Z Waldemarem Michalskim - poetą, eseistą i redaktorem „Akcentu”
rozmawia Joanna Szubstarska
Waldemar Michalski. Foto Krzysztof Anin Kuzko
Urodzony we Włodzimierzu Wołyńskim, powraca Pan często w tamte strony. A czym dla Pana jest miasto Lublin?
Należę do pokolenia, które nosi w sobie żywą pamięć o Wołyniu i ludobójstwie dokonanym na Polakach przez ukraińskich nacjonalistów spod znaku OUN-UPA. Wyraźnie oddzielam ludobójstwo banderowskich morderców od większości przyjaznych nam Ukraińców, wśród których mam wielu znajomych i kolegów po piórze. Boli mnie sprawa Ukrainy jako państwa szarpanego ze wszystkich stron, także rozwalanego od wewnątrz. Nie od dziś powtarzam, że wolność budowana na zbrodni jest wolnością przeklętą! Nie takiej wolności życzę Ukrainie i Ukraińcom. Mamy wspólną przeszłość, także często bolesną, ale nieprzypadkowo modlimy się do jednego Boga, żeby sobie nie wybaczyć i prosić o przebaczenie. Niestety, szaleńców nie brakowało i nie brakuje. Pytają mnie często jak przeżyłem rok 1943 i 1944, kiedy Wołyń płonął i spłynął krwią bezbronnych, najczęściej kobiet i dzieci. Odpowiadam, że miałem szczęście, bo udało nam się schronić w polskiej samoobronie zorganizowanej najpierw w Bielinie, a po jej rozbiciu w Kupiczowie, tu skutecznie mimo głodu bronili się przed bandytami Polacy i Czesi, bo wieś w większości zaludniona była przez Czechów.