Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Bohdan Wrocławski rozmawia z Wacławem Holewińskim (10)

$
0
0

Bohdan Wrocławski rozmawia z Wacławem Holewińskim (10)

 

Aleksander GierymskiDrugi z Pańskich przyjaciół, Krzysztof Mętrak.

 

Krzyśka znałem „od zawsze”. Już jako młody chłopak czytałem jego felietony w „Piłce noznej” – od nich zawsze zaczynałem każdy numer, „Sportowcu”, później teksty literackie w „Kulturze”, „Literaturze”, recenzje w „Kulisach”…

Poznaliśmy się jesienią ’89 roku na bankiecie u naszego wspólnego znajomego, Grzegorza Grabskiego. Ledwie na ten bankiet przyszedłem i… i zorientowałem się, że mam robić za gwiazdę… Podziemny wydawca… Za drugą gwiazdę miał robić Mętrak – znany dziennikarz. Chyba zawiedliśmy i gospodarzy i resztę gości. Szybko żeśmy się zgadali i cały wieczór spędziliśmy we czwórkę – prócz nas, także nasze żony.

Kilka dni później Anka i Krzysiek przyszli do nas i było tak, jakbyśmy się znali od lat. Może też dlatego, że jego świat, jego przyjaciele, znajomi, to byli także moi koledzy: Krzysiek Karasek, Jurek Górzański, okazało się – żaden z nas nie wiedział wówczas jaka była jego rola – Jacek Hofman.

 

Jakim człowiekiem był Mętrak, gwiazda przecież nie tylko polskiego felietonu?

 

Krzysztof MętrakTo prawda. Krzysiek był bardzo utalentowany. Był świetnym felietonistą, filmoznawcą, krytykiem literackim, wariatem na punkcie piłki nożnej, na której się znał – dzięki swojej przeszłości piłkarskiej – jak mało kto. Nie mam pojęcia co było jego pierwszą, największą miłością – literatura, film czy futbol?

Jaki był? Przede wszystkim nieśmiały. To nie do uwierzenia ale przy jego ogromnej wiedzy – na widok kamery, mikrofonu, większego zgromadzenia podczas, którego musiał wygłosić jakiś swój tekst – głos zaczynał mu drżeć, był piekielnie zdenerwowany, najchętniej zniknąłby chyba z oczu innych. Za to w kontaktach bezpośrednich był szalenie ciepłym, serdecznym człowiekiem.

 

Dużo pił…

 

To prawda, ale ja bym nie robił z tego problemu, bo nie alkohol stanowił o Krzyśku. Kto w tym środowisku zresztą nie pił. Mam wrażenie, że alkoholem jakoś tłumił tę swoją nadwrażliwość, rozluźniał się, nabierał odwagi..

 

Spotykaliście się często?

 

Tak, nawet bardzo. Poniekąd wynikało to z usytuowania naszego mieszkania w Alejach Ujazdowskich. Miał bardzo blisko z redakcji „Literatury” – więc wpadał, najczęściej niezapowiedziany, co drugi, trzeci dzień. Miał ogromna potrzebę wygadania się. Chyba bardzo nam ufał. To były często rozmowy intymne, dużo mówił o swojej żonie, o młodziutkiej córce Natalii, którą bardzo kochał. Był dowcipny, lubił się śmiać, każdy kto go znał, do końca życia będzie pamiętał to jego „uważasz mi”. Ma też Krzysiek jeszcze inną dla mnie „zasługę”. To przez niego poznałem dwu innych moich przyjaciół: Leszka Budreckiego, o którym opowiem dalej i Darka Skarupińskiego, trenera koszykówki ale jednocześnie przyjaciela pisarzy, reżyserów, aktorów, świetnego znawcę literatury.

 

Podziemie było obecne w Waszych rozmowach?

 

Nie wiem, dlaczego, w Wikipedii napisano, że Krzysiek był związany z opozycja antykomunistyczną. Może dlatego, że napisał słynny wiersz o Januszu Wilhelmim? Nie, Mętrak nie był związany z opozycja – ale, co oczywiste, znał w tym środowisku wszystkich albo prawie wszystkich. Trudno zresztą aby nie znał, jako bardzo, bardzo młody człowiek został przyjęty do ZLP, tej wylęgarni opozycyjnych intelektualistów. Anegdotycznie twierdził, że z czasu jego studiów na Uniwersytecie były tylko trzy „duże głowy” – wszystkie na m: Mencwel, Michnik i Metrak.

Dlaczego Krzysiek nie związał się z opozycją, choć wydawałoby się, że to w jego przypadku naturalna droga? Czasami o tym rozmawialiśmy. Umiał się przyznać. do własnych słabości. Twierdził, że byłby, przez alkohol, łatwym celem dla bezpieki. Miał w związku z tym jakieś wyrzuty sumienia, kompleksy.

 

Joanna Siedlecka w „Kryptonimie ‘Liryka’. Bezpiece wobec literatów” twierdzi, że Mętrak podpisał SB jakiś kwit o współpracy.

 

To prawda. Ale pisze też, że umiał się z tego znakomicie wyplatać. Że miał jedną chwilę słabości, podpisał ale… ale nic więcej. Potrafił przemóc swój strach, obawy i odmówić współpracy. To na niego pisano donosy, charakterystyki, to w nim, jak by na to nie patrzeć, widziano potencjalnego wroga ustroju.

 

Wracajmy do książek.

 

Znał się na nich jak mało kto. Zredagował dla nas tłumaczoną przez jego żonę Ankę Osmólską- Mętrak /dziś Zaorską/ jedną z książek Alberto Moravii. Mam wrażenie, prawie pewność, że wykonał tam gigantyczną, wspaniałą pracę. Znał polski znakomicie, czuł jego niuanse i pułapki.

Czytał nieprawdopodobnie dużo. Był w gronie kilku, kilkunastu osób z mojego środowiska, o których mogę powiedzieć, że żadne nazwisko nie tylko z polskiej, także światowej literatury, nie było mu obce…

 

Jakie były wybory polityczne Pańskiego przyjaciela?

 

Raczej na prawo. Zdziwił się bardzo, gdy spotkaliśmy się na ulicy w dniu wyborów i usłyszał ode mnie, że nie poszedłem głosować na Wałęsę.

 

Nie przyjaźniliście się Panowie zbyt długo. Jak Pan się dowiedział o śmierci Mętraka?

 


Krzysztof KarasekTo prawda, raptem trzy i pół roku. Ale to były intensywne trzy lata, spotykaliśmy się nie tylko u nas, to był cały krąg towarzyski, do którego obaj należeliśmy.

Jak się dowiedziałem? Byłem – nie pamiętam z jakiego powodu – w Gdańsku. Albo u kogoś z moich znajomych, albo, co bardziej prawdopodobne, na dworcu kolejowym usłyszałem jakiś fragment wieczornych Wiadomości lejących się z telewizora. Mówiono o zmarłym, wychwyciłem tylko imię, że był wybitną postacią polskiej literatury, że ostatnio pracował w redakcji „Literatury”. ’93 rok to nie był czas komórek, Internetu. Wracałem do domu, jechałem kilka godzin i ciągle zadawałem sobie pytanie: który” Karasek czy Mętrak? Mętrak czy Karasek?. To było pierwsze pytanie jakie zadałem żonie przekroczywszy próg mieszkania.

 

Krzysztof umarł na zawał.

 

To prawda. I to był pierwszy zawał. Do rangi jakiegoś ponurego żartu urasta informacja, że jego ojciec, profesor Czesław Mętrak przeżył tych zawałów chyba siedem…

Krzysztof umarł, a ja od razu miałem wyrzuty sumienia. Pierwszy taki, że go nie poznałem z Rafałem Ziemkiewiczem, którego bardzo chciał poznać i którego uważał nie tylko za najbardziej utalentowanego młodego publicystę, ale i swojego felietonowego następcę. To o nim mówił, że „najlepiej umie zakręcić zdanie”. Drugi wyrzut spowodowany był dorobkiem Mętraka. Ogromnym, rozproszonym w dziesiątkach czasopism – gazet codziennych, tygodników, miesięczników. We wstępie do wyboru z jego „Dzienników” napisałem:

„Krzysztof był nieśmiały, nieśmiały tak bardzo, że aż zdumiewało to wszystkich, którzy znali jego wiedze, rozległość horyzontów myślowych i intelektualnych pasji. To właśnie ta nieśmiałość w dużej mierze spowodowała, że nie biegał ze swoimi książkami do wydawców.

Na kilka miesięcy przed śmiercią Krzysztofa proponowałem mu wydanie Jego felietonów piłkarskich. Przyjął te propozycję z radością i choć wtedy mi tego nie powiedział, okazało się, że sam od jakiegoś czasu o tym myślał.”.

To zabawne ale za życia ten naprawdę nieprawdopodobnie utalentowany facet wydał raptem trzy książki! Trzy! Pisał Lech Budrecki: „nie przykładał się do prac edytorskich. Sprawiał wrażenie, że to, co pisze, jest jakby poniżej jego możliwości, że to, co w istocie ważne, czeka go jeszcze, że dopiero w oddali majaczy Dzieło. Umarł nim zdążył do niego dotrzeć. Chociaż… Może takim właśnie Dziełem, książka jego życia zostaną rozsypane pisma pośmiertne, niedokończone pomysły, błyski wielkiej inteligencji i wielkiego talentu.”.

Po śmierci wyszło siedem książek Męraka!

 

Miał Pan w tym największy udział…

 

To prawda, przy czterech miałem swój udział. Uznałem za swój moralny obowiązek niedopuszczenie do wyrugowania z pamięci dorobku Krzysztofa.

 

Najpierw był…

 

Najpierw był obszerny tom esejów – 383 strony - w wyborze Lecha Budreckiego zatytułowany „Krytyka – twórczość przekleta”.. Wydaliśmy go w „Przedświcie” w ’95 roku. Tom znakomity. Pomieścił w nim Budrecka teksty Mętraka między innymi o Henryku Sienkiewiczu, Witoldzie Zalewskim, Jerzym Andrzejewskim, Teodorze Parnickim, Bohdanie Czeszce, Marku Hłasce, Stanisławie Grochowiaku, Zbigniewie Bieńkowskim, Arturze Sandauerze, Tadeuszu Konwickim, o wielu, wielu innych. Znalazły się tam też rozważania o bardziej ogólnym charakterze, o krytyce literackiej, o naturze filozofii, o tradycji…

 

Potem była książka sportowa…

 

Raczej piłkarska. W 1997 roku Jacek Gniedziuk dokonał wyboru z jego felietonów zamieszczanych na łamach „Piłki nożnej”. Ksiązka, którą tez wydaliśmy w „Przedświcie”, miała tytuł identyczny z tym, jaki felietony w tygodniku - „Grzejąc ławę”.

 

Te dwie książki to był wstęp do tego, co najtrudniejsze, do „Dzienników”.

 

Ma pan rację. To z wielu względów, ale także konsekwencji, które wywołał druk dwu pierwszych tomów „Dziennika”  było zadanie najtrudniejsze.

We wstępie do pierwszego tomu /1969-1979/ pisałem:

„Dzienniki są książka szczególną w twórczości Mętraka. Szczególną o tyle, że Autor, pisząc je przez ponad dwadzieścia lat – za życia – nie myślał o ich wydaniu, w każdym razie nie w takiej formie. Pytaniem, jakie narzuca się przy ich lekturze, jest to, czy w ogóle można je uznać za dziennik. Wydaje się, że bardziej adekwatnym określeniem byłby raptularz, może szkicownik, notatnik. Bo tekst tu nieobrobiony, często są to dwa, trzy słowa, których znaczenie znał tylko Autor. Są tu fragmenty powieści, opinie o ludziach – często skrajnie nieprzyjemne, których, co oczywiste, w tej postaci Mętrak by nie opublikował. Nazwę tę jednak postanowiliśmy zachować, bo tak zatytułował swe notatki Autor.”. I dalej: „Poproszony przez wdowę po Autorze i wydawcę o przygotowanie książki stanąłem przed nie lada problemem. Mogłem albo przedstawić tekst w postaci oryginalnej, ograniczając swą pracę do wyboru tych zapisków, które – przynajmniej dla części Czytelników przy niewielkiej mej pomocy, głównie w postaci rozszyfrowania niektórych nazwisk – będą zrozumiałe, bądź też skrupulatnie redagować tekst z wyjaśnianiem zjawisk, tła, okoliczności, dowcipów, kontekstów towarzyskich – co w gruncie rzeczy byłoby tworzeniem całkowicie nowej książki. Wraz z wdową po Krzysztofie Mętraku panią Osmólską-Mętrak oraz jego najbliższymi przyjaciółmi Jerzym Górzańskim i Krzysztofem Karaskiem zdecydowaliśmy się na pierwszy wariant.”. I jeszcze: „’Dzienniki’ Krzysztofa Metryka składają się z trzech gęsto zapisanych zeszytów oraz sześciu teczek z luźnymi kartkami.”.

Nie bez kozery zacytowałem fragment mojego wstępu do „Dzienników”. Bo… bo to jednak nie cała prawda. Te zeszyty, teczki… To był proszek… Zrobienie z tego książki wymagało ogromnej pracy. Czasami musiałem  dopisać - oczywiste ale jednak ich nie było – słowa aby zdanie nabrało jakiegoś sensu, czasami wyrzucać coś, co sens zdania burzyło albo tworzyło zbitkę pojęciową trudną do ogarnięcia. Mam jednak stuprocentową pewność, że zachowałem układ i sens wypowiedzi, który Mętrak by zaakceptował.

 

Panie Wacławie, w „Iskrach” wyszły dwa tomy „Dzienników”…

 

Tak, tak, wiem o co pan chce zapytać. Pierwszy tom ukazał się w roku 1997, drugi obejmujący lata 1979-1983 rok później. Przygotowałem także tom trzeci, który nigdy się nie ukazał.

 

Nie tylko ja nie potrafię tego zrozumieć…

 

I chciałby pan abym to wyjaśnił… Sam mam z tym kłopot. Najpierw była to kwestia rodziców Krzysztofa, którzy – choć nie byli spadkobiercami praw autorskich – bardzo mocno przeciwstawiali się drukowi „Dzienników”. Do tego stopnia, że któregoś dnia do szefa „Iskier” przyszedł ojciec Krzysztofa, pan profesor Czesław Mętrak i oznajmił /mam nadzieję, że pamięć mnie nie myli i cytuję dokładnie/: Wie pan, jestem po siedmiu zawałach, jeśli pan chce abym miał ósmy, to niech pan drukuje…

 

Niezbyt ładny szantaż…

 

No, niezbyt.

 

Ale to przecież wdowa miała prawa do spuścizny po Mętraku.

 

Tak, ale, zwyczajnie po ludzku, trzeba zrozumieć, ze ten nacisk ze strony teściów był ogromny, że Anka chciała aby jej i jej córki stosunki z teściami, dziadkami były poprawne.

 

Ale o co w tym chodziło?

 

Wydaje mi się, że rodzicom nie była w smak otwartość Krzysztofa, przyznawanie się przez syna do słabości, niezbyt dobra opinia o bracie. To dla mnie kompletnie bez sensu, bo w „Dziennikach” są na przykład sceny, zapisy przepięknej miłości do matki.

Była też druga sprawa, która zaważyła na tym, że i po śmierci rodziców Krzysztofa Anka nie zgodziła się na druk trzeciego, wydaje się, że najważniejszego z tomów „Dziennika”…

 

To, jak się domyślam, głośna swego czasu, sprawa oskarżenia Mętraka o antysemityzm…

 

Wie pan, jeszcze dziś, gdy przypominam sobie tę sprawę, dostaję drgawek. Można było Krzyśka oskarżyć o wszystko: że był pijakiem, tchórzem ale o antysemityzm? To nie tylko podłe ale i absurdalne. Krzysiek był raczej – i mówię to z pełną odpowiedzialnością – filosemitą, człowiekiem, który miał w tym kręgu masę znajomych, przyjaciół.

 

To oskarżenie pojawiło się na łamach „Gazety Wyborczej” – wypunktowano jedno zdanie z II tomu.

 

Nie pamiętam już do kogo się odnoszące /Michał Komar?/, w który Mętrak pisze o strachu i szybkim wypuszczeniu tej osoby z obozu internowanych używając faktycznie niezbyt eleganckiej formuły „ten mały Żydek”. Ale jeśli był to Komar, to w innym miejscu pisze Krzysztof o nim „mój przyjaciel”. To piramidalne głupstwo na szczęście spotkało się z szybką reakcją przyjaciół Mętraka. Jarek Mikołajewski zorganizował grupę najbliższych Krzysztofowi, którzy napisali piękny list w jego obronie.

 

Ciągle nie rozumiem dlaczego nie pojawił się III tom „Dziennika”.

 

Panie Bohdanie, niech mnie pan nie ciągnie za język. W moim odczuciu – ale to tylko moje podejrzenie, może niesłuszne – Anka, która wyszła parę lat po śmierci Krzysztofa za mąż za Janusza Zaorskiego broni w ten sposób obecności i męża i własnej w mainstreamie. To, co mogłem – zrobiłem, przygotowałem III tom. Wydawca był gotowy w każdej chwili książkę wydać /zresztą – zachował się absolutnie przyzwoicie, wypłacił mi, dla jasności – niezbyt wielkie, ale jednak – honorarium/, poniósł określone koszty, zbudował pierwszymi dwoma tomami sieć czytelników… Nie przeskoczymy tego.

 

Przykre…

 

Przykre…

 

Trzeci z pisarzy, pańskich przyjaciół - Lech Budrecki. Najstarszy z tego grona i chyba go Pan poznał najpóźniej.

 

Lech BudreckiTo prawda. I najstarszy, i poznałem go najpóźniej. Jeśli pan pozwoli nie będę wyważał otwartych drzwi. O Leszku w roku 2007 napisałem - dla kwartalnika literackiego „Wyspa” /nr 4, grudzień 2007/ - wspomnienie zatytułowane „Bywają tacy, którzy wiedzą wszystko… Lech Budrecka /1930-2004/”. Przytoczę je tu w całości:

 

Pisanie o Leszku w czasie przeszłym… Jakieś obrazy wydobywane z pamięci… To przecież tak ni8edawno, trzy i pół roku temu… Kościół jezuitów na Rakowieckiej, garstka żegnających go przyjaciół… Nie jedziemy na cmentarz. Kremacja, prochy zostaną złożone do grobu rodzinnego Basi, bodaj w Gliwicach.

 

Obrazek pierwszy. Szukam kogoś do redagowania w „naziemnym” już „Przedświcie” Biblioteki Amerykańskiej, serii, która ma Polakom pokazać to, co w literaturze amerykańskiej nowe, nieznane, warte odkrycia. Krzysztof Mętrak przyprowadza w Aleje starszego pana /takim mi się wówczas wydał/ o pogodnej twarzy, delikatnym uśmiechu. Miałem wrażenie, że Leszek wstydzi się swojej wiedzy /a może wstydził się naszej niewiedzy?/ Patrzę na Mętraka, na jego zachwyt każdym słowem Budresia. Gdzieś na osobności szepce mi do ucha: nie ma w Polsce nikogo lepszego, widzisz, widzisz… Jest najlepszy, nie mam co do tego cienia wątpliwości.

 

Obrazek drugi. Siedzimy w przepięknym mieszkaniu Leszka na Słowackiego. Basia, piękna kobieta, na chwile odrywa się od swoich tłumaczeń, stawia przed nami filiżanki z herbatą. Mamy rozmawiać o książce. Zamiast tego, cały wieczór gadamy o futbolu, o wczorajszym meczu Barcelony. Przecież nie ma piękniejszej gry…

 

Obrazek trzeci. Telefon. Przynajmniej raz na dwa tygodnie. Minimum godzina. Zadaję mu sakramentalne pytanie: co dobrego w księgarniach? Budrecka wie wszystko. Nie ma w tej wyliczance specjalnej logiki: literatura piękna, historia, psychologia, socjologia, jakieś wznowienia. I niech pan jeszcze zwróci uwagę… Czasami refleksja, że powinni byli wydać przecież nie to, że jest ważniejsza pozycja autora.

 

Sięgam na chwilę do „Dzienników” Metryka: Budreś – świetnie ułożony aż do szaleństwa, zmienia się, gdy pojawiają się książki. Zgarnia je, wdycha… Pazerny – chce przeczytać >>wszystko<<”.

 

Przychodzi mi do głowy, że gdyby umiał korzystać z komputera, z Internetu, nie odrywałby się od lektury gazet. Czytał każdą: „Wyborczą”, „Trybunę”, „Życie”, jakieś tygodniki, miesięczniki… Czytał pan? Nie czytałem. Ale czasami udawało mi się go czymś zaskoczyć. Bywał zdziwiony.

 

Obrazek czwarty. Znów telefon. Taaaaaaaaaak. Długie, przeciągłe. Oczywiiiiiście. I ten jego śmiech tubalny. Fantastyczny, gdzieś z przepony.

 

Obrazek piąty. Szpital zakaźny na Płockiej. Leszek choruje na płuca. Przychodzę do niego co kilka dni. Najpierw z Krzysztofem Karaskiem, potem już sam. Nigdy wcześniej ale i nigdy później, nie otworzył się tak przede mną. Był załamany chorobą, chyba sądził, że już z tego nie wyjdzie. Nie chciał dla nikogo być kłopotem. Szeptał…

 

Toczymy spór o polskich poetów. Budreś za Miłoszem, ja za Herbertem. Nie ma zgody.

 

Znów u Mętraka: „Lech Budrecki – nurt pretensjonalny, babsko-pederastyczny w naszej prozie: Zofia Nałkowska, Wilhelm Mach /odętość/, Kazimierz Brandys /większe poczucie umiaru, najlepsze opowiadanie „Romantyczność”/. „Góry nad Morzem Czarnym” wtórne. Nałkowska słusznie wypominała Iwaszkiewiczowi niechlujność /tropiła same powtórzenia słów!/”.

Potrafił być w swoich sądach nieprzejednany. Czasami się tylko krzywił. Czasami celnym żartem trafiał w sedno /”Lech Budrecka czytając na głos prozę Władysława Machejka: kurwa mać, czy on rymować nie potrafi?”/.

 

Mając 17 lat, w 1947 roku został członkiem Związku Literatów Polskich. Kogo w tym wieku przyjmowano do ZLP?

 

Jakiś czas temu rozmowa z Basią: wiesz Wacku, mogę jeszcze w życiu spotkać innego mężczyznę, ale… Ale Leszek był oczarowaniem. Krzyczałam do niego z drugiego pokoju: poeta albański z przełomu XIX i XX wieku, cesarz rzymski II wiek naszej ery, barokowy malarz z Gandawy… Nie musiałam sięgać do encyklopedii…

 

Był delikatny – nie w swojej fizyczności – był delikatny w słowach…

 

Obrazek piąty. W Alejach maleńki, dwu-trzyletni Mateusz atakuje Leszka jakimś balonem. Budreś z zachwytem się z nim przekomarza, odbija balon, bierze mojego syna na kolana. Poświęca mu kwadrans, pół godziny, nie zauważa uciekającego czasu. Pewnie bawiłby się z nim do wieczora. Leszek nie ma swoich dzieci. Już po jego śmierci dowiaduję się, że nie chciał mieć…

 

Był gdzieś w głębi duszy lewicowcem. Bliskim przedwojennemu PPS-owi. Głosował na Bugaja. Kpił z Mazowieckiego. Nie próbował przekonywać do swoich wyborów.

 

Zadziwiające przyjaźnie /Janusz Wilhelmi/, rozczarowania, czasami zgroza /Wacław Sadkowski/…

 

Nie chciało mu się pisać. Czasami miałem wrażenie, że znacznie ważniejsze od tego, co napisze było to, co przeczyta. I niewiele po sobie zostawił. W słowniku biobibliograficznym „Współcześni polscy pisarze i badacze literatury” z 1994 roku figuruje dziewięć pozycji Budresia /w tym cztery utwory sceniczne, których był współautorem/. Potem jeszcze wydał u Piotrka Müldnera „Misję”.

 

Robił zadziwiające błędy ortograficzne.

 

Parę ostatnich lat spędzili z Basią w Podkowie Leśnej/Owczarni. Narzekał. Wydawało mu się, że odpłynął z Warszawy. Każdy przyjazd był wyprawą… Ciągle się ze mną umawiał. Ale było nam coraz trudniej. Z Alej, do których miał z Czytelnika dwa kroki, przeniosłem się do Radości…

 

Obrazek szósty: proszę Leszka aby poprowadził mój pierwszy wieczór. Jest zachwycony „Lamentem nad Babilonem”. Mówi o nim z entuzjazmem. Oczywiście, oczywiście. Trzy dni później dzwoni do mnie. Nie mogę, panie Wacławie, nie mogę. Boję się… Nie próbuję dociekać podłoża tych obaw.

 

Oczywiście wiedziałem, że Leszek siedział. Wszyscy wiedzieli. Ale nawet ci, którzy byli z nim blisko, gdy pytałem kiedy? za co?, wzruszali ramionami. Więzienie pozostawia ślad w każdym, mam w tym zakresie swoje własne odczucia. Dla wielu to katharsis. Wypłukuje rdzę, osad, pleśń. Leszek o tym nie mówił prawie z nikim.

 

„Leszek miał zadziwiającą wiedzę, wspaniałe poczucie absurdalnego humoru i ponury życiorys. Po wojnie został gwiazdą młodej literackiej krytyki, ale potem ktoś zastrzelił Stefana Martykę, dziennikarza radiowego zatrudnionego w paskudnej komunistycznej szczekaczce >>Fala 49<<. Aresztowano ponad sto osób i miedzy innymi bardzo delikatnego Leszka. Żeby przyspieszyć śledztwo, brano ich trzy razy dziennie na >>hełm<< czyli elektrowstrząsy. Więc zaczęli naprawdę wariować i umierać. Po paru tygodniach major prowadzący dochodzenie zorientował się, że jak tak dalej pójdzie, to zostanie bez podejrzanych w ogóle i wrócił do metod tradycyjnych. Leszka w końcu zwolniono, ale on się chyba po tym nigdy tak do końca nie podniósł. Pisał erudycyjne eseje i recenzje, ale swój cyniczny humor zachował na rozmowy prywatne” /Janusz Głowacki „Z głowy”/

 

Było w jego życiu więcej tajemnic. Gorzkich.

 

Urodził się w Wilnie, w jego wspomnieniach było to najwspanialsze miasto świata. Wygnańcy często zasklepiają się w swoich wspomnieniach. Warszawę akceptował, miał w niej swoje szlaki, księgarnie, antykwariaty, Czytelnika, dla którego pisywał wewnętrzne recenzje.

 

Bywał rozgoryczony polską rzeczywistością. Ale wolnością potrafił się cieszyć…

 

Obrazek siódmy: sięgam po gazetę. Maleńka notka; umarł Lech Budrecka, pisarz, krytyk literacki, eseista, tłumacz. Nie próbuję powstrzymać łez, które same napływają mi do oczu. Dzwonię do Basi. Był umówiony w Czytelniku z Głowackim – mówi…

 

Obrazek ósmy: Zaduszki w Klubie Księgarza. Przygotowuję ten wieczór, Ewa piecze szarlotkę. Joanna i Janek Gondowiczowie własnym sumptem przygotowują kilkadziesiąt egzemplarzy „Wokalizy”. Dużo ludzi. Słowa…

 

Basia przynosi mi do SPP opowiadania Leszka. W gruncie rzeczy wymuszam na niej aby je przyniosła. Czytam, zastanawiam się ile jest takich świadectw w polskiej literaturze. Data! Data napisania!

 

Nie znoszę tych infantylnych zdrobnień, które serwują nam we wszystkich telewizjach: Jola, Kasia, Adaś… Ale w tym jednym przypadku Budrecka zawsze  jest dla mnie Lesiem. A przecież nigdy nie byliśmy na ty. Był rówieśnikiem moich rodziców /1930/, nie miałbym odwagi… Ale wiedziałem, że jest moim przyjacielem…”

 

Ponieważ dla czytelników może nie być to jasne: poznaliśmy się z Leszkiem na początku 1990 roku. Niebawem minie dziesięć lat od śmierci Leszka. Brakuje mi go. Rozmów z nim, jego śmiechu, wiedzy, dowcipu.

 


Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra