon w ogóle istnieje, czy jest tylko bytem żyjącym w wyobraźni niektórych osób czy środowisk. Wszystkie te osoby, podobnie jak sześćdziesięcioro pozostałych, połączonych zostało przez autora jednym wspólnym emblematem, jednym nadrzędnym szyldem – przynależnością do salonu. Przypomnę tylko czytelnikom nie w pełni zorientowanym w „przedmiotowej materii”, że „salon”, to słowo-epitet (negatywny – rzecz jasna) używane przez dziennikarzy i publicystów sympatyzujących lub wręcz współpracujących z prawicowym odłamem opozycji przeciw rządom Platformy Obywatelskiej. Słowo to, używane od wielu lat (nie potrafię wskazać z pełnym przekonaniem tego, kto użył słowa „salon” po raz pierwszy (…)”

Pragnę donieść ponad wszelką wątpliwość – żaden salon nie istnieje. Kropka. Żadnego salonu nie ma. To, co wielu z nas określa tym mianem, to pewien problem Polski – po dwudziestu pięciu latach transformacji. W efekcie to złudzenie, byt wyimaginowany, acz przepychający skutecznie ideologiczne (nie politycznie) treści nowego wspaniałego „współczesnego” światopoglądu. A skąd ta skuteczność skoro byt jest sztuczny? Ano z podziału medialnego tortu pomiędzy ludzi właściwych w głoszeniu tego światopoglądu. Tego się Panie Krzysztofie nawet nie da udowodnić, określić czy skategoryzować. To się czuje, słyszy i widzi jak masy wprowadzają w życie owo nowe. Błyszczące, świecące, z reklamy, z propagandy, z fenomenalnych form wciskania medialnego kitu. Owszem. Zgodzę się – właściwie Pan określił pewien aspekt rozumienia słowa salon. Tylko pogubił się Pan w czasie. To nie rządy PO uwłaszczyły salon. To salon raczej w kontrze zagłaskiwał PO i nawet dawnych wrogów numer jeden w tej zajadłej walce wynosił znów na piedestały. Po trupach. Byle zdeprecjonować, zdezawuować i obrzydzić Polakom „inną opcję”. No i widzi Pan… sam zarażam się pańską retoryką i daję wplątać w niuanse już prawie polityczne. A Fe, nie tak. Zatem salon to idea. Wykluczyć z przestrzeni publicznej tradycjonalistów, konserwatystów, ludzi chcących normalności, czerpiących z Zachodu właściwe wzorce – takie jak na przykład te, że większość Niemców kupi najpierw produkt niemiecki, a potem dopiero rzuci się na padlinę z francuskiego marketu. U nas odwrotnie. Choć i to powoli ulega zmianie (na szczęście) … Wracając do rozpoczętej i przerwanej myśli – wykluczyć z przestrzeni publicznej najpierw czarnych – czytaj Kościół katolicki, potem wykluczyć wszelkie święta – jakieś wigilie, Wielkanoce i święta zmarłych. W to miejsce lansuje się – zimowe wakacje, wiosenne wakacje i Halloween. Jest fun? I to jeszcze jaki. Jest prawie fellatio … z samym sobą. Albo z księdzem. O tak, najlepiej z księdzem. Albo z Kubą W. czy innej maści błaznem. Przepraszam za kpinę, ale właśnie o tym jest ta książka. O tym jak ludzie ze świeczników, spalają siebie i nas w swoim pełnym zaprzeszłych kompleksów wobec Zachodu pędzie do nowoczesności polegającej w ich wersjach na ośmieszeniu „wartości dawnych” – przemodelowania więzi rodzinnych, przemienienia znaczeń miłości, pracy, modelu spędzania wolnego czasu i tak dalej … i tym podobne. Nie widzę w tym żadnej polityki. No, chyba, że polityką nazwiemy nawałnicę rewolucji obyczajowych i kulturowych, które według salonu – czytaj przykładowych reprezentantów – powinny ulec zmianie. Zatem wracamy do punktu wyjścia. Albo wejścia – do salonu. Gdyż do salonu może wejść i Pan. Trzeba jednak spełnić kilka kryteriów. Baza salonu już jest. Zatem obecne kryteria są coraz bardziej wymagające. Już nie wystarczy napluć na księdza, czy wywiesić genitalia na krzyżu – tacy już byli. Są już w salonie. Trzeba jeszcze mieć plecy, punkty za pochodzenie, dobrych znajomych i, tak generalnie, wiedzieć z kim, kiedy i gdzie (oraz w jakiej ilości) wódeczkę wypić. No. może inne jakiś whisky, Bourbon czy czego tam sobie aktualnie zażyczą. Zatem – Panie Krzysztofie – jak uczyli nas w programach dla najmłodszych „niewidzialna ręka to także ty”. A to badaj z tych programów wywodzi się kilku „salonowców”. O tym jak hartowała się stal warto poczytać w „Resortowych dzieciach”. Fausette spojrzał na problem z innej strony. Spojrzał na problem sądzę uniwersalniej. Od strony potwornego chamstwa, które „weszło na salony”, czyli zagnieździło się w studiach, redakcjach i w świetle kamer. A że w skład „Alfabetu” weszli ci, a nie inni. Przypadek. Potwierdzony eventem, ale przypadek … Ja sam znam kilka postaci wartych dodania tam. Tam i z powrotem, gdyż łaska na pstrym koniu jeździ. Tak jak łatwo było się dostać „na salony”, tak i łatwo z salonu wypaść – na (wulgarnie rzecz ujmując) zbity pysk. Doświadczyło tego kilku. I słuch po nich zaginął. Niech im ziemia lekką będzie. Znów cynizm. Pan wybaczy. Takie instynkty można mieć, na przykład po obejrzeniu dowolnych wiadomości telewizyjnych. Z całym szacunkiem, ale prócz tego, że dziennik TV przed 1989 był stekiem kłamstw, trzymał poziom informacji o świecie. Dziś to program dla imbecyli. Z gigantycznym blokiem reklam „przed i po i w trakcie”… Wiedzy o świecie z tego pożal się Boże – programu informacyjnego człowiek nie wyniesie żadnej, albo wypaczoną. To żenujące. I moglibyśmy tak powyliczać dalej jak telewizja robi z tego narodu półidiotów. Tylko po co? Co nam to da? Wszyscy to widzą, ale i wszyscy biorą to za dobrą monetę, machają ręką, a życie … no cóż … życie toczy się dalej. Prawdziwe życie. Nie to z telewizora.

 

Zatem faktycznie – „Lepiej pewne rzeczy utrwalić, zanim znikną” … Zresztą sam Pan napisał na początku – wydźwięk: ideowy, światopoglądowy … polityczny. Zatem weźmy „na warsztat” dwa pierwsze wydźwięki. I dodam – ów salon, istniejący – jak Pan zauważa, być może w wyobraźni – wyobraża sobie na jawie, że takiego (tu: wykropkujemy) … jak Fausette po prostu nie ma. Tylko, że to się kończy. Dni salonu są policzone. Szczelina blokowania innych idei czy światopoglądów została otwarta i będzie drążyć skałę. Skałę, to fakt, w pierwszym etapie polityczną, która potem przeszła w możliwości, wpływy, tubę socjologiczną mocniejszą od najmocniejszych, gdyż tubę telewizyjną – zdolną obalać rządy, zmieniać oblicze społeczeństw oraz nawyki, zwyczaje, style życia i style bycia. Wszystko to w jednym celu – dla sponsora. A sponsor? Wiadomo – sponsoruje, ale i musi coś sprzedać, aby żyć. Przecież to jest proste jak autostrada A1. Tylko, że wolność myśli uzyskuje się lekturą, a nie obrazkiem pokolorowanym salonowo i telewizyjnie. Uzyskuje się rzetelną pracą nad informacją, a nie powielaniem półprawd, czy pseudo-informacji, albo informacji „pod pewnym kątem”. To wszystko się zazębia i uzupełnia, tworząc chaos XXI wieku, chaos komunikacyjno-informacyjny właśnie – w efekcie stwarzając homo oeconomicusa, który już nie wie za bardzo po co żyje. Ale, że zbytnio się nad tym nie zastanawia, zabawa toczy się dalej. Dokąd? A któż to wie? Może Mackiewicz, ale jego już nie ma i w zasadzie – w tamtym świecie (wizyjno-salonowym) nie wiadomo czy w ogóle kiedykolwiek był. A jeśli był to jest już reliktem. Jak my wszyscy… - Pan, ja, zgraja poetów, zastępy kupujących w księgarniach coś innego niż: przewodniki, leksykony, poradniki i kursy samorealizacji, a nawet kilku wymienionych w „Alfabecie” Fausette, którym dane było tam „zabłądzić” chcąc zabłysnąć dla swoich „5 minut”… Biedacy… Naprawdę mi ich żal. Nie wszyscy, jak Kondrat, załapią się na taaakiego sponsora, a potem pohandlują z powodzeniem winkiem.

 

Podsumowując – podziwiam, że zabrał się Pan za tę książkę. Napisał Pan, ze Fausette nieźle pisze, że to pamflet, że Mackiewicz – to, było nie było, bohater prawicy. No, nie wiem. Nie wiem czy Fausette nieźle pisze. Znam (po tamtej stronie – jak Pan to ujmuje) piszących trochę lepiej (Semka, Wildstein, Zaręba, kilku innych)… Znam i lepsze pamflety – i w ogóle pamflety prawdziwe, gdyż Fausette tylko w zasadzie opisał to, co widzimy wszyscy, choć … przepraszam, niektórzy tego wszystkiego widzieć nie chcą (jak na przykład tego, że Wajda się skończył jako reżyser i artysta, a film o Wałęsie jest po prostu słaby, a o Katyniu chyba jeszcze słabszy …) … Czy to jest więc pamflet? Jeśli przyjąć Pana optykę, którą Pan uzasadnia – to tak. Tylko z błędnych założeń wysnuwa się błędną tezę i tak dalej. Czy Mackiewicz jest guru prawicy? Pewnie tak. Tylko jak już kiedyś pisałem - kto to jest dziś prawica, a kto lewica? Skoro największe majątki ma lewica (kościoła nie wyłączając) czyli dawni sekretarze, a prawicy ledwo starcza do 1-go… Pokręcił się nam ten świat polsko-polski Panie Krzysztofie, oj pokręcił. I generalnie już nie wiemy czy „Alfabet salonu” to jeszcze w ogóle alfabet. Wiemy, że salon nie istniejąc istnieje, a nasza lektura, bądź co bądź tej samej książki zawiodła nas w całkowicie różne rejony percepcji … Czego się więc uchwycić? Tego, że obydwaj zauważamy COŚ w tej pozycji… Może właśnie od tego należy zacząć budować. Tylko kto będzie miał na to jeszcze siłę? …

 

Andrzej Walter


znaczek



Krzysztof Lubczyński


Baśń o SALONIE. Odpowiedź Panu Andrzejowi Walterowi


Szanowny Panie Andrzeju,

Jestem Panu szczerze wdzięczny, że podejmując polemikę z moją skromną recenzyjką książki Krzysztofa Feusette „Alfabet salonu” stworzył mi Pan, być może mimowolnie, możliwość zabrania głosu w kwestiach, do których nie odnosiłem się publicznie od prawie pięciu lat. Czyli od momentu, w którym przestałem pełnić rolę dziennikarza czynnego w orbicie walki politycznej. Niespecjalnie tęsknię za tym czasem, bo miałem wrażenie, że polityka mnie spłaszcza, byłem nią coraz bardziej znużony, a poza tym  - było, minęło. Wchodzenie do tej samej rzeki nie jest zbyt atrakcyjne. Aliści od czasu do czasu odzywała się we mnie tęsknota, żeby zabrać głos i „odszczeknąć się” w takiej czy innej kwestii, tęsknota zazwyczaj niezaspokajana. Nie to, żebym z tego powodu bardzo cierpiał i usychał z tęsknoty, co to, to nie, ale od czasu do czasu to i owo lekko ssało mnie w żołądku.

Szanowny Panie Andrzeju,

Odnosząc się tak poważnie i obszernie do mojej skromnej recenzyjki, dotknął Pan rozległego pakietu wątków. Przyznam na wstępie, że poetyka i stylistyka Pana tekstu „A propos de Fausette” (przy tej okazji pozwalam sobie skorygować chochlika drukarskiego, który jak przypuszczam zamienił drugą literę nazwiska FEUSETTE i wyrazić przypuszczenie, że tytuł jest swobodną zabawą językiem francuskim) jest fragmentami tak ezopowa, enigmatyczna i przewrotnie szydercza, że momentami (ale tylko momentami) miałem pewne trudności z jej odszyfrowaniem. Wydaje mi się jednak, że generalnie trafnie odczytuję Pana intencje.

Zacznę od odniesienia się do Pana sformułowania, zawartego w konkluzji Pana tekstu. Wyraża Pan w niej „podziw” dla mnie za to, że „zabrałem się za tę książkę”. Nie sądzę, bym zasługiwał na podziw, na który zasługują ci, którzy w dobrej sprawie wykonali lub wykonują jakieś trudne i wymagające wysiłku działania. Tymczasem ja jedynie sprawiłem sobie przyjemność lekturą książki pana Feusette. Jest ona bowiem lekkim, łatwym i przyjemnym w lekturze tekstem o cechach  MITOLOGICZNYCH. Ja zaś bardzo lubię wszelkie mitologie, fantazmaty i fantasmagorie, kobiety z brodą i dwugłowe cielęta, rozmaite Grand Guignole. Od dzieciństwa miałem pociąg do dziwaczności. Co nie oznacza, że wierzę w ich realność. Za taką właśnie fantasmagorię uważam wymyślony byt w postaci SALONU. Wymyślony, czyli istniejący wyłącznie w głowach czyli w wyobraźni tych, którzy go wymyślili. Nie tylko wymyślili, ale przywiązali się do tej swojej fantasmagorii tak, jakby była bytem realnym.

Przykro mi Panie Andrzeju, ale obstaję przy swoim silnym przeświadczeniu, że SALON, a  w każdym razie taki SALON jaki został opisany przez Krzysztofa Feusette i jaki jest każdego chyba dnia wymieniany przez prawicowe pisma papierowe i internetowe – nie istnieje.

 Proszę mi nie mieć tego za złe, ale jestem człowiekiem dalekim o lata świetlne od wszelkich form światopoglądu i filozofii idealistycznej, a tym bardziej od jednoznacznego fideizmu, więc w istnienie SALONU nie wierzę tak, jak nie wierzę w boga czy anioły oraz wszelakie tzw. zaświaty. Jestem w tym względzie radykalnym empirystą, jestem jak niewierny Tomasz, który nie uwierzy dopóki nie włoży palca w krwawiący bok SALONU. Nic na to nie poradzę, że jestem organicznie niezdolny, aby podzielać wiarę tych, „którzy nie widzieli a uwierzyli”. Przepraszam, jeśli razi Pana taki trywialny empiryzm, ale tak już mam. Trudno, co zrobić – jak mówi prezes Ochódzki z „Misia” Barei. Jeśli chce mnie Pan przekonać do prawdziwości tezy o istnieniu SALONU, to proszę o twarde dowody na stół.

Nie znaczy to jednak, że w tym swoim empiryzmie jestem aż tak zakamieniałym, zakutym łbem, aby nie przyjąć racjonalnego argumentu polemisty. Owszem, jeśli uważnie przejrzy się zbiór sporządzony przez pana Feusette, to da się znaleźć sporo podobieństw między częścią bohaterów książki. Są to jednak podobieństwa takiej natury, że spotyka się je w licznych i znacznie szerszych zbiorowościach i doprawdy nie trzeba ich szukać ani w żadnych salonach ani w żadnych sitwach. To co Pan Feusette określa jako wraży SALON, to – przepraszam za słowo – „zbieranina od Sasa do Lasa”. Chciałbym być dobrze zrozumiany - o co się troskam - jako że znam dzisiejszą skłonność do „pakietowego” traktowania cudzych poglądów. Polega ono na tym, że jeśli - dajmy na to - ktoś jest za wolnością w zakresie aborcji czy in vitro, to znaczy, że przynależy do określonej opcji politycznej, Otóż ja na przykład nie przynależę, Nie jestem zwolennikiem ani partii rządzącej, ani głównej partii opozycyjnej. Na żadną z nich nigdy nie oddałem głosu. A zatem, chciałbym być dobrze zrozumiany. Fakt, że nie wierzę w istnienie SALONU, nie oznacza automatycznie, że darzę sympatią czy podzielam poglądy wszystkich bohaterów „listy Feusette’a”. Nic podobnego. Ja tylko i wyłącznie nie wierzę w ich wspólne, zorganizowane w SALON działanie.

Nie będę tego wątku rozwijał, bo nie mam ochoty wyręczać w robocie wierzących w istnienie SALONU. Niech trudzą się sami z uporem godnym lepszej sprawy. Co do mnie, wolę ująć w dłoń brzytwę Ockhama, przydatną tym, którzy przeciwni są mnożeniu bytów ponad potrzebę i ściąć nierealny i niepotrzebny byt, jakim jest fantasmagoria SALONU. Mamy w Polsce zbyt wiele realnych problemów, by mnożyć lub uprawiać fikcje. Trawestując Norwida, powiedziałbym: „Nie trzeba kłaniać się fikcjom, a faktom kazać by za drzwiami stały”. Ot choćby, do takich realnych problemów należy forsowne zklerykalizowanie życia politycznego i publicznego przez Kościół katolicki i jego politycznych akolitów. Owo przywoływane przez Pana  negatywne odnoszenie się do „czarnych” i „plucie na księdza” było przecież jedynie reakcją na arogancję i chciwość kleru, reakcją na zwasalizowanie życia publicznego, społecznego po 1989 roku, a w ostatnim czasie na wyczyny pedofilów w sutannach. Zgadzam się, dziś Kościół katolicki jest w Polsce w trudnej sytuacji, jest w defensywie, jest na równi pochyłej, ale – „sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało”. Poruszyłem tę kwestię dlatego, że Pan ją, Panie Andrzeju, wywołał.

Jest też  Polsce problem fundamentalny – problem niskich płac. W kraju, który rządowa propaganda przedstawia jako gospodarczego tygrysa odnoszącego zawrotne sukcesy (kolejna mutacja propagandy sukcesu) są najniższe płace w Unii Europejskiej  i jeden z najniższych poziomów płac na świecie, jeśli mierzyć je ich relacją do wysokości PKB! Tak, zapoznałem się takimi statystykami! W zbankrutowanej Grecji, która zgubiła lekkomyślność elit, przecherstwa finansistów i maniana sporej części społeczeństwa są nadal dwukrotnie wyższe płace niż w odnoszącej gospodarcze sukcesy, pracowitej jak mrowisko Polsce. Nie ma dla tego stanu rzeczy żadnego uzasadnienia ekonomicznego! Nie ma także powodu, by płace w Polsce były dziesięciokrotnie mniejsze niż nawet w Niemczech. Dopóki tak będzie, trwać będzie emigracja młodych ludzi z Polski. To powinno się odblokować, o tym wołać, to jest bezczelność oficjalnej propagandy i z tym trzeba walczyć, to trzeba demaskować, a nie bajdurzyć o jakimś głupim SALONIE.

Dotknął Pan też kwestii chamstwa i tandety przekazu mediów, upadku kultury. Zgadzam się z Pana oceną i boleję nad tymi zjawiskami, ale to nie żaden SALON jest za to odpowiedzialny, ale KAPITALIZM, polski, wyjątkowo podły i zdziczały KAPITALIZM, który trwa niezależnie od tego, czy rządy są czarne, czerwone, różowe, zielone czy niebieskie. Wspomniał Pan o złej PRL, o rządach monopartii. Tyle tylko, że to w PRL powstał i rozwinął się na przykład wspaniały, kulturotwórczy, unikalny w świecie Teatr Telewizji, który starał się dotrzeć (jakkolwiek było to dążenie utopijne) pod strzechy nawet z dramatami Maeterlincka. Zabiła go kapitalistyczna Najjaśniejsza Rzeczpospolita.

Oto realne problemy polskie, Panie Andrzeju, których nie zaklajstruje się baśnią o SALONIE.

Trzeba przy tym zauważyć, wracając do książki Krzysztofa Feusette, że fantasmagoria SALONU w postaci (atrakcyjnej czytelniczo) „Alfabetu salonu”, jest mało przekonująca i szyta bardzo grubymi nićmi, rzekłbym - tandetna do bólu. Cóż bowiem łączy otwierającą „Alfabet” bogu ducha winną skromną, młodą reporterkę jednej ze stacji telewizyjnych,  Agatę Adamek z – dajmy na to – Andrzejem Wajdą. Nawiasem mówiąc przytyk Pana, Panie Andrzeju, do Wajdy, że od lat nie tworzy on już arcydzieł na miarę „Popiołu i diamentu”, „Wesela” czy „Ziemi Obiecanej”, co jest  moim zdaniem oceną trafną, nie jest w tym kontekście zbyt elegancki, bo nijak się ma do materii sporu o SALON. Niewątpliwy spadek artystycznej formy Andrzeja Wajdy, trwający od lat, nie ma tu nic do rzeczy, a poza tym nie widzę geniusza kina także wśród twórców sympatyzujących z prawicą. A co łączy rockmana Hołdysa z Władysławem Bartoszewskim? To, że obaj nie lubią pana K. i jego partii? Tym sposobem musiałby Pan zaliczyć do SALONU ze ćwierć narodu polskiego.

Napisał Pan Panie Andrzeju: „Dni salonu są policzone”. Kategoryczność tego sformułowania pozostaje jednak w jaskrawej sprzeczności z wcześniejszymi Pana wywodami o potędze i wpływach SALONU. To jak to w końcu jest? Czy SALON to groźny, wszechwładny i wszechwpływowy potwór czy też stwór zdychający, którego czas jest policzony?

I sam Pan widzi, Panie Andrzeju, że obaj, niby nie chcąc polityki, niby się od niej odżegnując, w politykę nieuchronnie zabrnęliśmy, bo czym innym są Pana oceny, jak nie ocenami politycznymi?  

A poza wszystkim, ten SALON o którym mowa, naprawdę nie istnieje. Czy wierzą w niego ci, którzy ogłaszają wszem i wobec jego zgubne dla Polski istnienie? Może niektórzy wierzą, ale przede wszystkim służy ten manekin, ten chochoł, ten barejowski MIŚ, jako pałka w walce politycznej. Tylko tyle i aż tyle. Jesteśmy dorośli, więc nie wierzmy bajdy, nawet jeśli lubimy ich posłuchać.

Kłaniam się Panu Panie Andrzeju i pozdrawiam

 

Krzysztof Lubczyński



Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra