Irena Furnal
Szkoła Gustawa
Gimnazjum Gustawa było najstarszą szkołą średnią w Kielcach o bogatej tradycji własnej. Budynek, sąsiadujący ze szkolnym kościółkiem Świętej Trójcy i z Seminarium Duchownym, pochodził z pierwszej połowy XVIII w. i był już nieco przestarzały, niektórym uczniom kojarzył się z klasztorem. Dopiero w latach nauki Gustawa dobudowano nieduży jednopiętrowy pawilon, z oburzeniem przyjęty przez miłośników starej architektury, i wzniesiono na dziedzińcu szkoły pomieszczenia parterowe do zajęć praktycznych.
Gimnazjum szczyciło się wieloma wybitnymi wychowankami, jak ksiądz Ściegienny, pisarze Adolf Dygasiński, Walery Przyborowski, Bolesław Prus, Stefan Żeromski, a w nowszych czasach premier generał Felicjan Sławoj Składkowski. Zasłużonych na różnych polach było znacznie więcej. Szczyciło się też patriotyczną postawą kilku pokoleń młodzieży, które nie poddały się rusyfikacji, mimo że okres zaborów zapisał ciemne strony w historii szkoły. Ojcowie uczniów z lat dwudziestych i trzydziestych kończyli jeszcze realnoje uczyliszcze, w którym poza lekcjami języka ojczystego pobierali nauki w języku rosyjskim, a jeśli sami tego nie doświadczyli, to słyszeli od starszych braci o czasach, gdy karano za rozmowy na przerwach miedzy sobą po polsku. Do ich synów docierały niekiedy echa minionej, lecz nie całkiem wymazanej ze świadomości niektórych obywateli epoki. Pamiętający carskie instytucje stróże prawa mówili – jak zanotował Herling-Grudziński – domowym wolapikiem: „kawaler z gimnazji Żeromskiego”. W budynku także zachowały się ślady przeszłości, na przykład drzwi do sal lekcyjnych ciągle posiadały judasze, przez które wychowawcy śledzili zagrażające potędze imperium zachowania polskiej młodzieży.
Te świadectwa niewoli miały przecież także aspekt budujący – były niezbitym dowodem, że nawet zaostrzone rygory nadzoru wychowanków nie potrafiły stłumić patriotycznych nastrojów młodzieży. Zdarzało się, że nastroje te ledwo się tliły, ale przychodziła pora, że znajdowały ujście w pracy nielegalnych kółek samokształceniowych, a co jakiś czas wybuchały otwartym buntem. Tak było w pamiętnym roku 1863. Przypomniał o tym na łamach „Gazety Kieleckiej” w 1936 r. Jan Pazdur, nauczyciel historii w gimnazjum im. św. Stanisława Kostki: „Odgłosy manifestacji warszawskich głośnym echem obijały się o Kielce i mimo zakazów wdzierały za mury szkolne”. W kościółku św. Trójcy młodzież ”ku wielkiemu niezadowoleniu całego grona nauczycielskiego śpiewała co niedzielę z głębi piersi Boże coś Polskę, Z dymem pożarów, Boże Ojcze, Twoje dzieci”, a „na wieść o wybuchu powstania uczniowie palą ostentacyjnie książki i w ciągu kilku tygodni zbiegają ‘do lasu’, aby zasilić gęste w tych okolicach oddziały partyzanckie. Zapał był taki, że w klasach wyższych zostało zaledwie po kilku uczniów”.
Wśród zbiegów znajdował się szesnastoletni Aleksander Głowacki, znany później jako Bolesław Prus. Byli też młodsi, którzy przed dowódcami partyzanckich oddziałów dodawali sobie parę lat. O większości milczą oficjalne kroniki, lecz pamięć o nich przechowała się w rodzinnych opowieściach snutych szarą godziną. Z nadzieją przystania do leśnego oddziału samowolnie porzucili mury szkoły, niwecząc marzenia rodziców o karierze synów jako urzędników, lekarzy, inżynierów czy uczonych, Gustaw Saski, cioteczny brat Stefana Żeromskiego, i Ludomir Barzykowski, za parę dni w ich ślady poszły dzieci prawie - Staś Barzykowski lat 14 i Józio Kosiński lat 15. Saski z Rudy Zajączkowskiej, pozostali trzej z Suchedniowa. Gucia roznieśli szablami Kozacy pod Seceminem na oczach brata. Matka Jozefata Saska zbierała z pobojowiska szczątki ukochanego syna do dworskiego obrusa. Po latach opowiadała o tym i o innych powstańczych wydarzeniach bratankowi, wtedy jeszcze uczniowi. Stefan nazywał ciotkę „chodzącym memuarem epoki”. Na podstawie jej opowiadań powstała Wierna rzeka.
Obaj Barzykowscy wraz z najstarszym bratem Władysławem, studentem, stali się bohaterami kroniki rodzinnej spisanej przez wnuka jednego z nich przeszło sto lat potem (W. Barzykowski, Historia rodziny Barzykowskich). Starsi wstąpili do oddziału Ignacego Dawidowicza, który wyruszył z Suchedniowa w liczbie 400 osób i zaatakował Bodzentyn. Stasia próbowano oszczędzić, ale uparł się, dodał sobie parę lat i został strzelcem wyborowym w oddziale Kazimierza Czachowskiego. Walczyli pod rozkazami Mariana Langiewicza, Czachowskiego, Dawidowicza, Bernarda Klimaszewskiego. W bitwie pod Małogoszczem Ludomir został ranny i dostał się do niewoli. Wszyscy resztę młodych lat spędzili na Syberii, Ludomir zmarł na zesłaniu. O ich wyczynach opowiadała może Alinka Czajkowska, wnuczka jednej z sióstr braci powstańców, przyjaciółce Geni Herling, albo w kuchni berezowskiego dworku Jankiel Kerszner, młynarz, który mieszkał z rodziną przy młynie. Jego przodek pomógł prababce Józefie Barzykowskiej przetrwać najgorsze czasy, kiedy z gromadką drobnych dzieci była zmuszona zamieszkać w piwniczce ogrodowej, ponieważ jej dom spłonął podczas wielkiego pożaru Suchedniowa wznieconego przez kozaków za masowy udział mieszkańców w insurekcji. Tego Żyda Kersznera wynagrodziła potem kawałkiem ziemi.
W szkole powstańcze dzieje przysypał nieco kurz zapomnienia, lepiej przechowały się w klechdach domowych, a i tu już zaczynały płowieć. Dokładnie natomiast znano dzieje szkoły i jej uczniów w latach popowstaniowych dzięki Syzyfowym pracom Stefana Żeromskiego. Tępienie polskości, rusyfikację, ogłupiające wkuwanie, apuchtinowski system wychowawczy oparty na donosicielstwie i szpiclowaniu uczniów, represje wobec niepokornych. A obok tego ducha oporu, który podsuwał chłopcom w mundurkach myśl o zakładaniu kółek samokształceniowych i tworzeniu biblioteczek gromadzących nielegalne wydawnictwa. Ducha tego podsycały konspiracyjne spotkania koleżeńskie, na których dyskutowano o sprawach światopoglądowych, poznawano historię i geografię Polski, czytano patriotyczne utwory i prasę polską. Z czasem kółka takie nabierały charakteru tajnych związków patriotycznych, zaczynały się różnicować ze względu na cele działania, dzielić na narodowe i postępowe, a ich najaktywniejszych członków wyrzucano ze szkoły z „wilczym biletem”, niektórzy trafiali nawet do więzienia. Choć Syzyfowe prace były lekturą zalecaną we wszystkich gimnazjach w Polsce, w kieleckim miały walor dokumentu w najdrobniejszych szczegółach. Kieleccy czytelnicy potrafili pokazać, którymi ulicami chodził Marcinek Borowicz, na której ławeczce parkowej spotykał Birutę, gdzie była stancja „starej Przepiórzycy” i gdzie odbywały się konspiracyjne zebrania gimnazjalistów. Jeśli nawet czasem się mylili, nie udawało się wyperswadować im przekonania, że znają samą prawdę. Zresztą na ogół mieli rację i dziś w tych miejscach znajdują się stosowne tablice lub inne upamiętnienia, jak mało przekonująca o zdolności ugodzenia strzałą Amora w serce jakiegoś gimnazjalisty kamienna postać dziewczyny nad „źródełkiem Biruty”.
Najnowsza historia związana z walką młodzieży o polską szkołę w latach 1905-1907 odczuwana była niemal jak współczesność, jej dzień wczorajszy skryty za ścianą, tylko drzwi uchylić, żeby zobaczyć go w całym blasku. Żyli przecież uczestnicy strajku, wielu z nich piastowało w wolnej Polsce odpowiedzialne stanowiska. Byli dumni ze swojego poświęcenia dla sprawy i młodszym braciom, albo już i synom, przypominali, że strajk młodzieży kieleckiej był najlepiej zorganizowany w całym Królestwie Polskim. Dwadzieścia osiem lat po tych wydarzeniach na korytarzu pierwszego piętra budynku szkoły wmurowano tablicę z marmuru chęcińskiego o treści:
„W tem miejscu dn. 3.II.1905 r. młodzież rzuciła hasło walki o szkołę polską i opuściła mury gimnazjum rosyjskiego.
Ku pamięci tego czynu fundują tablicę uczestnicy walki i uczniowie gimnazjum im. M. Reja, 3.II.1933 r.”
Wystąpienia przeciw rusyfikacji uczniów Męskiego Gimnazjum Rządowego w Kielcach rozpoczęły się już w 1903 r. Na wieść o przerwaniu zajęć na uczelniach warszawskich 3 lutego 1905 r. wybuchł strajk w obu rządowych gimnazjach kieleckich, męskim i żeńskim. Przyłączyły się rządowe szkoły elementarne. W skład komitetu strajkowego wchodzili przedstawiciele kół narodowego i demokratycznego z gimnazjum męskiego, dwie uczennice gimnazjum żeńskiego oraz reprezentanci młodzieży żydowskiej. Żądano wprowadzenia do szkół rządowych języka polskiego jako wykładowego, przywrócenia należytej rangi takim przedmiotom jak język polski i historia Polski, zatrudniania nauczycieli Polaków i zniesienia ograniczeń procentowych w przyjmowaniu do szkół średnich młodzieży żydowskiej (dotychczas 10 %). Do zasłużonych w organizacji i podtrzymywaniu strajku działaczy należeli m.in. Marian Krzyżanowski, Kazimierz Warcholski, Edmund Massalski, Antoni Rybarski, Zygmunt Rzędowski, Felicjan Sławoj Składkowski, Kazimierz Tymieniecki, Jan i Tomasz Szperlowie, Robert Taylor, Mieczysław Koczanowicz, Władysław Szanser, Włodzimierz Sienkiewicz, Eugeniusz Górkiewicz, Ewa Górkiewicz, Sabina Głuchowska (wielu z nich odegrało ważną rolę w życiu publicznym Kielc i kraju po odzyskaniu niepodległości). W gimnazjum męskim spośród 465 uczniów w salach pozostało 48, głównie Rosjan. Za udział w strajku z gimnazjum żeńskiego usunięto 73 osoby, z męskiego 228. Mimo ogłoszenia decyzji władz szkolnych o wznowieniu zajęć, większość uczniów postanowiła kontynuować strajk. Łamistrajkom wybijano w nocy szyby i zrywano z nimi stosunki towarzyskie. Do matury w 1905 r. przystąpiło w szkole męskiej 4 uczniów, w żeńskiej ani jedna Polka. Aby nie przerywać nauki, utworzono tajne komplety prowadzone przez polskich nauczycieli lub starszych uczniów. Strajk i bojkot szkół rządowych trwały do początku roku szkolnego 1907/1908. Ustępstwa ze strony rosyjskich władz oświatowych były niewielkie: zgodzono się na prowadzenie lekcji języka polskiego po polsku, pozwolono rozmawiać prywatnie na przerwach w ojczystym języku oraz zniesiono ograniczenia w przyjmowaniu młodzieży żydowskiej do szkół średnich.
Młodzież relegowana z gimnazjów rządowych kończyła naukę przeważnie w otwieranych właśnie za zgodą cara (zdobycz zamieszek w Królestwie) szkołach prywatnych z językiem wykładowym polskim. W Kielcach taką przystanią dla buntowników stała się handlówka, która potajemnie realizowała program gimnazjum realnego i mogła sobie pozwolić na dużo większe swobody w podtrzymywaniu ducha narodowego niż szkoły rządowe. Ten duch w rządowym gimnazjum męskim po 1907 r. prawie zanikł.
Po 1918 r .powstało wiele wspomnień, których autorzy, uczestnicy przedrewolucyjnych demonstracji i strajku 1905-1907, przypominali wydarzenia, w których osobiście uczestniczyli (np. Z. Rzędowski Gimnazjum Męskie w Kielcach w pracy zbiorowej Nasza walka o szkołę polską 1901-1917, 1932). Do gimnazjalistów przemawiały zwłaszcza opowiadania Barbary S. Kossuth zamieszczane w młodzieżowym tygodniku „Iskry” w latach dwudziestych i trzydziestych (Chcemy polskiej szkoły, Szaleństwo VI klasy, Luty, miesiąc szkolnego zwycięstwa). Autorka pochodziła z rodziny o tradycjach patriotycznych, zasłużonej dla kieleckiego bibliotekarstwa. Podczas zajść w lutym 1905 r. odbijała wraz z bratem na hektografie odezwę strajkową do uczniów wszystkich szkół kieleckich. Wcześniej jako uczennica rządowego gimnazjum dla dziewcząt uczestniczyła w pracach konspiracyjnych kółek samokształceniowych, w bojkotowaniu imprez urządzanych przez władze szkolne itp. Po wojnie zajęła się pracą pedagogiczną i pisarstwem, w większości dla młodzieży. Jej opowiadania wspomnieniowe w plastyczny i bezpretensjonalny sposób przybliżały młodemu pokoleniu atmosferę panującą w kieleckim rządowym gimnazjum i ukazywały wkład starszej generacji w kształt niepodległej Polski (autorka była też zaangażowana w walkę Legionów). W jednym z opowiadań (Brązowe figurki. Wspomnienia ze szkoły rosyjskiej) przypomniała finał uroczystości rocznicowych ku czci Gogola, kiedy to po akademii uczennice w brązowych mundurkach na rozkaz kół wyrzuciły otrzymane od dyrekcji na pamiątkę portrety pisarza zaraz po opuszczeniu gmachu szkolnego. Wizerunki Bogu ducha winnego autora Martwych dusz wiatr unosił nad ulicą Leśną, potem Kapitulną. Ta masa fruwających arkuszy papieru przypominała pochód upiorów. Taki sam korowód opuszczał gimnazjum męskie i płynął w stronę pałacyku dyrektora szkoły i parku.
Do szkoły z takimi tradycjami posłano w końcu Gustawa. Mimo kultu przeszłości ideał wychowawczy tej szacownej instytucji był nowoczesny. „Śniadek” w tamtych latach uchodził – nie wiadomo, czy słusznie - za bastion endeków, Rej cieszył się opinią szkoły tolerancyjnej. Było to dużą zasługą dyrektora Henryka Kuca, działacza niepodległościowego, zesłańca i legionisty, który w stylu zarządzania podległą mu placówką zdradzał upodobanie do drylu wojskowego. Kiedy Gustaw wstępował w progi gimnazjum, zaczęto właśnie wdrażać sanacyjną ideę wychowania państwowego. Jej celem było kształtowanie u wychowanków poczucia jedności państwowej i poczucia odpowiedzialności za losy państwa. W osiągnięciu tego celu dużą rolę miało odegrać zjednanie dla kultury polskiej dzieci mniejszości narodowych. W realizacji zadań wychowania państwowego uczestniczyła też sama młodzież poprzez prace samorządu, różnych kółek zainteresowań i organizacji, a w szczególności przez redagowanie własnej gazetki uczniowskiej.
Grono pedagogiczne było urozmaicone pod względem pochodzenia społecznego, narodowościowego, poglądów politycznych i cech osobowościowych. Na przykład wychowawczynią Gustawa w młodszych klasach była Irena Brenneisen-Piccioni z polsko-austriackiej czy też niemieckiej rodziny z Łotwy, żona Włocha, który stale przebywał w swoim słonecznym kraju i tylko czasem wpadał do Kielc. Kiedy przychodził do szkoły po żonę, uczniowie oglądali go z ciekawością jak rzadki okaz południowego ptaka. W starszych klasach nauczała literatury polskiej od epoki romantycznej po współczesność Anna Jodłowska, Żydówka, która zmieniła nazwisko i wyznanie. Wszyscy wiedzieli, że dawniej nazywała się Tenenbaum (popularne w Kielcach nazwisko), lecz nie miało to wpływu na stosunek do niej kolegów z pokoju nauczycielskiego. Przez młodzież także była lubiana. Ceniono ją za ciekawie prowadzone zajęcia i zaangażowanie w prace koła polonistycznego. Podobno potrafiła pobudzić do aktywności najbardziej ospałe umysły i nie szczędziła czasu ani uwagi pozalekcyjnym zainteresowaniom ambitniejszych uczniów.
Dopiero podczas wojny wszystko się odmieniło. Ukrywała się w leśniczówce w pobliskiej miejscowości letniskowej Zagnańsk, na granicy z Samsonowem, obok sędziwego dębu Bartka. Musiała wierzyć w ochronną moc nowego nazwiska i wyznania, gdyż nie starała się o zatarcie śladów, nawet prowadziła tajne komplety i wiedziało o niej zbyt wiele osób. Organizacją kompletów zajmował się Antoni Dąbrowski (Szacki), późniejszy dowódca Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych, słynny „Bohun”. Zginęła z rąk Niemców, zadenuncjowana przez jednego ze swoich byłych uczniów. Nikt nigdy nie wymienił głośno jego nazwiska, szeptano je na ucho i Herling-Grudziński znał je – donosiciel był kolegą z jego klasy. Może uporczywa pamięć o tej haniebnej i bolesnej historii sprawiła, że do opowiadania Błogosławiona, święta przedostał się cień wspomnienia o tragedii sprzed lat. Ojciec bohaterki, również ofiary wojennej zbrodni, jest „leśniczym w rejonie Zagnańska, w połowie drogi miedzy Kielcami i Suchedniowem”. To wszystko zdarzyło się jednak w innej rzeczywistości, w czasie nieludzkim. Na razie jesteśmy w niemal idyllicznych (mimo pewnych zastrzeżeń) latach trzydziestych, zwłaszcza na prowincji, i w osłoniętej przed wiatrami historii przez dyrektora, nauczycieli, kuratorium i ministerstwo oświaty szkole Gustawa.
Wybitnym polonistą mimo młodego wieku był dr Józef Wroński, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, po wojnie adiunkt w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Gutek nie miał z nim lekcji, spotykali się tylko na zebraniach prowadzonego przez profesora kółka literackiego oraz w redakcji gazetki „Młodzi idą”, nad którą sprawował opiekę (i z tego tytułu doszło miedzy nimi do głośnego na całą szkołę konfliktu, lecz o tym w swoim czasie). Wroński, zafascynowany teatrem i twórczością Stanisława Wyspiańskiego, zaraził swoja pasją uczniów, którzy pod jego kierunkiem wystawili Wesele oraz Syzyfowe prace w scenicznym opracowaniu nauczyciela. Oba spektakle, wystawione na deskach teatru miejskiego, zdobyły uznanie kieleckiej publiczności skazanej na niewybredny repertuar trup objazdowych.
Religii rzymskokatolickiej nauczał ksiądz Karol Sikorski, z powodu chwiejnego chodu nazywany Pingwinem. Pochodził z małego miasteczka na Ponidziu, żywił wielką cześć dla arystokracji, a Żeromskiego miał za heretyka. Ostrzegał młodzież przed socjalistami oraz masonami i w trosce o prawidłowy rozwój niedoświadczonych umysłów zalecał jej po osiągnięciu dojrzałości (w gimnazjum polityka była niedozwolona) endecję. Mimo skrajnie prawicowych poglądów w konfliktach szkolnych stawał po stronie uczniów i starał się usprawiedliwiać ich przed dyrektorem bez względu na przekonania i rodzaj przestępstwa niesfornych pupilów. Dyrektor natomiast był rygorystą, nie tylko chłopcy, ale nawet nauczyciele czuli przed nim respekt. Dawni wychowankowie opowiadali, że gdy szedł korytarzem, podawano sobie ostrzegawczo z ust do ust: „dyro idzie”. Socjalista i piłsudczyk, na uroczystościach szkolnych zawsze wspominał Marszałka i cytował jego wypowiedzi, a każdą lekcję rozpoczynał od uświadomienia młodemu pokoleniu, że los wyznaczył mu wielką historyczną rolę budowy potęgi niepodległej ojczyzny. Zupełnie różną od dyrektora postacią mimo wspólnej pepesowskiej młodości był profesor Kazimierz Kaznowski, staroświecki nauczyciel przyrody i geografii. Pozostał wierny młodzieńczym ideałom, lecz unikał ostentacyjnych deklaracji politycznych. Wyglądał, jakby wyszedł z kart dziewiętnastowiecznej powieści: uprzejmy, dystyngowany, z czarną bródką, zawsze w meloniku i z laską lub parasolem. Z kolei obdarzony rubasznym humorem nauczyciel fizyki Jan Strasz, którego powiedzonka weszły do zbioru anegdot z życia szkolnego, i znany z dowcipnych, ale też kąśliwych uwag o niedostatkach wiedzy uczniów matematyk Antoni Skucha byli sympatykami radykalnego ruchu ludowego. Dla uczniów wyznania mojżeszowego, choć nie było ich wielu, lekcje religii prowadził Józef Księski, prawdopodobnie stały nauczyciel gimnazjum gminy izraelickiej, syjonista. Starożytnej historii uczył zadzierzysty „porucznik Nytko z I Brygady Legionów”, który zaczynał lekcje od przypomnienia swoich zasług na froncie polsko-bolszewickim, co - podobno - Gutek złośliwie komentował. Jego przeciwieństwem był drugi nauczyciel historii, delikatny i nieśmiały regionalista oraz poeta Feliks Gliksman, redaktor „Gazety Kieleckiej” i autor wierszy opiewających uroki ziemi świętokrzyskiej. Jan Zając, nauczyciel wychowania fizycznego, noszącego oficjalną nazwę „ćwiczeń cielesnych”, przyjeżdżał do szkoły na rowerze w pumpach i pilotce, na wstępie dzielił klasę na „sportowców” i „wątłych”, potem poświęcał uwagę wyłącznie osiłkom. Prowadził też przysposobienie wojskowe - wówczas występował w mundurze wojskowym. Natomiast łacinnik „Timarchus”, to znaczy profesor Tadeusz Marczewski, jak przystało znawcy i miłośnikowi świata antycznego, odznaczał się rozległą wiedzą, klasyczną harmonią ducha i atencją dla mów starożytnych Rzymian. A więc różnorodność tak wielka, że naprawdę mogła uczyć tolerancji. Może dlatego szkołę Gustaw lubił i chętnie ją wspominał.
Zkolei uczniów w Okolicy starszego kolegi (”starszy kolega” to Żeromski, rzecz jasna) Wiesław Jażdżyński podzielił żartobliwie na trzy grupy: arystokratów, sportowców i demokratów. Dochodziła do tego niezróżnicowana masa uczniowskiego plebsu, który myślał tylko o przebrnięciu do następnej klasy. Powieść Jażdżyńskiego to po Syzyfowych pracach kolejny literacki portret szkoły, współczesny Gustawowi. Z sentymentem i sztubackim humorem przedstawił w niej autor dojrzewanie grupki przyjaciół, wprowadzając do utworu pod przejrzystymi fikcyjnymi nazwiskami i pseudonimami rzeczywiste postaci kolegów, profesorów i kilku ważnych w mieście osobistości oraz lekko przetworzone autentyczne wydarzenia szkolne. Problematykę dojrzewania potraktował Jażdżyński znacznie lżej niż Żeromski, dopiero klęska wrześniowa i konieczność samodzielnego określenia się wobec nowej sytuacji narodu nadają młodości bohaterów wymiar dramatyczny. Gustaw nie występuje tu jako postać powieściowa, gdyż opuścił gimnazjum dwa lata przed zawiązaniem akcji utworu obejmującej ostatni rok nauki w przededniu wojny oraz pierwsze miesiące okupacji niemieckiej, lecz realia życia szkolnego nie uległy wielkiej zmianie. Pozostali profesorowie, niektórzy koledzy, obyczaje uczniowskie, mury budy i atmosfera miasta. Do ostatniego wydania powieści w 2003 r. wprowadził Jażdżyński kurtuazyjną wzmiankę o Herlingu, wcześniej z atencją wspominał o nim w opartej na autobiograficznych wątkach książce Świętokrzyski polonez (1965), tytułem i niektórymi wątkami powieściowymi nawiązującej do Popiołu i diamentu Jerzego Andrzejewskiego. Autor Innego Świata nigdy mu się nie zrewanżował, co nietrudno zrozumieć – miał awersję do organów bezpieczeństwa publicznego, o które Jażdżyński się ocierał. Bez ogródek przyznał się do tego właśnie w Świętokrzyskim polonezie.
Gdyby ktoś chciał umieścić Gustawa w jednej z wyróżnionych przez Jażdżyńskiego grup uczniowskich, miałby kłopot. W ostatnich klasach ze względu na poglądy mógłby być zaliczony do demokratów, wielu z nich nawet zdystansował, ale pochodzenie społeczne dyskwalifikowało go. Demokratami w powieści Jażdżyńskiego są z reguły ubodzy synowie chłopscy. Syn zamożnego przedsiębiorcy żydowskiego oraz kilku jego kolegów (był wśród nich syn właściciela banku) znajdowali się obok. Choć podobno żadnych przykrości z powodu pochodzenia ani ze strony nauczycieli, ani kolegów nie doznawali. Tak zapamiętali swoje szkolne lata w tym samym gimnazjum Julian Gringras i Janusz Pelc, którzy – podobnie jak Gustaw - mieli przyjaciół wśród polskich rówieśników. W powieści Jażdżyńskiego zabrakło jednak dla takich jak oni miejsca.
Do charakterystyki szkoły trzeba dodać jeszcze jedną nić tradycji, w wersji kanonicznej przekazywaną przez nauczycieli oraz samodzielnie, a więc czasem ryzykownie i w niezgodzie z oczekiwaniami wychowawców, zgłębianą i kultywowaną przez uczniów. Królową wszystkich legend w gimnazjum Gustawa była pamięć o Stefanie Żeromskim. W tamtych latach w całej Polsce młodzież szkół średnich otaczała czcią pisarza i brała do serca przesłanie jego utworów. Bohater powieści Tadeusza Konwickiego Sennik współczesny, rówieśnik autora, nieco młodszy od interesujących nas gimnazjalistów, mówi o Popiołach: „biblia mojego pokolenia”. W przedwojennym dziesięcioleciu większość wymieniłaby inne dzieła Żeromskiego jako drogowskazy życiowe pokolenia, przeważnie Ludzi bezdomnych (prymusi oraz rozważni i sentymentalni) i Przedwiośnie (niecierpliwi i niepokorni). W Kielcach, w szkole „starszego kolegi” uwielbienie dla pisarza miało wyższą temperaturę i bardziej złożoną postać niż gdzie indziej. Któż lepiej by to przedstawił od Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, jednego z czołowych admiratorów autora Przedwiośnia:
„Tradycja poszukiwania i zbierania pamiątek po Żeromskim – pisał Herling-Grudziński - tak żywa w całej Polsce po jego śmierci, dorównywała wręcz manii zbierania znaczków pocztowych lub obrazków Lardellego – wśród młodzieży gimnazjum jego imienia w Kielcach. Nic w tym dziwnego. W roku 1929 zdałem egzamin wstępny do gimnazjum im. Mikołaja Reja, które już w rok potem uczciło swego dawnego ucznia w ten sposób, że zmieniło nazwę na gimnazjum im. Stefana Żeromskiego i na oczach zebranych tłumnie uczniaków i dorosłych kielczan odsłoniło wspaniałą tablicę ze złoconym popiersiem pisarza i wyrazami czci od jego następców na ławie szkolnej, wyrytymi w żółtym piaskowcu. Od naszych nauczycieli wiedzieliśmy, że archiwum gimnazjalne przechowuje świadectwa roczne i półroczne Żeromskiego; na starych ławkach rosyjskich z ruchomymi pulpitami próbowaliśmy odnaleźć, wśród niezliczonej liczby inicjałów w przebitych strzałą sercach, litery S. Ż.; siwiuteńkiego pedla ze złotym dzwonkiem, pana Słonia, zamęczaliśmy pytaniami na temat młodego Stefanka; znaliśmy też w pobliżu browaru stancję, na której mieszkał Andrzej Radek; oglądaliśmy wielokrotnie na Świętej Katarzynie kapliczkę z koślawym napisem pod szkłem: ‘Stefan Żeromski uczeń klasy drugiej’; odwiedzaliśmy szkółkę ludową w Psarach pod Bodzentynem, do której z takim lękiem jechał Marcinek Borowicz; rozmawialiśmy w rodzinnej wsi Żeromskiego, w Ciekotach u stóp Bukowej Góry, z dziewięćdziesięcioletnim chłopem Jędrzejem Gałą, który wodził Żeromskiego na pierwsze polowania i tak niecnie się upijał, każąc niedoświadczonemu chłopcu nasłuchiwać tokowania głuszców; w letnie wieczory omijaliśmy z czcią na głównej ulicy Kielc – uchylając często czapek – starą Birutę, która w wypłowiałej mantylce, aksamitnym kapeluszu z woalką, z rękami w dużej mufce z tiulowymi koronkami, szła wolno przed siebie, utkwiwszy w odległych wspomnieniach wyrudziałe jak jej czarne futerko oczy, jakże często zaczerwienione od płaczu i ledwie gorejące w pomarszczonej twarzy”[i].
To nie wszystko. Autor tych słów i jego koledzy patrzyli na różne sprawy otaczającego ich świata oczyma uwielbianego pisarza. Na czasy rusyfikacji w szkole przez pryzmat Syzyfowych prac, na wydarzenia powstania styczniowego w rejonie Gór Świętokrzyskich przez losy bohaterów Ech leśnych i Urody życia, krajobraz i przyrodę okolic Kielc widzieli przez fragmenty Ludzi bezdomnych i Popiołów, podziw dla dzikich ostępów Łysogór wyrażali emocjonalnymi wersetami Puszczy Jodłowej. „Co nie nazwane, nie istnieje dla nas” – mogliby powiedzieć za Schulzem. Nie nazwane przez Żeromskiego. „Czy pamiętacie Rymwida z Ech leśnych”?; „czy pamiętacie syna tego powstańca, Piotrusia Rozłuckiego z Urody życia”? – pytał Gustaw w debiutanckim reportażu Świętokrzyżczyzna czytelników, swoich rówieśników, będąc pewien, że rozumie się z nimi w pół słowa. „Okolica starszego kolegi” w powieści Jażdżyńskiego nosi taką nazwę nie tylko z przyczyn historycznych, w dniu codziennym międzywojennego kieleckiego gimnazjum wciąż pełna była ech i odsyłaczy do biografii i dzieł wielkiego poprzednika w ławie szkolnej.
I.F.
[i] „Obrazki Lardellego” to obrazki reklamowe kieleckiej cukierni będącej własnością rodziny Lardellich. Tekst zawiera parę błędów: zmiana patrona gimnazjum nastąpiła w r. 1933, nie 1930; tablicę poświęconą pisarzowi wmurowano w elewację budynku szkoły rok wcześniej; Ciekoty leżą u stóp góry Radostowej, nie Bukowej Góry.