Krystyna Rodowska
Wracać do Meksyku
Meksyk i poezja meksykańska zajmują szczególne, uprzywilejowane miejsce w mojej biografii i pamięci. Chociaż, jako poetka i tłumaczka, przebywałam wielokrotnie we Francji i w Hiszpanii ( nigdy dłużej, niż przez trzy miesiące), chociaż poleciałam na dwa i pół miesiąca do Buenos Aires i odbyłam dziesięciodniową, gęstą od wrażeń i spotkań podróż na północny zachód Argentyny, to jednak o żadnym innym kraju ( poza oczywiście Polską) nie mogłabym powiedzieć: tutaj żyłam i nawet we snach słyszałam język tych stron.
W drugiej połowie lat 70-tych, jako dwukrotna stypendystka, przeżyłam w Meksyku w sumie niemal dwa lata. Kiedy wracałam do Polski , nie dojrzałam jeszcze do powrotu.. To wtedy i tam zaczęłam pisać wiersze i eseje bezpośrednio po hiszpańsku, tłumaczyć polską poezję współczesną na zamówienie Carlosa Montemayora, kierującego podówczas działem literackim wydawanego przez UNAM - Autonomiczny Uniwersytet Meksykański- i do tej pory wychodzącego pisma „ Revista de la Universidad”. Potem przyszły podobne zamówienia z innych periodyków i posypały się publikacje, wywiady dla prasy, propozycje spotkań z młodymi pisarzami w różnych miastach kraju., w trakcie których czytałam wiersze Różewicza, Herberta, Szymborskiej, Bieńkowskiego, Grochowiaka, Karaska, Krynickiego i wielu innych w moich tłumaczeniach na hiszpański, po których następowały dyskusje do białego rana. W tych niesłychanych, beztrosko zuchwałych poczynaniach ( których nikt w kraju nigdy nie odnotował ), kibicowali mi wówczas , między innymi, służyli bezinteresowną pomocą, nieocenioną konsultacją językową i wyczulonym uchem poeci tej miary, co José Emilio Pacheco i Juan Bañuelos.
José Emilio mieszkał w domu, oddalonym o kilka ulic od mojej, toteż widywaliśmy się dość często, rozmawiając – przy okazji „ dopieszczania” moich przekładów -
o... Zbigniewie Herbercie, którego poezję Pacheco znał w przekładach na angielski i miał do niej stosunek wręcz wyznawczy. Z kolei ja odwiedzałam dość regularnie Juana Bañuelosa w jego mieszkaniu na Tlatelolco i na UNAM, gdzie prowadził warsztaty dla początkujących poetów , czemu przysłuchiwałam się z dużą dla siebie korzyścią, wtrącając niekiedy własne trzy grosze komentarza do omawianego właśnie utworu . Dzisiaj, Pacheco, Bañuelos , a także Carlos Montemayor, to niekwestionowane filary poezji meksykańskiej, z tym, że ci dwaj ostatni zaangażowali się również czynnie w obronie naruszanych raz po raz przez lokalne rządy praw autochtonów. Po trzydziestu latach życia w innych światach, odnalazłam ich trochę starszych, ale całkowicie rozpoznawalnych, w trakcie Międzynarodowych Spotkań Poetów Świata Łacińskiego w r. 2005 ( na które ja zostałam zaproszona, jako „ gość specjalny”). To był powrót po latach, przede wszystkim do jakiejś innej siebie, tej zaskakująco stęsknionej za klimatami i duchem Meksyku, naznaczonej nim już chyba na zawsze.
Były poruszające odnalezienia, ale zdarzyły się również nowe znajomości, nowe, ważne spotkania. W Morelii, stolicy stanu Michoacán, drugim mieście, w którym odbywały się Spotkania, poznałam młodszego co najmniej o dwa pokolenia od moich dawnych przyjaciół-poetów José Angela Leyvę, który zwrócił od razu moją uwagę swoim intelektualnym formatem i gotowością do nawiązania głębszego kontaktu. Już po powrocie do miasta Meksyk, na ostatnie spotkanie przed moim odjazdem przyniósł mi trzy tomy wywiadów poetów z innymi poetami i kilka numerów kierowanego przez siebie, świetnego pisma „ Alforja”. Poczułam się wyróżniona i obdarowana na wyrost kredytem zaufania. José Angel wierzył, że dobrze wykorzystam te dary. Do tej pory przesyła mi regularnie kolejne numery „ Alforjy” w wersji internetowej i są one dla mnie kopalnią wiedzy o tym, co się dzieje w poezji kontynentu.
Już po Spotkaniach Poetów Świata Łacińskiego, zostając prawie miesiąc dłużej w Meksyku, poznałam i przebywałam przez jedno popołudnie z Elizabeth Cazessus – piękną , spontaniczną poetką z Tijuany, otwartą na przyjaźń z poetką z Polski i z Leticią Luną. Elisabeth wciąż przesyła mi cudowne , mądre listy, zaproszenia na imprezy, na których przecież się nie znajdę, fotografie i – oczywiście – nowe wiersze. Leticia, introwertyczna, ambitna , prowadząca własne wydawnictwo, po kilku mailach, zamilkła, ale wiem, że gdy się znów spotkamy ( ?), podejmiemy rozmowę, jak gdybyśmy się pożegnały wczoraj. Elvę Macias znałam wcześniej z lektury jej wierszy, ale poznałam ją osobiście dopiero w roku 2006 na Międzynarodowym Festiwalu Poezji w Nikaragui, gdzie podarowała mi swoje tomiki.
Ograniczyłam się do zaprezentowania niewielkiego wyboru z twórczości poetów-przyjaciół i znajomych. Tłumaczenie ich wierszy było dla mnie prawdziwą przygodą , albo raczej- początkiem przygody. Bo przecież Meksyk jest niewyczerpany i wiem, i że będzie do mnie powracał w innych jeszcze poetyckich konfiguracjach.
Pierwodruk tego tekstu: wspomnienia, a zarazem -prezentacji wyboru wierszy poetów meksykańskich ukazał się w rzeszowskiej„ Nowej Okolicy Poetów” w nr 28-29, 1-2.. 2008. Z tamtego wyboru usunęłam teraz tylko wiersze i noty dwojga poetów: José Angela Leyvy i Ambar Past, prezentowane w mojej autorskiej antologii Umocz wargi w kamieniu (2011), opublikowanej niedawno na portalu pisarze.pl
Krystyna Rodowska.
CARLOS MONTEMAYOR
*
Oni słuchają nas tu, na ziemi.
Wyglądają przez kłęby dymu z papierosów.
Gdy wychodzimy z domów pijani,
jest już wieczór.
Znów robi się zimno.
Dwoje dzieci sypie płatki kwiatów,
by dusze zmarłych wzniosły się ku górze.
Przed drzwiami swych domów tańczą w maskach,
depcząc po resztkach kwiatów, wyrywają chwasty,
odsłaniają płyty nagrobne wśród korzeni.
Na każdym grobie kobiety zapalają świece.
Dym palonego kopalu roznieca noc.
Za parę groszy kapłan odmówi modlitwy.
Bóg, skryty w mroku,
oddala się, kulejąc , w głąb duszy,
gdzie pies go zagryzie.
Wszyscy, wraz z dziećmi,
słuchają śmiechu umarłych.
Jest noc.
Być może wieczność przeszła bokiem..
Jest noc.
*
Byłem wieloma ludźmi.
Inni patrzą moimi oczyma
Na litery, pisane teraz moją ręką.
Czynili to przez całe lata i miesiące.
Takie są dzieje wiatru.
Każdy pragnął spełnienia swych pragnień.
Szukali, kochali, odtrącali miłość.
Każdy z nich kochał kobietę,
która od zawsze była mu przeznaczona
i każdy z nich ją utracił.
Jestem świadkiem, który na nich patrzy.
Takie są dzieje wiatru.
Jestem tym wszystkim, czego nie przeżyłem
i tym, czego nie będzie mi dane przeżyć.
Ale jestem też tym, czym żyję w każdej chwili.
Zanurzam się w sam środek światła
promieniującego na wszystkie strony.
Jestem tym, który wychodzi z domu
i zostaje wewnątrz.
Tym, który bywa i tym, który jest.
Pamięć srebra
Mój ojciec zwykł zapalać papierosa,
siedząc na ławce przed domem.
Upalne lato zalewało świat.
Wszystkie gwiazdy skupiały się nad nami,
jakby żadna nie mogła się zgubić.
Patrzyłem na pagór kopalni,
nadsłuchując odgłosów pracujących młynów,
ludzi, podziemnego szczęku metalu i bulgotu żelazistej wody.
Myślałem że srebro jest białe, że błyszczy jak deszcz w głębi nocy,
lub jak refleksy na rzece czy na wodzie bijącej o skały.
Myślałem jeszcze, że jaśniało w kopalni jak ogromna kaskada.
Nie wiedziałem, że srebro jest czarne,
całe z duchoty upału,
że było pianą na ustach, śmiercią,
że ludzie zapadali jak kolejne noce
w tunel bezgwiezdny, bezwietrzny,
gdzie nie towarzyszył im ojciec z papierosem.
Pamięć rzeki
Nocą, w czasach mego dzieciństwa,
gdy wychodziłem z domu, wydawało mi się,
że w oddali, z drugiego brzegu rzeki
ktoś wznosił dłoń i przyzywał mnie.
Nasłuchiwałem tego głosu
wśród odgłosów nocy.
Lecz niezliczone gwiazdy podnosiły wrzawę,
zbijając się w ogłuszającą ciżbę,
jakby upał potęgował jeszcze ich blask.
Z ziemi także wydobywał się głos
kamieni i korzeni drzew, dni,
przysypany gorącym pyłem lata
Światła w oknach wydawały się żywe.
Wszystko w blasku, wszystko zamieszkałe i cudowne.
Lecz tylko ja, siedząc na ziemi, słyszałem.
Mój Boże, tylko ja słyszałem ten głos.
I wiem, że także tej nocy, w tej chwili, ktoś unosi dłoń
I mnie przyzywa.
ELVA MACIAS
Przelot ptaków
Bezśladowi biegacze na niebie
Droga mleczna piór
Jak przybór strzał
zlatują się ptaki ku sanktuariom
Wśród lasów mgieł
tam gdzie płachty wody
zamyślone rzeki
z trzaskiem liścia za liściem
znajdują pożywienie
zapadają w sen i w pułapkę
A my?
W jakim niebie wypadnie nam zniknąć?
Strefa klęski
Kropla atramentu spada na mapę
i zmienia się w jezioro
Ulegają zniszczeniu zasiewy i domy
Całe rodziny ludzi także zwierząt
znikają z winy mojej nieuwagi
Nad brzegiem jeziora
pojawia się armia zbawienia mrówek
One wiedzą jak zorganizować transport
Tym którym udało się kogoś uratować
Zmienia się nazwisko raz na zawsze
Wiedziałam że poruszając kałamarzem
mogę wywołać klęskę żywiołową
Naruszyłam środowisko naturalne
Teraz muszę wypić atrament
ciemnego nurtu
Wodny ołtarz
Otwiera ramiona święty Jan patron
i władca odpowiada
trzęsieniem ziemi
Sierota zanim się narodził
Tadeusz Juda
do skarbonki zbiera łzy zniewolonych
Pochyla głowę
i ofiarowuje swą szkarłatną pelerynę
święty Marcin rycerz
Święty Jerzy już godzi swym mieczem
w człowieka-nietoperza
Pysznie przystrojone
świątobliwe persony i bóstwa słuchają
śpiewu syren które stworzyli
modłów dzieci starców
w milczeniu ryb
Gorzka partytura
Cisnęła dziecko w krzaki
gwałcąc krajobraz przyjemny dla oka
Matka
handlarka solonym mięsem
rozwiesza na podwórku
gorzką partyturę
Mięso na słońcu się suszy
A pies fora ze dwora
Całe dni płaczu u boku anioła
To ostatnia zagroda w wiosce
pobite na śmierć
dziecko przychodzi do siebie
Inwazja skrzydeł
Ptaki które nie latają
szturmują miasto
Podskakują niziutko
zaledwie dotykają bruku
Ciemno od nich się robi na placu
jak od spalonych papierosów
Na pomnikach
składają dowody nieposzanowania
Nurkują w fontannie
otrzepują skrzydła z wody
grzeją się w słońcu
Niektóre przysiadają na framugach
jak wrona na monecie
i nas szpiegują
Ludzie
zrezygnowani wobec inwazji
zaczęli szukać dla nich
najlepszego ziarna
*
Błogosławiona niech będzie kondycja
człowieka wypędzonego z raju
tylko po to by poznał
stan nieskończonej łaski
jakim jest tęsknota za Bogiem.
JUAN BAÑUELOS
Życie które mi zostawiłeś, ojcze
anonimowy wiersz z rejonu Chiapas
Życie które mi
zostawiłeś, ojcze,
jest gniadą klaczą
którą wciąż ujeżdżam.
Zrzuca mnie, lecz znów jej dosiadam,
dosiadam, od nowa mnie zrzuca.
Nieważne.
( Na nic ostrogi, cugle
Potykając się, ruszam naprzód,
aż z bólu nie czuję już ciała)
Nad głową słychać świst bata,
lęk twarze nam odmienia;
długo trwa umartwienie,
z żyjącym uparcie się brata
Życie które mi zostawiłeś,
ojcze,
jest klaczą którą ty także ujeżdżałeś
Tam gdzie kamienie wchodzą w światło dnia
Południe.
Zęby wgryzają się w złocisty miąższ
bezchmurnej pogody,
tam gdzie krzyżują się dym
deszcz i czas, wtrącając do jaskiń
nietoperze – pogromców światła,
tam gdzie wielki liść bananowca
jak nietknięta twarz
utrzymuje pod naporem wiatru
ciężar swego masywnego skrzydła.
Słońce wspina się jeszcze wyżej.
My zstępujemy ku kamieniom
gdzie odcisnęło się nasze przeznaczenie.
Palenque[1] z zamkniętymi oczami
wykrusza swe oblicze w splątanym gąszczu
( falują cienie uśpione w wilgoci).
Jak sól
bieleje nieobecność.
Rozmawiamy ze zmarłymi gdy nie sposób
porozumieć się z żywymi:
ślady popękanych języków,
czasem głos ptaka obrócony w kamień
echo stąpania bezsennego ocelota
i nade wszystko plusk wiosła słyszalny w spojrzeniach
rzucanych na rzekę której nurt drąży stelę nagrobną
porośniętą mchem..
Czas schwytany za gardło:
pod sklepieniem piorunów
pobłyskują kły dzika
przeczuwa się wibrowanie świerszcza.
Osa jest nutą upartą pośród wrzasku małp.
Tylko upał wciąż trwa w rozwichrzonym
przepychu ulewy,
drzewa falują,
iguana jest chwilą która przesuwa się z miejsca na miejsce,
Mury stuleci kruszą się o świcie.
Kamień na mieliźnie,
galerie roślinnej przemocy
gdzie echo staje się pierścieniem ciszy.
Nasze słowo
stopniowo zatapia się w robaczywych wodach
tej twarzy
która kiedyś była naszą
a teraz
połączony szum naszej krwi
toruje jej przejście
ku stuleciom dżungli.
Ciało czasu
Nie potrafię wyjść z siebie tak, bym nie spotkał się z tobą.
Nie znam czystszego zachwytu niż ten który budzą twe piersi o świcie.
Dzień wstaje jak epos powietrza.
Zasnąłem w tobie, czując że ta noc
wezbrała nową krwią, co płynie w twym ciele;
oniemiały śnieg z wolna stopniał na twych udach.
Posłuchaj:
Dzisiaj rodzi się radość jak wiatr.
Nie potrafię ci zagwarantować, ukochana,
że stworzymy na nowo czas,
lecz twoje ciało - ono z mego ciała, biorącego na świadków
tych wszystkich, co zakosztowali miłości na wieki-
będzie rosło jak pagór żyzny, by opaść doliną,
będzie drżało jak ryby w pościgu za wodą,
będzie się unosiło jak ptak, by zdobyć powietrze,
będzie jak samo życie: rozbryzgiem fali ponad śmiercią.
Twoje ciało, ukochana, należy do czasu.
I zaiste, zakończymy pięknie ten dzień,
gdy wymówię twe imię,
imię słońca, morza albo wiatru.
Przemiany
Uskrzydlony Kojot to coś więcej
niż wilk samotnik
coś mniej
niż drzewo bez korzeni
coś więcej
niż powietrze bezlistne
coś mniej niż drzwi
które otwiera i zamyka wiatr
coś więcej niż rzeka która z sobą niesie
pnie drzew i zwierzęta
coś mniej
niż jeleń zakleszczony w gąszczu
więcej
niż pierwszy lepszy owoc
którego nie zje
głód gdy go dostrzeże
On także
jest dzbanem glinianym
wędrującym bez krzyku
przez gęstwinę stosu
Północ
Wschód Zachód
Południe
Wędrowiec Zorzy Polarnej
z połyskliwej emalii
wyje nad parującym bagnem
Jest pierwszym kamieniem mówiącym:
„przyszedłem niedawno,
jestem pajęczyną gradu”
Po gorączce włóczęgi
jest pierwszym który stanął jak wryty
pierwsze Słońce Kości zatrzymało się w biegu.
rzeka wody spalonej trawi
wieczność zawartą w ziarnku piasku.
Spogląda na swe odbicie w bystrym nurcie
trudno dociec gdzie wzeszło oko wody
gdzie stał się pierwszy gest rzeki,
kropla po kropli wszystkiego co jest,
kiedy
kojot jeszcze bez piór – prawie kamienne dziąsło –
zaczął wyć w stronę Drogi Mlecznej,
kiedy skrzydła rozpostarł aż ponad obłoki
przelotem zaćmienia,
zagarnął je swym olbrzymim .czółnem,
falowaniem węża poprzez trawy..
.
Poprzez taniec
Niebo zsyła nam piękno,
żeby odsłonić świat-
napisy nagrobne
światło
raz odchodzi
a raz przychodzi
raz zostaje i się zamyśla
raz odpoczywa
innym razem skrywa całą swą moc
tam gdzie mieszka
chce by go szukano
Tam gdzie stąpnie światło
zostają bruzdy.
Poczekaj aż woda dojdzie
do kamienia
który zna całą prawdę.
Północ
Południe
Zachód
Wschód
cztery razy obraca się chmura
cztery są kierunki
Górzyste
nigdy się nie starzeje
niezgłębione
nie
śpi
Uskrzydlony Kojot
jest żywy-
jego serce bije
w moim słowie
Ustanowić zwyczaj
( fragment)
Oni nie są niemi.
Nigdy stąd nie odeszli
nasi zmarli:
słychać ich w polanach
płonącego drewna
w szlochu dymu
na wargach rany
Ramię przy
ramieniu
żywi i zmarli
idziemy
Wzięliśmy się z kropel
ściekających po drzewie
- jakże by inaczej – powiesz
- jakże by inaczej – powiemy
*
Nazywamy
żeby zamieszkać
w rzeczach
Mówimy
bo jesteśmy
dziećmi milczenia
Każde
zaklęcie
każde
gaworzenie jęk
wije gniazdo
dla świętości życia
Jedynie
słowo rozświetlone słońcem
jest ludzkie
Nie rodzi się z drewna
Nie płodzi popiołów
Wystarczy gwizd ptaka wśród gałęzi.
LETICIA LUNA
Ziarno
Jestem ze śpiewu kolibra
z krwi wulkanów
śpiewa poganiacz mułów
Tory kolejowe
Zimne dni w mieście Tlaxcala
A w tle sylwetki
milczących i nieskazitelnych wulkanów
Jestem ścieżką wydeptaną przez dzikie zwierzęta
kroplą czasu
krzykiem uwięzłym w krzewie agawy
oddechem klaczy w czasie rui
melancholią deszczu
sezonowych kwiatów
i łez na korze wierzby
Itañoni – kwiat serca
Kaktusy
Krzewy i cazahuates
strzępki chmur
wyzierają z zielonych soków
Ziemia jest brzuchem jałowym
melancholią urodzajnych dolin
oddechem kwiatu cacaloxochitl
niebo
błękitne opary
opadają płatki na samotną drogę
uczęszczaną przez kobiety-kwiaty
kobiety – śpiew ziemi
w ich myślach rodzą się litery
i motyle na języku
tańczą razem ze słowami
w korytarzu powietrznym ptaka
który prowadzi do
serca Mizteków
*
My, córki Luny
przerzucamy się z ciała na ciało
z ryby na rybę
z magii
w spełnienie czarów
W księżycowych alkowach
śnią dziewczyny z włosami w stylu punk
zasypiają dziewice
pływają syreny
towarzysząc topiącym się statkom
pijanych nocy
Z tarasów na dachu światowe
konkubiny zmienione w światowe muzy
wciągają w nozdrza zapach wierszy swych kochanków
My, córki Luny, kobiety
gorące
z tej ziemi
leopardzice
zapuszczamy się na ścieżki Wirikuty
Księżycowa pełnio
która kąpiesz w srebrze jaguary
oko morza – domostwa Luny
przesilenia dnia z nocą i soli
Niech trwa
to świętowanie języka!
Indiańska fiesta na skórze gwiazdy
jest wzorzystym amate mego nieba
ELISABETH CAZESSUS
Tylko cztery razy
Byłam jak wiatr,
uwiedziona jego porywem.
Byłam jak woda:
żywicielką, alchemikiem,
solą.
Jestem jak ogień:
wiecznym tańcem,
monologiem wewnętrznym.
Będę jak dusza
o nieznanych skrzydłach.
Morzem które nie spocznie.
Ceremonia
Kochaj mnie pod słońcem nocy.
Niech opuszki twych palców bawią się oddechem
naszych nagich ciał.
Zrób z twoich wierszy nektar
dla moich spragnionych warg.
Zaszczep we mnie tkankę miłosną
twoich słów,
wino twych pożądań.
Chrzest
Morza, dajcie mi dom podwodny,
więzienie snów z kryształu,
śpiew syreny, imię,
w chwili, gdy gaśnie płomień.
Pieśń
dla klanu moich przyjaciółek wyjących do księżyca:
Oczarowanie jest jakąś historią,
chociaż przeżywa się je
jako błyskawicę bez historii
Alberto Ruy Sanchez
Rozlega się muzyka i czujesz, że śpiew wnika w najtajniejsze zakamarki
twej istoty. Już jesteś przyciągana jak gwiazda, ale jeszcze nie wchodzisz w krąg tańca.
Utkwiłaś płomienny wzrok w partnerze, bo wiesz, że on w lot pojmie przesłanie, które przychodzi doń jak dym z papierosa, faluje w powietrzu gęstym i subtelnym wśród bladych i przeżartych popiołem ścian baru.
Nie wiesz, czy to pieśń wdziera się w twe wnętrze, czy to ty ją zawłaszczasz. Dajesz się prowadzić dłoni, co cię zaprasza do tańca, przyzwalasz bez słowa.
Już na parkiecie wtulasz się w niego, jakbyś wyruszała na długą wyprawę. Wiesz już, że nie będzie drugiej takiej miłości, namiętności na taką miarę; zaczynasz drżeć silniej, oddając swoje serce rytuałowi, wiesz, że nie należysz już do siebie.
Namiętność jest wpisana w twój znak astralny i nie możesz jej odrzucić, albowiem twoja dusza pielgrzymowała przez stulecia, idąc jemu na spotkanie.
Nie liczą się przeszkody, zastrzeżenia rodziny, dylematy języka, konwenanse; narzucając ci swoje fantazje, bajki o królewiczach i księżniczkach, one nigdy nie pozwalały ci kochać w taki sposób.
Pieśń jest ciałem, które ciebie ujarzmia, czy ty jesteś ciałem pieśni?
Tego nie wiesz, lecz czujesz, że ta pieśń jest stworzona dla ciebie. Nie może być inaczej. Tyle zbieżności nie da się zlekceważyć. Twoje ciało się nie myli.
Czy myli się ciało, gdy oddajesz się fali namiętności?
Już nie myślisz. Wydzielasz pot, adrenalinę. Emocje spiętrzają się, jak zbiegowisko słów. Nic nie możesz powiedzieć, bo zostawiłaś język daleko za sobą. I chociaż słuchasz, przejęta, słów pieśni, nic z nich nie odbija się w twoich myślach.
Pustka prowadzi cię ku tajemnicy, o którą się otarłaś, dzięki opowieściom twojej niani Tajemnica ma ostre zęby, pazury czarowników i wilkołaków, bory gęste, pełne zasadzek, mrocznych bagien i zwierząt, które chcą cię pożreć. Ale nie myślisz o tym.
Czy powinnaś sobie uświadomić, że zakochałaś się w pieśni? Że nurzasz się w błotnistych piaskach nocy? Nie. Obejmujesz go mocniej i dalej tańczysz (...)
Pieszczoty i pot kiełkują pod bielizną, podczas gdy pieśń podtrzymuje kopułę wieczności, z dala od ciał innych tańczących. Pod zamkniętymi powiekami, twoje rozszerzone źrenice zanurzają się w letnim zmierzchu.
Z twojego kręgosłupa podnosi się wąż. Widzisz, jak rośnie od czakry korzenia, jakby był częścią snu. Wiruje w was pożądanie, prawie mogłabyś dotknąć zaświatów ciał, ale nie oszukuj się: ty cała się zmieniasz w fale elektryczności, magnetyzm wzmacniający pole przyciągania między pieśnią a pożądaniem.
Nikt ich nie może zwyciężyć, nic nie istnieje poza nimi. Podtrzymywane przypływem wewnętrznego światła, które wciąż płynie jak dwie rzeki, tańczą ciała, samotne pod osłoną nocy. Czas nie istnieje, oni –zagubieni, odchodzą tam, gdzie jeszcze ich nigdy nie było.
NOTY
Carlos Montemayor (.1947- 2010) –urodzony na północy kraju, w stanie Chihuahua, poeta, prozaik, eseista, wykładowca na UNAM ( Autonomiczny Uniwersytet Meksykański) ,tłumacz liryki greckiej i Fernando Pessoi, poliglota, śpiewak, badacz i propagator kultur rdzennych mieszkańców Meksyku, niezmordowany działacz na rzecz praw Indian. Postać iście renesansowa. Studiował prawo i literaturę, także orientalistykę w prestiżowym Colegio de Mexico. Prowadził dział literacki w miesięczniku „ Revista de la Universidad”, obecnie współpracuje z wieloma pismami literackimi w kraju. Członek Meksykańskiej Akademii Języka i Królewskie j Akademii Hiszpańskiej, a także Stowarzyszenia Pisarzy w Językach Autochtonicznych. Autor wielu książek poetyckich, m. in Poesía ( 1977-1996), z której pochodzą przedstawione w numerze wiersze i Antologia personal ( 2001), zawierająca wiersze nowsze. Ostatnio wydał apokryficzny tomik Los poemas de Tsin Pau ( Wiersze Tsin Pau), dając wyraz swoim zainteresowaniom poezją chińską. Jest autorem wysoko cenionych prac eseistycznych, takich jak „ Historyczne paradoksy Meksyku” i „ Chiapas – bunt rdzennych mieszkańców Meksyku”, odczytów, z którymi jeździ po kraju, pozwalających lepiej zrozumieć problematykę ruchów społecznych na południu Meksyku.
Elva Macias ( ur. 1944) - poetka, eseistka, autorka książek dla dzieci, wydawca cenionych serii płytograficznych Voz viva de Mexico ( Żywy głos Meksyku) i Voz viva de América Latina ( Żywy głos Ameryki Łacińskiej), promotorka kultury. Na początku lat 60-tych pojechała do Pekinu, gdzie uczyła hiszpańskiego chińskie dzieci. W latach 1963-1967 studiowała w Moskwie język i literaturę rosyjską.
Jest autorką kilku książek poetyckich, m. in. Imperio movil( 2000, Ruchome imperium) – z której pochodzą prezentowane w numerze wiersze - i Ciudad contra el cielo ( 2006, Miasto wobec nieba), szczególnie wysoko ocenionych przez krytykę. Jest laureatką nagrody literackiej stanu Chiapas , imienia jej wielkiej poprzedniczki, także związanej z tym rejonem kraju – Rosario Castellanos i Państwowej Nagrody imienia Carlosa Pellicera. Wiersze jej figurują w przeszło 40 antologiach, wydanych w Meksyku, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Włoszech, Francji i w Puerto Rico. Jej poetyckie transpozycje pejzaży południa Meksyku, rysowane cienką, oszczędną kreską, przywodzą na myśl precyzyjność orientalnych rysunków , pozwalając oddychać sugestii i niedopowiedzeniu.
Juan Bañuelos (ur. 1932) – poeta, eseista, wykładowca literatury na uniwersytetach w mieście Meksyk i ostatnio w Tlaxcala. Urodził się w wielodzietnej rodzinie mechanika samochodowego. Kosztem biedy i wyrzeczeń studiował w stolicy prawo . Fundamentalne literackie inicjacje zawdzięczał głównie poetce i pisarce Rosario Castellanos i poecie Jaime Sabinesowi. Pasja czytania zaowocowała imponującą wiedzą w dziedzinie literatury światowej. Kierował działem literackim w znanym miesięczniku " „Plural”, na UNAM prowadził warsztaty dla początkujących poetów, cieszące się wielkim powodzeniem. Jest autorem wielu ważnych zbiorów wierszy, m. in El Espejo humeante ( 1968, Dymiące Zwierciadło), za który otrzymał w tym samym roku Państwową Nagrodę w dziedzinie poezji, No consta en actas ( 1978, Nie figuruje w aktach), Destino arbitrario ( 1982, Arbitralne przeznaczenie).W r. 2000 ukazały się w Hiszpanii, w prestiżowym wydawnictwie Plaza y Janés jego dzieła zebrane El Traje que vesti mañana( Ubranie, które nosiłem jutro)., w r. 2002 tom A paso de hierba. Poemas sobre Chiapas ( Śladem trawy. Wiersze o Chiapas), z którego pochodzą przetłumaczone dla tego numeru wiersze., za który otrzymał w r. 2004 honorową nagrodę imienia Lezamy Limy, przyznaną mu przez znane kubańskie wydawnictwo Casa de las Américas. Książka ta ma przełomowe znaczenie dla ewolucji poezji Bañuelosa, powstała bowiem po jego powrocie w rodzinne strony , do stanu Chiapas, w r. 1994, kiedy to poeta zaangażował się w walkę po stronie rdzennych jego mieszkańców, wyrzucanych z uprawianych przez nich gruntów, bezkarnie wyzyskiwanych i zabijanych przez lokalne rządy. Głośny bunt Indian, zrzeszonych w partyzanckim Froncie Wyzwolenia Narodowego, powołującym się na tradycje ludowego wodza z czasów Rewolucji Meksykańskiej 1910-1918, Emiliano Zapaty, wywołał także reperkusje kulturowe, rewaloryzując rodzime kultury i tradycje. Bañuelos , zagłębiając się w ich poznawaniu, odkrył dla swojej poezji na nowo pojęcie sacrum, wypływające z odczucia świętości i cudowności życia. Odnajdując swoje korzenie w stuleciach trwania - mimo Konkwisty - pradawnej kultury, mitologii i kosmogonii Majów, poeta odnalazł więź z ziemią, z historią i innymi ludźmi. Stapia swój mit indywidualny ze zbiorowymi mitami przeszłości, które zdolne są – w rozumieniu Bañuelosa – nadać sens absurdalnej egzystencji. Nie traci przy tym nigdy z oczu autonomii języka poezji. Odbywające się co rok w stolicy Meksyku i w innych miastach Międzynarodowe Spotkanie Poetów Świata Łacińskiego, w r. 2007 było dedykowane właśnie jemu.
Leticia Luna ( ur.1965) – poetka, eseistka, wydawca ( kieruje wydawnictwem „ La Cuadrilla de la Langosta”( Ekipa Langusty).Autorka kilku książek poetyckich, m. in. Hora lunar ( 1999, Godzina księżycowa), El Amante y la espiga ( 2003, Kochanek i kłos)i wierszy, publikowanych w pismach literackich Ameryki Łacińskiej. Wespół z poetkami Maricruz Patiño y Aurorą M. Saavedro, opublikowała w r. 2003 Trilogia poética de las mujeres en Hispanoamérica (Picaras, Misticas, Rebeldes)( Trylogia poetek Ameryki Łacińskiej ( Figlarki, Mistyczki i Zbuntowane), w której znalazły się najcelniejsze utwory poetek tego kontynentu, stanowiące dziedzictwo ośmiu wieków uprawiania przez nie sztuki pisania wierszy; opublikowanie tej trzytomowej księgi ( Leticia Luna jest autorką tomu, poświęconego twórczości „ Zbuntowanych”), stało się prawdziwym wydarzeniem w krajach latynoamerykańskich, w których była ona kolejno promowana przez autorki. Liryka Leticii Luny jest przesycona śmiałym erotyzmem, cechuje ją także silne uwrażliwienie społeczne . W nowszych wierszach tej poetki do głosu dochodzą wątki mitotwórcze, związane z e zjawiskiem rewaloryzacji języków i mitologii kręgu kulturowego nahuatl ( język dawnych Azteków) i mixteca ( Indian Mizteków).
Elisabeth Cazessus ( ur. 1960) – poetka, eseistka, promotorka działań artystycznych w rejonie Dolnej Kalifornii i rodzinnego miasta Tijuany. Autorka kilku zbiorów wierszy, w tym: Ritual y Canto( 1994, Rytuał i Canto), Mujer de sal ( 2000, Kobieta z soli), Huella en el agua( 2001, Ślad na wodzie), Casa del sueño( 2006, Dom marzeń sennych) i Razones de una dama infiel ( 2008, Racje damy niewiernej). Dla jej poezji nieustającą inspiracją jest topos morza, erotyzm i miłość, macierzyństwo, kobiecość, zanurzona w kosmosie i doświadczeniach onirycznych, nacechowana także świadomością feministyczną. Elisabeth Cazessus należy do nieformalnej grupy poetek „ La Trenza de Sor Juana”( Warkocz Sor Juany), której duchową patronką jest genialna poetka meksykańskiego baroku, Sor Juana Inés de la Cruz. Na podstawie swoich wierszy tworzy spektakle , czy też rytuały poetyckie, współpracując z muzykami. Uczestniczyła w wielu międzynarodowych spotkaniach poetów na kontynencie latynoamerykańskim, jej wiersze figurują w licznych antologiach.