Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Andrzej Wołosewicz - Notatki na marginesie (3)

$
0
0

Andrzej Wołosewicz

 


Konieczna glosa do „Notatek na marginesie”

 


Albrecht Dürer            Drodzy Czytelnicy, Szanowni Oponenci, pozostali Dyskutanci! Po wpisach pod drugim odcinkiem uznałem, że należy się nam wszystkim kilka słów wyjaśnienia.

            Najpierw powiem, że nie lekceważę zastrzeżeń pana Kwasiżura, a tym bardziej uwag i oczekiwań pana Jacobovsky’ego (tak to się powinno pisać?, nie jestem pewien, więc przepraszam, jeśli popełniam błąd). Obawiam się, że nie sprostam oczekiwaniom żadnego z Panów. Już wyjaśniam, dlaczego. „Notatki na marginesie” nie są tekstami teoretycznymi (do tych, niektórych z nich, przykładowych, odsyłam w przypisie[1]). One są dzieleniem się tym, jak odbieram wiersz, co mnie w obcowaniu z nim zajmuje i jak to nazywam. Mówiąc jeszcze inaczej: na wiersze (sztukę) reagujemy b a r d z o  r ó ż n i e  i różne znajdujemy formy ujścia dla tych reakcji, a to teoretyczne, a to eseistyczne, a to wierszem (!), a to w rozmowie, a to wreszcie wpisami pod tekstami na naszym portalu. I oczekiwania dostosowuję, jako czytelnik, do tych form. I wyciągam z tego dwa wnioski:

  1. krótka forma łatwiej (czyż nie?) „wchodzi”, skłania do dyskusji,
  2. szukanie innych, nowych określeń na to samo, na nasze literacko-czytelnicze pasje jest potrzebne.

Ad. 1. Nie sądzę, bym musiał tu coś dodawać.

Ad. 2. Latour (nawiązywałem już do niego na portalu) mówi, że złudzeniem jest, że badacze dysponują jakimś meta-językiem wobec badanych i usilnie walczy z tym mitem. I sam szuka terminów, które lepiej opisują to, co widzi, ot, choćby jego słynne już „pakowanie rzeczy w słowa”, które z mozołem i powoli dopiero się przebija w naszej humanistyce. Ja też to próbuję robić.[2]

            Podsumowując, „Notatki” nie są (i nie będą, mam nadzieję) teorią w odcinkach. Są moimi impresjami, które przychodzą mi do głowy (i które po latach mam naprawdę dobrze przemyślane, ale znajduję dla tych przemyśleń inne łamy, na co wskazuję w przypisach) i którymi akurat w takiej a nie innej formie mam okazję dzielić się z Czytelnikami. I proszę o pozostawienie mi tej możliwości, jej uszanowanie.

            Pan Jacobovski mówi o braku omówienia języka rozważań i o braku wyliczenia stosowanych terminów wraz z ich znaczeniami. Niechybnie tak jest, nie uchylam się od tego zarzutu. Ale - i to „ale” proszę potraktować jak najpoważniej - po dwudziestu latach akademickiego filozofowania zostawiłem je i był to wybór świadomy, bo mi ono NIEWYSTARCZAŁO! Dokładnie tak, jak bardzo precyzyjny Wittgenstein zostawił swoje myślenie z „Traktatu” i poszedł w stronę „Dociekań” z uznaniem dla języka w żywiole jego używania, praktykowania. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że są filozofowie, którzy Wittgensteina z okresu „Dociekań” nie cenią, którzy zostali przy nim z „Traktatu”. Ale na to już nie ma rady.

            Mam – nie tylko po Wittgensteinie – awersję do definiowania, mam ją także po Ingardenie, który pisał (a był za pan brat ze Szkołą Lwowsko-Warszawską, zresztą zdaje się to ten solidny logiczny szlif sprawiał największe kłopoty Husserlowi, by akceptować Ingardena, i nie tylko jego, jako rasowych fenomenologów, fenomenologów w pełni): „Z postulatem takim (ścisłej definicji – A.W.) spotykałem się prawie stale w mych rozmowach z przedstawicielami tzw. szkoły lwowskiej, zwłaszcza tymi, którzy w okresie bezpośrednio po pierwszej wojnie światowej propagowali w Polsce logistykę (to nie literówka, tak podejście Szkoły nazywał Ingarden, znakomity przykład, że w tym wypadku faktycznie trzeba wyjaśnić, że nie idzie o logistykę w dzisiejszym używaniu tego terminu – A.W.). Twierdzili, że bez takich definicji niepodobna prowadzić żadnej rozmowy. Na wszelkie próby obejścia tego, w gruncie rzeczy, nonsensownego postulatu, gdy go się chce stosować w całej ogólności, odpowiadali słynnym „nie rozumiem”, którym starali się zamknąć usta wszystkim swoim oponentom. To był jeden ze szczytów ówczesnej „naukowości” filozofii polskiej” I dodaje jeszcze: „Nieprawda, że najpierw trzeba ściśle zdefiniować pojęcia, jak w systemie dedukcyjnym, a potem nimi się posługiwać. To przesąd Szkoły Lwowskiej. Najpierw trzeba mieć przedmioty w odpowiednio wartościowym doświadczeniu, a potem – stopniowo dorabiać się definicji”.

            Nie zasłaniam się Ingardenem, nie chcę nim nikomu zamykać ust, są tacy, którzy się z nim nie zgadzają (obszary zgody w filozofii wydają mi się – im dłużej w niej tkwię – coraz mniejsze!). Zawsze można powiedzieć, że skoro nie da się pojęć zdefiniować jednoznacznie, to może chociaż mniej jednoznacznie! Ale ja, za Wittgensteinem, Latourem, Rortym, Fishem, uważam i postępuję inaczej.  (A teraz dodatkowo złapałem się na tym, że tłumaczenie się - bo się tu jednak jakoś z „Notatek” tłumaczę! – jest jakby wbrew swemu stanowisku, bo jest właśnie brnięciem w próby coraz dokładniejszego wyjaśniania tego, co się miało na myśli. Ciekaw jestem, czy Państwo też się na tym złapali).

            Nie zasłaniam się Ingardenem, ale mam braci w wierze dotyczącej nieprecyzyjności myślenia. Henryk Elzenberg pisze do Zbigniewa Herberta: „Poza tym pouczył mnie przykład Nietzschego, że do najwyższych osiągnięć zdolna jest nie tylko myśl prowadzona, jak się to chętnie mówi „porządnie”, skrupulatnie przestrzegająca dyrektyw logicznych i metodycznych, ale i ta „nieporządna”, czy to natchniona, ekstatyczna, emocjonalna czy skokowa i aforystyczna – nie mówiąc o zasadniczo świadomie intuicyjnej, której problem inni myśliciele lepiej stawiali. Przekonanie to stało się źródłem niektórych bodaj najgłębszych i najtrwalszych w moim życiu antagonizmów: wrogiem moim odtąd stawał się każdy, kto człowiekowi myślącemu odmawiał prawa do takiego również typu myślenia."

            Przypominam też, że jesteśmy tygodnikiem literackim, kulturalnym, artystycznym, społecznym, informacyjnym (jak zwał, tak zwał), nie jesteśmy pismem teoretycznym. Takie pisma nie są internetowymi tygodnikami, więc wszystkich, którzy szukają mocniejszych teoretycznych wrażeń (a i choćby dłuższych, nawet mniej teoretycznych, elaboratów na tematy literatury) odsyłam do innych periodyków (choćby do wymienionych moich tekstów).

            Dlatego jeszcze raz proszę, abyście Państwo traktowali mój głos w ramach „Notatek” jako mój głos i raczej jako inicjujący, zachęcający do rozmowy (nawet polemik), ale na tematy ważne, czyli tematy literatury, a nie do dyskusji o poglądach Wołosewicza na tematy literatury, bo te są jakie są i, obawiam się, że mądrzejsze już nie będą. Pozwolę je podsumować dwoma wierszami z tomiku, który niebawem się ukaże.

 

Modlitwa

 

Panie

Ty wiesz że jestem głupi

i mądrzejszy już nie będę

 

Nie prostuj moich ścieżek

ale daj mi odwagę i pokorę

abym wytrzymał skutki

mojego błądzenia

abym wytrwał

 

Ty wiesz

że niczego nie jestem bardziej pewien

niż tego że niczego nie jestem pewien

daj mi więc siłę

bym podołał swej chwiejności

 

Ty Panie wiesz

że cokolwiek uczynię albo zaniedbam

cokolwiek zrobię by potem żałować

i tak jest jak jest

a będzie jak będzie

 

Bo

Ty Panie wiesz że jestem głupi

i mądrzejszy już nie będę

 

 

Sowa Minerwy nie przyleci

 

byłem filozofem

z regularnością zegarka wypuszczałem Sowę Minerwy

o każdym zmierzchu

 

już od rana słyszałem

pierwszy łopot jej skrzydeł

przygotowujących się do lotu

 

gdy słońce stawało w zenicie

miałem usta pełne wiedzy która napawała mnie radością

i którą chętnie dzieliłem się z maluczkimi

 

nie dostrzegałem w swej euforii

gestów niezrozumienia i zniechęcenia

 

teraz, gdy wieczór się zbliża i powoli zamykam swoją Księgę

– niektóre linijki jej tekstu budzą moje politowanie

chętnie bym ich nie napisał, ale napisałem –

przekonuję się że czekanie na Sowę Minerwy

jest jedną z wersji czekania na Godota

 

jestem coraz bardziej pewien że nie przyleci

bowiem filozofowie wcale się na niej nie znają

chociaż niezwykle skutecznie ją sobie zawłaszczyli

 

ale są bardzo słabymi ornitologami

 

 

Aby jednak zdjąć nieco odium zbytniej powagi z tych dywagacji zacytuję poważnych filozofów, których tu wymieniałem. Przywołam ich w cytatach, które bardzo lubię:

 

Ludwig Wittgenstein

„Filozofia jest walką przeciw zaczarowaniu rozumu przez język”

„Język jest labiryntem ścieżek. Przybywasz z jednej strony i orientujesz się w sytuacji; przybywasz do tego samego miejsca z drugiej – i już się nie orientujesz”

 

Lewis Carroll

„ – Gdy ja używam jakiegoś słowa – powiedział Humpty Dumpty z przekąsem – oznacza ono dokładnie to, co mu każę oznaczać... nic mniej, nic więcej.

- Pozostaje pytanie – powiedziała Alicja – czy potrafisz nadawać słowom tak wiele rozmaitych znaczeń?

- Pozostaje pytanie – powiedział Humpty Dumpty – kto ma być panem... to wszystko.”

 

Bertrand Russell

„Zwierzęta badane przez Amerykanów rzucają się jak szalone na wszystkie strony, wykazują niesłychany animusz i pośpiech, i wreszcie osiągają zamierzony wynik, przypadkowo. Zwierzęta obserwowane przez Niemców siedzą spokojnie i myślą, i wreszcie wypracowują rozwiązanie z własnej, wewnętrznej świadomości.”

 

Dziękuję za czytelniczą cierpliwość przy tym przydługim nieco tłumaczeniu się i pozostaję z nadzieją, że kolejne odcinki „Notatek” będą dla Państwa ciekawe.

 

 



[1] A. Wołosewicz, Spór o spór, czyli kłopoty z relacjonizmem w estetyce, Studia Filozoficzne 1989/9; do tego tekstu odwołuje się m.in. Ewa Bińczyk w swojej książce „Obraz, który nas zniewala. Współczesne ujęcia języka wobec esencjalizmu i problemu referencji”, Kraków 2007.

A. Wołosewicz, Romana Ingardena teoria obrazu (w świetle analizy przypadków granicznych)”, Sztuka I Filozofia  1993/7

A. Wołosewicz, W mieście, czyli gdzie? Czytanie „Warszawy jako kosmosu wewnętrznego” Krzysztofa Gąsiorowskiego, w: „Mapy świata, mapy ciała. Geografia i cielesność w literaturze”, Kraków 2014.

[2] Patrz A.Wołosewicz, Co robimy, gdy czytamy? – próba modelu (Ratoń, Myśliwski, Gąsiorowski, Latour), w: Prace Literaturoznawcze II, Olsztyn 2014.




Andrzej Wołosewicz

 


Notatki na marginesie 3: recenzowanie bez recenzowania

           


            Zauroczony jestem Thomasem Mertonem (1915-1968). Trafiłem na jego książki kilkanaście lat temu, więc dość późno, zdecydowanie już po śmierci autora, mnicha, amerykańskiego trapisty. Poznałem jego twórczość dzięki swoim literackim fascynacjom, czyli dzięki typowemu literackiemu łańcuszkowi św. Antoniego. Ogniwem tego łańcucha okazał się Albert Camus. Nie ze względu na szkolną licealną lekturę „Dżumy”, tę raczej odchorowałem jak większość rówieśników: trudna a na dodatek mało ciekawa. Za to kilka lat później, już w studenckim wcieleniu nabyłem za niebotyczne dla mnie w drugiej połowie lat siedemdziesiątych na warszawskim Wolumenie. Tam się wówczas kupowało i sprzedawało dobre książki, także te zakazane, a do nich należał „Człowiek zbuntowany” W wersji nie okrojonej przez cenzurę) Alberta Camusa. Ja też byłem zbuntowany, więc „Człowiek zbuntowany” przekierował mnie na „Eseje” Camusa i kończący ten zbiór wybór z jego „Dzienników”.  Potem już szukałem sam. Nie uszło mojej uwadze „7 esejów o Albercie Camus” jakiegoś Mertona. Ale jakiego! Pasjonująca lektura! A kończy się dodatkiem Czesława Miłosza. Czy trzeba czegoś więcej? Tak, Merton, przynajmniej w postaci „7 esejów o Albercie Camus” powinien być lekturą obowiązkową czytaną razem z „Dżumą”. Daje bowiem niezwykły wgląd na panoramę dialogu chrześcijaństwa (Merton) z egzystencjalizmem (Camus), którym przecież wcale ze sobą nie pod drodze. Merton przyswaja Camusa i egzystencjalizm pokazując to, gdzie – jego zdaniem – chrześcijaństwo nie zatrzymuje się, robi konieczny krok dalej.

            Poza tym łączna lektura przywołanych książek jest pouczającą lekcją dialogu i pokory, których dzisiejszemu światu zaczyna coraz bardziej brakować.

             W innych już książkach Mertona znalazłem myśl, którą staram się zarazić wszystkich i wszędzie: „Nie powinniście być wciąż wewnętrznie rozbiegani, koniecznym jest chronić ducha przed zasadzkami przepracowania i harmonogramów”.

            A wypada jeszcze wspomnieć – w końcu jesteśmy portalem literackim – o świetnych esejach literackich zebranych w kilku tomach. Wymieńmy dla zobrazowania kilka pojawiających się tam, omawianych przez Mertona postaci: Joyce, Pasternak, Faulkner, Green, Simon Weil, Flannery O’Conor. Z pierwszego tomu esejów polecam szczególnie – ze względu na temat, który zorganizował te pierwsze odcinki mojego cyklu – rozdział „Prawdziwy, legendarny głos – poezja i krytyka literacka Edwina Muira” cytując na zachętę-przynętę dwa fragmenty:

„Według Muira poeta stał się bezradną i bierna ofiarą krytyków> Jako że poezja jest teraz nie doświadczeniem, ale zagadnieniem, trzeba pisać wiersze-zagadnienia, które krytycy będą chcieli dyskutować. Jeśli krytycy kogoś zignorują, nie jest on poetą”.

I drugi:

„Muir nie ufał ściśle technicznej i profesjonalnej krytyce. Uważał naszą wyrafinowaną, nowoczesną krytykę za zbyt ezoteryczną i czuł, że to jedynie symptom generalnie złego stanu literatury. Taki jest główny temat The Estate of Poetry. „Naturalny stan” poezji to taki, w którym poeta pozostaje w bezpośrednim kontakcie z publicznością, do której przemawia lub śpiewa w swoich wierszach. Nie potrzebuje interpretatora ani pośrednika (podkreślenie moje).” Mocne? Mocne, ale czy nieprawdziwe?

            Żeby zakończyć nieco łagodniej, to przypomnę, że Merton sam pisał wiersz. Właśnie czytam dla duchowego orzeźwienia jego tomik „Wybór wierszy”. (Znak, Kraków 1986)


Viewing all articles
Browse latest Browse all 786