Andrzej Walter
Jak kamienie karmi się … arogancją
Jak przekształcić dość słaby tekst w wyrafinowaną artystycznie sztukę?
Oto jest pytanie. Nie z gatunku „być albo nie być”, o nie. Nie jest to pytanie tak przyziemne jak wszystkie egzystencjonalne pytania tego świata, nie jest to pytanie tak mało istotne, błahe i banalne jak pytania o sens życia i śmierci zadawane przez wszystkich filozofów tego padołu. To takie nudne, to już było, to dla prostaczków – czyli, nas wszystkich. Ale może warto też zapytać – „jak nas oszukać?”…, ale, ale … o tym za moment.
Zatem mydlą nam oczy hasełkami, dorabiają teorię, uwznioślają ponad miarę, wypisują górnolotnie brzmiące nic, które można dopasować do wszystkiego. A są to wzajemnie się adorujący mentorzy i „autorytety” rodem z pewnej grupy ludzi lewicowo-liberalnych mediów zgodnych ze wszystkimi europejskimi standardami wraz z wianuszkiem wzajemnych, w poklasku jakże doskonale wytresowanych już odbiorców. To cały system. Zanurzony w ideologii, w kreowaniu rzeczywistości, we władzy nad umysłami. To konglomerat poparcia. Post-marksistowska matnia wiary. W co? W bycie ponad dobrem i złem. W bycie ponad prawem i ponad zwyczajnym człowiekiem.
Na przykład przed chwilą przyszło im do głowy nagrodzić słabiutką książeczkę niejakiej Bronki Nowickiej nagrodą Nike w edycji roku pańskiego 2016. Mają prawo. Tak, powtórzę: mają do tego prawo. Tak jak ja, jak my, mamy prawo do wolności wypowiedzi w wolnym kraju i do wolności krytyki tego … „dzieła”. Bo dzieło to może i nie odbiegłoby jakąś mini normą od całego stosu makulatury drukowanej i nazywanej poezją czy też prozą poetycką. (sam tę makulaturę wytwarzam oraz wspieram jej wytwarzanie – o ironio)
Nagrodzenie tek książeczki to obraza dla człowieka myślącego. To obraza dla możliwości intelektualnej percepcji. Nagrodzenie i zaprzęgnięcie całej maszynerii tekstów - „co poeta miał na myśli”. Wręczenie młodej dziewczynie stu tysięcy złotych za coś, co mogłoby być (być może) docenione jakimś interesującym tekstem rangi dostrzeżenia intrygującego debiutu, ale nie obsypane środkami tak pokaźnymi w dobie braku jakiegokolwiek grosza na kulturę, sztukę i rozwój intelektualny narodu.
Sięgnijcie po tę książeczkę. Sięgnijcie, a dopiero potem poczytajcie wynurzenia tego czy owego służącego systemu. Warto przeżyć ten kontrast znaczeń. Tym razem jurorzy Nike poszli na całość. Chyba tylko po to, aby nas sprowokować, albo też po to, aby nas upokorzyć, poniżyć i zaśmiać się nam w twarz, iż oni zrobią „wyrafinowaną artystycznie sztukę” nawet … z niczego. Ich buta, arogancja, wszystkowiedza oraz odwiecznie stosowany ton wyższości to znak charakterystyczny tego środowiska oraz zakażonych, albo skażonych odbiorców.
I ja bardzo przepraszam tu Bronkę Nowicką. To nie jest wcale, aż taki zły debiut. Złe w tym wszystkim jest to, co z siłą wodospadu wmawiają nam ci złotouści … i tutaj niech każdy sobie sam dopisze przymiotnik. Bodaj najmądrzejsze, co można (może) by było o tej książeczce powiedzieć – powiedziała, w tym całym publicznym słowotoku właśnie Bronka Nowicka charakteryzując (skromnie jak na rzęsistość oklasków) swój tomik – otóż powiedziała ona: "Nie pragnę, żeby martwe rzeczy były żywe. Chciałabym, żeby żywi ludzie byli mniej martwi. O tym jest dla mnie ta książka"
Niestety, martwi duchowo, choć jakże żywi jurorzy, (wraz z ciągle żywymi krytykami) po raz już któryś z kolei „wylali dziecko z kąpielą”. Wygląda na to, że nie zbyt wiele pojęli z próby Bronki. Ale chcieli pojąć więcej, dopatrzyli się i doszukali i krzywdzą Bronkę. Tak, niestety, tak się właśnie dzieje. Krzywdzą też zdrowy rozsądek, poezję, kulturę i literaturę polską w szczególności. Obrażają nawet wielu z wcześniejszych laureatów. Tym właśnie werdyktem skamielinę własnej manii wielkości karmią … arogancją.
Ja mówię dość. Stop. Skończmy z tymi bredniami. Zatrzymajmy wmawianie nam ciemnoty, zaprotestujmy wreszcie przeciwko robieniu nas w konia. Czara się przelała. Warto zatem przyjrzeć się bliżej książeczce „Nakarmić kamień” Bronki Nowickiej, pod kątem legendy do werdyktu.
W tej materii ciężko napisać coś pozytywnego o tej pozycji, prócz tego, że jest to słowotok oniryczny, zapewne spisany „pod (jakimś, być może halucynogennym) wpływem”, możemy też się początkowo (nim przejdziemy do obszernych fragmentów) posiłkować artykułem Justyny Sobolewskiej z Polityki, bądź też tekstem Mariana Stali. Pan Stala – pan profesor Stala - zrobił całą, w punktach rozpisaną,„instrukcję obsługi” tego „dzieła”. Chylę czoła panie profesorze. To naprawdę wielka sztuka nawypisywać całą „teorię” „jak czytać” Bronkę Nowicką, aby coś zrozumieć. Ja rozumiem niewiele, ale cóż, taki miałki umysł. Dziękuję panie profesorze za rozświetlenie mi tych lochów mojej ignorancji. Może, gdyby nie pańskie olśnienia, zrozumiałbym więcej. Któż to wie …
Pan profesor Marian Stala używa w całej swej egzaltacji następujących sformułowań:
jej myśleniem i odczuwaniem rządzi wyobraźnia filmowo-plastyczna, nastawiona na zmysłowo-materialną stronę rzeczywistości
debiut Nowickiej – intensywny i intrygujący
„Nakarmić kamień” to mocno i precyzyjnie zbudowany cykl 44 małych poematów prozą. Wybór tego właśnie gatunku, wymagającego nie tylko poetyckiego panowania nad słowem, lecz także prozatorskiego poczucia ciężaru istnienia, jest nieprzypadkowy. Pozwala on autorce ominąć to, co obce jej odczuwaniu, i podkreślić to, co bliskie. Dopowiem od razu: Nowicka wyraźnie nie ceni gładkości i ładności; jej uwagę przyciągają jaskrawe doznania i doświadczenia, bliskie brzydoty i egzystencjalnego niepokoju.
Kochani. Szczęka mi opadła. Całe ciało zwiotczało. Pod wrażeniem. Ależ to arcydzieło. Mój, zresztą dreszczem przeszyty, świat zmysłów nie będzie już nigdy taki sam. Może warto wejść w cytat. I spojrzeć temu tekstowi prosto w oczy. A zakupiłem ów rarytas, zakupiłem, jakże mógłbym po takich reklamach z Panteonu krytyki tego nie uczynić. Jeśli się kocha poezję, to doprawdy – niemożliwe.
Zajrzyjcie tu:
http://file.poezjem.pl/samples/Nakarmic_kamien-1444037801962.pdf
Tu znajdziecie obszernie opublikowany fragment, zapewne w celach marketingowych. Ponieważ jest on publicznie dostępny jak mniemam wolno go nam teraz tu przytoczyć. Jako potwierdzenie słów Wielkiego Mariana Stali – Pana Profesora Jurora (w innej szacownej kapitule). Oddajmy się lekturze:
Guziki
Babka hoduje swoją matkę w pokoju z połową drzwi. Połowę
urżnęła, żeby widzieć, co stara wyczynia. Połowę z zamkiem zostawiła.
Przekręca w nim klucz, wrzuca za stanik. Nie da nikomu.
Jeszcze by wypuścił tę plagę na dom.
W zeszłym tygodniu na moment spuściła ją z oka: prababka pocięła
zasłony, wsadziła torbę cukru w ogień. Myślała, że węgiel –
jedno i drugie twarde. Rozbebeszyła szafę: szukała fartuszka, bo
idzie do szkoły. Ma dziewięćdziesiąt lat, nie pamięta własnego
nazwiska, ale fartuch, co się zapinał na krzyż na plecach, owszem.
Jak się jej nie zamknie, wywróci wszystko do góry nogami.
– Coś mi tam za cicho jesteś, mamusiu – woła babka do dziury
w futrynie.
– Zesrałam się – nad krechę uciętych drzwi wyskakuje głowa.
– To poczekasz.
Babka nie rzuci roboty. Nie przypali mięsa. Kiedy ma się pod
dachem wariactwo, reszta ma być normalna. Porządny obiad
należy do reszty.
Do kuchni wpada sweter. Za nim lecą: spódnica, halka, stanik.
– Przepraszam, czy może pani zawołać moją córkę? Bo ja tu
stoję goła.
– Zaraz przyjdę, jestem twoją córką.
– Nieprawda. Moja córka ma czarne włosy i jest szczupła jak
łodyga. O, taka – nad drzwiami pokazują się palce, które biorą
w kleszcze centymetr powietrza. – Ty jesteś siwa i tłusta.
Babka przewija swoją matkę. Rzepy pieluchy trzeszczą na
biodrach.
– Umrę, jak mi dobrze zapłacisz – mówi stare niemowlę.
Babka przynosi worek pościelowych guzików. Wysypuje na
podłogę.
– Wystarczy?
– Bo ja wiem? Muszę policzyć.
Siedzę z prababką na ziemi. Liczymy na palcach guziki.
– Widziałaś kiedyś tyle pieniędzy? – pyta.
Kiedy nie patrzy, wsadzam je do butów, wrzucam za koszulę,
połykam. Niech będzie ich mniej. Za mało na śmierć.
Siatka
Dziecko chce mieszkać w suczym brzuchu. Rodzić się w nocy,
być lizane z krwi, rano wracać: czołgać się do domu przez tunel
w psie.
W kieszeni ma chleb ze smalcem, stoi przy drucianej siatce
i czeka. Kiedy stoi się dostatecznie długo, zwierzę przychodzi.
Tylko po chleb, bo nie chce, żeby człowiek, nawet mały, wprowadzał
mu się do środka.
– Będę w tobie grzeczna.
Suka chce jeść, ale nie jest do wynajęcia. Łyka chleb i toczy się
w dół ulicy, stara i wytarta na bokach. Przez kolejne dni wraca
i patrzy na kieszeń, z której w obie strony wyrasta dziecko.
– Zdejmę buty, nie pobrudzę cię.
Suka odchodzi, gdy zliże okruchy z chodnika.
Po kilku tygodniach palec przerzucony przez metalowe oko na
drugą stronę siatki drapie psi łeb tak długo, aż opuszka pokrywa
się czarną mąką. Suka zamyka oczy, może nawet śpi oparta o płot.
Wtedy dziecko myśli, jak układa się w brzuchu wyściełanym
sierścią. Jak brzuch zabiera je, gdzie nigdy nie było.
Kiedy kończy się lato, suka przestaje przychodzić. Dziecko
wytrzepuje kieszeń z okruchów. Od psich myśli ma zaropiałe
oczy i wydrapane na czerwono placki.
– Nie podchodźcie do niej – mówią. – Śmierdzi budą.
Firanka
Niedziela to cicha upośledzona w białych podkolanówkach. Na
końcu mysiego ogona ma kokardę z szyfonu. Wpinają jej w kapelusz
czereśniową broszkę. Nie żałują drobnych na lody, niech
ma czym celować w przerośnięty język. W rękę wtykają gałąź
z baziowymi kotkami. Niech sobie wywija, gdy śpiewa: ho-ho.
Jeszcze chusteczka złożona na trzy. Przyda się w kościele, żeby
klękając, nie pobrudzić kolan.
A niedziela nic, tylko patrzyłaby na pogrzeby. Dyryguje im
witką – niech wiedzą, jak iść. Plenią się na ulicach, jakby żałoba
była chorobą zakaźną.
Najmniejszy z konduktów składa się z karawanu i lamentującego:
kobyła ciągnie wózek z dzieckiem, ojciec rodziny idzie
z tyłu. Myśli, że tak młodo pochował marzenia. Słońce świeci.
Kondukty się mijają. Uchylają się kapelusze. Żałobnicy patrzą,
który ma zdrowszą kobyłę. A one łypią zza klapek, której trumienka
strojniejsza, w której życie wygląda jak żywe. Niektórym
spieszno na stypę.
A na stypie rosół i polerowane łyżki. Świat odbija się w nich
tak ładnie, chociaż do góry nogami. Koper sypie się na ziemniaki
jak zielony śnieg. Radio brzęczy jak pszczoła. Wiatr wydyma
krochmaloną firankę.
– Ho-ho – mówi niedziela. – Ho-ho.
Kasztan
Dziecku śni się pejzaż, który kłamie. Patrzy na liście: są przyszyte
do drzew. Psy stoją koło bud, bo mają łapy wkopane w ziemię.
Kto widział takie stada wróbli siedzących na ziemi? Rzuć czymś,
nie odlecą. Wbiegnij w nie – nie poderwą się, powbijasz nogami
ich łebki jak gwoździe.
Dziecko schodzi nad rzekę rzeczy, która przyjmuje wszystko,
nie odda niczego. Płyną przedmioty. Fotografie: jak martwe ryby
do góry brzuchami, tak one twarzami do góry. Ludzie na portretach
nabrali wody w usta, nauczyli się oddychać skrzelami, które
wyrosły im z tyłu głów, na otokach kapeluszy i na zarzuconych
na plecy warkoczach.
Igły. Ławica zardzewiałych igieł. Szpulki nici. Naparstek. Stoły
ciągną za sobą niedzielne obrusy, rzeka wysysa z nich krochmal,
rozcieńcza wódkę, wykrada chleb. Lalki: całe, bezgłowe, ubrane
i nagie.
Cerowana kieszeń swetra wyrzuca kasztan – ciągnie w stronę
rękawa, jakby spodziewał się ręki, która go zatrzyma. Kasztan
jest podobny do kamienia.
Każdy przedmiot w tej rzece szuka swojej dłoni, każdy człowiek
nad brzegiem szuka swojej rzeczy. Nie da się wejść do wody,
można tylko patrzeć. Dziecko zaczeka tu, aż się obudzi. Może
zobaczy to, co kiedyś znało z dotyku, teraz tylko z imienia.
Na końcu dowiadujemy się – książka dostępna w księgarni poezjem.pl.Księgarnia należy do wydawcy Bronki Nowickiej – Biura Literackiego Wrocław.
Zachęcam do nabycia. To wielki debiut. Godny nagrody Nike 2016. Justyna Sobolewska w artykule Polityki, co prawda narzeka, że to jeden z gorszych werdyktów od lat, lecz nie schlebiajmy malkontenctwu. Tak być nie może. Wczytajmy się dalej w nakręcanie koniunktury przez pana profesora. Chylę czoła po raz wtóry. Zapewniam, że nigdy nie zapomnę Pańskich oświeceń.
Książkę Nowickiej można czytać jako ciąg unieruchomionych albo rozwijających się w czasie obrazów i scenek – tyleż dosłownych, ile domagających się metaforycznej interpretacji. Reżyserem odpowiadającym za przedstawienie zbudowanego w ten sposób spektaklu jest sama poetka, grająca rolę nadrzędnego, ujawnionego podmiotu tomu. Bohaterem znacznej części scenek (i zasadniczym punktem odniesienia wszystkich) jest dziecko. Nie ulega zresztą wątpliwości, że poetka i dziecko to różne wcielenia tej samej osoby. Pytanie, czy Nowicka inscenizuje wspomnienia, sny i obsesje ze swego dzieciństwa, czy tylko filtruje przez własną – egzystencjalną i artystyczną – wrażliwość powszechnie znane doświadczenia, jest nieuniknione. Nie spieszyłbym się jednak z udzielaniem jednoznacznej odpowiedzi.
Dalej pan profesor rozwija skrzydła swej entuzjastycznej krytyki w aż 12 punktach. Szkoda tu może miejsca i czasu na cytowanie całości. Pochylmy się jednak nad kilkoma wyjątkowymi przymiotami.
Punktem wyjścia poematów prozą Nowickiej jest dziecięcy sposób poznawania zewnętrznego świata i kształtowania jego obrazu
Powstający w ten sposób zmysłowo-materialno-emocjonalny obraz otoczenia jest niezwykle sugestywny
Swoją książkę poświęciła Nowicka „Niemożliwemu”; wagę tej dedykacji podkreśliła w niedawnej wypowiedzi dla „Wyborczej”. Zdaniem poetki niemożliwe (nie tylko dla dziecka!) jest pełne poznanie świata, oswojenie i przyswojenie jego bogactwa. Dlatego poznawczy zwrot – zarówno w stronę całości istnienia, jak i jego konkretnych rodzajów – musi rodzić głębokie, nieuniknione poczucie obcości.
O dziecku wrzuconym w świat rzeczy i ludzi napisano tysiące stron. Liczne pokrewieństwa i podobieństwa nie osłabiają tomu Nowickiej, nie wyciszają własnego tonu jej poematów prozą. „Nakarmić kamień” to jedna z tych książek, które nie sposób minąć obojętnie.
Panie profesorze Stala. Błagam. Proszę. Litości. Czy uważa nas pan za kompletnych idiotów, którym trzeba wytłumaczyć (aż wtłaczając w jaźń) - „co poeta miał na myśli”? A może po prostu chce się pan przypodobać pewnemu środowisku, tej przytoczonej na wstępie „pewnej grupie ludzi”, na której zawołanie działa pan od lat tworząc te wyżej przytoczone konstrukcje słowne mające na celu wykreować kolejnych nowych i wielkich „artystów”. Czy czytaliśmy tę samą książkę? Bo ja, wie pan, też ją przeczytałem. Nawet uprzednio zakupiłem jako e-booka, aby było jak najszybciej, tak się paliłem po pańskiej „recenzji” do poznania tego dzieła. I poznałem. No rewelacja. Można się zaczytać. Powracać wciąż do pewnych fragmentów i analizować ponownie. Właściwie ciężko znaleźć coś równie oryginalnego. Chciałem tylko nieśmiało zapytać – skąd w tych poematach tyle brzydoty, tyle brudu, tyle zniekształconych wizji świata, tyle krzywdy i tyle zła? Czy w tym tkwi prawda, którą chce pan uwznioślić do rangi „prawdy tego świata”? Tak pan rozumie sztukę? Jako emanację brzydoty?
A ja panu powiem, że jest to wszystko nieprawda. Że dzieci wcale tak nie patrzą na świat, że ich wizje są o wiele piękniejsze niż nam się wszystkim wydaje, a już na pewno nie mają zbyt wiele wspólnego ze zdeformowaną wizją wykreowaną przez Bronkę Nowicką. Powiem panu jeszcze więcej. Pan nigdy nie sięgnie choćby po Mikołaja Wyrzykowskiego (ostatniego laureata Złotej Róży, konkursu naszego nieodżałowanego Jarka Zielińskiego – po Zielińskiego też pan nie sięgnie), którego mini poematy pełne są piękna, nostalgii, melancholii i wartości odwiecznie ważnych dla większości ludzi.
Pan bowiem w delektowaniu się złem i pokrętnie pojętym postępem popadł w agresywne poszukiwania rzeczy „tak zwanych” „oryginalnych, innych, nowatorskich, niekonwencjonalnych”. Bo tak się toczy sztuka. Prawda? Wszystko już było. Prawda? I pan, tak wyjątkowy profesor, pokazuje nam ową nowość, wybitny debiut emanujący pokracznymi fantasmagoriami, które mają nas do reszt zdołować, a pana wraz z nagrodzoną artystką uczynić niedościgniętym parnasem ducha, intelektu i emocji. Pan by zapewne chciał być potraktowany przez historię literatury jako „odkrywca Nikifora” (przekładając „rzecz” na malarstwo). Tylko, że jest to fikcja. Panu się nigdy to nie uda. Bo najzwyczajniej w świecie nas pan oszukuje, usiłuje omamić i zaprzeczyć naszej inteligencji. Ta książka nie niesie za sobą żadnych wartości, o których pan napisał. Niestety. Pan nas po prostu okłamuje. Dorabia teorię. I wmawia nam to wszystko.
Jej (Bronki Nowickiej) myśleniem zapewne rządzi faktycznie wyobraźnia filmowo-plastyczna (tyle, że z jakich filmów?), nastawiona na zmysłowo-materialną stronę rzeczywistości. Chciałbym, aby pan wyjaśnił bliżej, co pan ma na myśli mówiąc:
O zmysłowo-materialnej stronie rzeczywistości (???). Cóż to jest? Bardziej zmysłowa, czy bardziej materialna? Czym się taki połączenie przejawia? Może tylko książką Nowickiej? A może jednak nie? A może Bronka nam to przybliży. Ustosunkuje się do pańskich rewelacji …
Wczytajmy się w reklamę pozycji na stronie wydawnictwa:
Nakarmić kamień to nieustanne dociekanie istoty rzeczy. Przedstawiony przez Nowicką świat nie obrósł jeszcze we wtórne znaczenia, w sposób szczególny działa więc na wyobraźnię, wytwarzając własne ciągi przyczynowo-skutkowe, własną logikę. Autorka penetruje relacje łączące ludzi i rzeczy, kwestionuje i podważa zastałe hierarchie, balansuje na granicy ciała i świata zewnętrznego. Związek człowiek-rzecz to dla poetki również podstawa do uobecniania zmarłych, zapamiętanych, „zatrzymanych” w przedmiotach. To mocny, świeży debiut w literaturze polskiej.
Nic dodać, nic ująć. Penetracja Autorki – to, przypomnę – żeby żywi ludzie byli mniej martwi … Nie przekonano mnie (i wielu, wielu innych), że to wybitny debiut. Niestanne dociekanie do sensu i znaczenia słów… Świat przedstawiony przez Autorkę jest chory. I Autorka ma do tego prawo – siłą swych doznań i przeżyć, siłą swojego ja … Zlepek jej słów służy wykształceniu wrażenia oniryzmu, smutku, deformacji, aby uczynić z nas … no właśnie – wedle was, piewców „odkrycia” zrobienia z nas snoba, który powie – ach, jakie to niesamowite, wyjątkowe, nowatorskie, świeże (mój Boże… świeże?! – dla mnie to raczej wyjątkowo nieświeże) …Na tej zasadzie można wmówić wszystko. Białe jest czarne i na odwrót. Tak się nam wmawia dziś wszystko. Zwłaszcza w reklamach. Tylko co się stanie jak zmieszamy te dwa światy – świat promocji, reklamy, słów zaprzęgniętych w konsumeryzm z … ze słowami i czułością poezji?
Debiut Nowickiej nie jest ani intensywny, ani intrygujący. Jest nudny, emanujący nieprawdą, deformacją rzeczywistości, pokazujący w krzywym zwierciadle rodzinę, uczucia, właśnie zmysły i każdy przejaw piękna. Jest w niej tylko smutek, krzywda, samotność, anomalie, dewiacja, fałszywy obraz dziecięcego świata i dziecięcej duszy. Ja osobiście nie znam takiego dziecka, a żyję już blisko pół wieku na tym padole. Moje dzieciństwo nie było różami usłane, było trudne, ale świat przedstawiony przez Bronkę Nowicką jest światem fałszywym, rzadko spotykanym i w większości przypadków nieprawdziwym. Owszem, mogą być, istnieć takie dzieci. Im należy pomóc, je należy ratować … a nawet ich świat … przedstawić, tak jak próbowała to uczynić Nowicka. A czy Jej to wyszło. W moim odczuciu częściowo, lecz bardzo słabo. Bez zarysu jakiejś głębi, jakichś dylematów, kontrastu piękna z brzydotą … jakieś to takie wszystko jednostronne. Przejaskrawione. Metaforyczne deformacją.
Polecam panu Stali lekturę choćby „Góry Tajget” Anny Dziewit-Meller. (Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2016, stron 248, ISBN 978-83-8032-071-0)
To właśnie książka o takich dzieciach. Tylko jak napisana! Tak, że aż strach o niej pisać. Przynajmniej ja byłem nią tak … porażony, wstrząśnięty, że … wręcz nie chciałem wchodzić literacko i publicystycznie w ten temat. Skoro jednak nagradzacie „coś takiego”, to warto o tej pozycji wspomnieć. Anna Dziewit-Meller, młoda chorzowianka, rocznik 1981.
Tak wstrząsająca to książka, tak mocna i sugestywna, że przy niej „poematy prozą” Bronki Nowickiej, jak już jesteśmy w temacie, jawią się jak jakieś nieporozumienia. Teksty, które pan wraz z cynicznym Jury Nagrody Nike wysuwacie na jakiś piedestał, aby wykreować kolejną „Masłowską”. Wydaje się wam, że kreujecie nowy brzydki świat, że nim rządzicie, że jesteście tak wielcy, że z każdego Kowalskiego jesteście władni zrobić Miłosza. To jest wszystko w Waszym wydaniu przerażające. Szokujące. Weszliście w świat „wieży z kości słoniowej” i tkwicie tam, narzucając nam, maluczkim, co należy – czytać, oglądać, jak czuć. Narzucacie, co jest wielkie, a co małe, co godne, a co nie – by to nazwać sztuką, artyzmem i czymś wyjątkowym. Nawet miłość sprowadziliście do rangi mechaniki oraz analizy poznawczej. Jesteście europejscy, tolerancyjni i poprawni politycznie. Liczy się oryginalne, choćby i z trupów ułożone. Tak się tworzy „holokaust literatury” – choć może zaszokują was te słowa.
Uzurpujecie sobie prawo bycia demiurgiem naszego świata. Wy – parnas literacki. A w rzeczywistości … kreujecie owo literackie piekło, które stało się naszym udziałem. Dziękujemy wam za to. Przyssaliście się do wpływowych ludzi, dysponujących dużymi środkami finansowymi i usiłujecie po prostu za te pieniądze robić nas w konia i wciskać chłam. Uważacie się za bogów, a faktycznie przyjęliście rolę Doriana Graya współczesności. Ma być brzydziej, bardziej szokująco, bardziej śmierdząco, bardziej podle i bardziej na dnie. Ma być … inaczej. Za wszelką cenę – zwłaszcza zszargania wszelkich świętości, upodlenia piękna, a najbardziej – wiary, nadziei i miłości. I na koniec zapytam czy takiego świata chcecie? Ale wiem, że tak. Chcecie właśnie takiego, aby w nim świecić – za wszelką cenę i na każdym trupie. Rozmowa z wami o sztuce, to po prostu strata czasu.
I chyba najbardziej dojmującym w całej tej „sprawie” jest ten wasz tupet. Ta arogancja, o której już wspomniałem i której nie mogę zrozumieć. Brawo.
Andrzej Walter