Irena Furnal
„Bohater mojego dzieciństwa”
Dzieci z kamienicy przy Kolejowej 49 zobaczyły wojnę tego wieczoru, kiedy na podwórzu kozacy rozpalili ognisko i coś piekli. Obok parskały czarne konie, przebierając niespokojnie kopytami. Dzieci – nieprzeganiane – stały cicho koło żołnierzy i podziwiały futrzane papachy na ich głowach. Po wyjściu wojsk rosyjskich nad podwórzem zawisł niemiecki zeppelin. Rodzice chwycili dzieci na ręce i zbiegli do piwnicy, obawiając się bomb. Ale bomby nie spadły. Stało się to dopiero 4 i 5 września 1939 r., wtedy został zburzony budynek chederu, a na ulicy przed kamienicą leżał zabity koń i przewrócona dorożka. Ponad trzyletnia okupacja austriacka zapisała się zmianą nazwy ulicy na Franciszka Józefa. Nie zrobiło to na nikim zbyt dużego wrażenia, ponieważ w Kongresówce nie uprawiano kultu dobrotliwego starca z bokobrodami, nie znano zatrutej słodyczy rozkładającej się monarchii, nawet smaku pischingera (jedynie dzieci Kopla Gringrasa spróbowały raz kruchych ciasteczek z cukierni na Praterze po powrocie ojca z podróży w sprawach zawodowych do Wiednia). Kielce leżały w rejonie przegranych powstań narodowych, dziewic w stroju męskim i ze sztucerem w dłoni, palonych przez kozaków miasteczek oraz kibitek pędzących w śnieżną dal. Oczywiście, kupcy żydowscy z sympatią słuchali brzmienia niemieckiej mowy, a patrioci polscy wykorzystali liberalne rządy nowych okupantów, aby uroczyście obchodzić doniosłe rocznice narodowe. Wypada zauważyć, że wagi tych dat nie znano w licznych domach przy ulicy Kolejowej.
Kiedy w sierpniu 1914 r. strzelcy Piłsudskiego weszli do miasta, obserwowano ostrożnie spoza ciężkich zasłon w oknach jak maszerowali czwórkami w stronę dworca kolejowego, gdzie kwaterowali. Wielu mieszkańców kamienicy nie wiedziało, co o tym myśleć. Za trzy lata część młodych będzie rozważała świeżą kwestię ojczyzny światowego proletariatu, inni - deklarację Balfoura zezwalającą na utworzenie żydowskiego państwa w Palestynie. Wśród ówczesnych i późniejszych lokatorów znajdowali się jednak i tacy, którym była bliska sprawa polska, na przykład doktor Szymon Fleszler i Zygmunt (Hersz) Rzędowski. Rzędowski, członek PPS, walczył w I Brygadzie Legionów Piłsudskiego, był internowany w Szczypiornie, po uwolnieniu wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej i uczestniczył w rozbrajaniu Austriaków w Kielcach w dniu 1 listopada 1918 r. W latach 1918-1921 służył jako ochotnik w Wojsku Polskim i brał udział w wojnie z bolszewikami. Uczestniczył w niej także doktor Fleszler (opuścił wojsko w stopniu kapitana) i zdaje się, ale to już nie jest pewne, jeden z synów Kopla Gringrasa. Okaże się jeszcze, że to nie wszyscy, ale o tym później.
W tamtym 1914, potem w 1918 i 1920 roku było więcej żydowskich obywateli Kielc wiążących swój los ze sprawą polską. Na przykład rodzina Jerzego Serwetnika. Jurek w szkole był o klasę niżej od Gustawa, po II wojnie światowej został lekarzem psychiatrą w Izraelu i nazywał się już inaczej. Jako George Sivroni tak wspominał swoje polskie korzenie: „Mój dziadek był w Kielcach lekarzem, mój ojciec był lekarzem, moja matka Gustawa uczestniczyła w strajku w gimnazjum, kiedy nie pozwalali mówić na pauzach po polsku. Brat mojej matki, który należał do Polskiej Organizacji Wojskowej, w listopadzie 1918 roku rozbrajał Niemców [!]. Mój kuzyn Henryk Kadera zaciągnął się do Legionów w 1914 roku”.
Jakby na to nie patrzeć, dla nikogo te lata nie były łatwe.
11 listopada 1918 r. w teatrze Ludwika odbywał się wiec ludności żydowskiej próbującej określić swoje miejsce w nowej sytuacji politycznej, ktoś puścił plotkę, że Żydzi spiskują przeciw niepodległości, na ulicy zebrał się tłum, doszło do bójek, potem zaczęto demolować sklepy żydowskie, zajścia przerodziły się w pogrom. Zginął 17-letni skaut Chaim Jegier i Szmul Owsiany. Były jeszcze dwie nieznane z nazwiska ofiary śmiertelne i było wielu rannych. Policja zatrzymała szesnastu podejrzanych o spowodowanie zamieszek i ich tragicznych następstw. Znajdowali się wśród nich znani obywatele miasta i szumowiny. Ówczesne dzieci jak przez mgłę pamiętały to wydarzenie w wieku dojrzałym, dorośli czasem powtarzali przy nich imiona zamordowanych, ale one nie były pewne, czy to prawda, czy coś się im nie przyśniło, bo potem stosunki z ludnością polską na jakiś czas się unormowały (pomijając zadrażnienie wywołane przez nadgorliwych stróżów prawa, próbujących przerwać naukę w niedziele w gimnazjach żydowskich, na co Ministerstwo Oświaty wyrażało zgodę, no i pomijając splądrowanie mieszkań i sklepów żydowskich w dzielnicy Niewachlów przez powracające z powstania śląskiego wojsko, które terroryzowało kielczan także w śródmieściu, ale w końcu nie byli to miejscowi). Gustawa nie było jeszcze wtedy na świecie, lecz musiał o wszystkich tych wydarzeniach słyszeć od rodziców, starszego rodzeństwa, wujostwa, kuzynów, babci, kolegów. Na pewno przez wiele lat rozmawiano o nich w domu i na podwórku.
Formalnie odzyskana niepodległość w dniu codziennym długo była problematyczna i trudna, dopiero szukała swoich ram i właściwego wyrazu. „Gazeta Kielecka”, główny, a właściwie jedyny liczący się organ informacyjny i opiniotwórczy w mieście, stara się dotrzymać kroku biegowi zdarzeń na arenie europejskiej oraz w Polsce i dociekliwie wnikać w problemy dotyczące lokalnej społeczności. Jak w kalejdoskopie przewijają się przez szpalty dziennika najrozmaitsze sprawy, duże i małe, ważne i błahe, z których wyłania się poszarpany obraz pierwszych kilkunastu miesięcy niepodległości w mieście prowincjonalnym, średniej wielkości.
Od samego początku pojawiają się trudności aprowizacyjne. Chleb jest tylko na kartki, 5 funtów tygodniowo na osobę, niebawem będą 3, zdarzy się nawet, że i tego zabraknie dla wszystkich. Julek Gringras jak święto zapamiętał dzień, kiedy starszy brat przyniósł do domu wojskowy komiśniak, który mama kroiła na cieniutkie kromki. W odpowiedzi na widmo głodu tłum zdesperowanych kobiet szturmuje budynek magistratu przy Rynku. Policja przeprowadza kontrolę magazynów sklepów spożywczych i wykrywa ogromne ilości ukrytych zapasów mąki, mięsa, słoniny. Paskarstwem trudnią się zwłaszcza kupcy żydowscy, ale ziemianie nie są lepsi – uchylają się przed dostarczaniem kontyngentu zboża. Potem, kiedy policja będzie wymierzała kary za nieumiarkowane podnoszenie cen produktów spożywczych, to kupcy chrześcijańscy będą lekceważyć zarządzenia lokalnych władz. Szerzy się epidemia tyfusu plamistego. Radni rozważają sprawę zakupu koni do karetki przewożącej zakaźnie chorych. Z powodu trudności z węglem na dwa tygodnie zostaje wstrzymany ruch pociągów osobowych.
Przez młode państwo przetacza się fala strajków. Strajkują kolejarze, pracownicy zakładów przemysłowych, robotnicy folwarczni, pojawia się groźba strajku powszechnego. Liderzy PPS, m.in. Ignacy Daszyński, usiłują przekonać zbuntowanych argumentacją patriotyczną o potrzebie przełożenia na inną porę słusznych skądinąd żądań, ale nie zawsze to skutkuje. Szczególnie służba folwarczna jest nieustępliwa, stawia twarde warunki dotyczące czasu pracy i wynagrodzeń. Ziemianie próbują negocjować, ale czują się osaczeni, zwłaszcza, że w sejmie pojawia się projekt reformy rolnej, która wydaje się im zapowiedzią końca świata. Coś w tym jest, wszędzie czuć wiatr ze Wschodu. Zresztą z Zachodu również – w Niemczech obalono cesarza, komuniści chcą przejąć władzę. W pierwszych dniach kwietnia 1920 r. w Wiedniu Komitet Partii Robotników Polskich wydaje odezwę skierowaną do robotników państw koalicyjnych, by wyzyskali swoje wpływy, aby obezwładnić Polskę jako „jedynego obecnie i niebezpiecznego wroga bolszewickiej Rosji”. Polska istotnie stała się „przedmurzem” starej Europy.
Do Kielc także dociera agitacja komunistyczna. Do jednego z bardziej zadziwiających wydarzeń należy odkrycie przez miejscową żandarmerię w piwnicy należącej do Izraela Cwejgela w domu przy ulicy Kolejowej 18 składu niemieckich pism komunistycznych w niebywałych ilościach - zapełniały pomieszczenie od dołu do góry. Pomimo zaostrzonej kontroli na kolei jako obiekcie wyjątkowo ważnym strategicznie, broszury przybyły do Kielc w dwu wagonach, potem zwożono je kilkunastoma furmankami. Bibuła miała być rozprowadzona do Radomia, Sosnowca, Częstochowy i innych miejscowości. Rzecz jasna, właściciela kamienicy z synami aresztowano. „Gazeta Kielecka” donosi o zuchwałych wystąpieniach bolszewików na wiecach. 1 maja 1919 r. w Radomiu odbyła się duża demonstracja, w której uczestniczyła PPS, Bund, komuniści, Poalej Syjon. Wznoszono m.in. okrzyki: „Niech żyją komuniści rosyjscy!”, „Niech żyje rosyjska rewolucyjna armia!” Kilkanaście miesięcy później na zebraniu nielegalnej organizacji żydowskiej przy ulicy Starowarszawskiej w Kielcach jeden z występujących gościnnie agitatorów groził aresztującemu go wywiadowcy „czerezwyczajką” (front wschodni był blisko). Jest też przykład z rodzimego podwórka: niejaki Andrzej Pędzik, mieszkaniec podkieleckiej wsi Zagórze, podczas święta kościelnego na Placu Panny Marii uprawiał agitację bolszewicką wśród licznie zgromadzonych włościan. Był lipiec 1920 r.
Mnożą się rozboje dokonywane przez duże grupy bandytów posiadających broń palną. Są to dezerterzy z wojska i bliżej nieokreśleni osobnicy, którzy dokonują zuchwałych napadów na dwory, plebanie i domy bogatych chłopów. Złupili dwór w Brzezinach i plebanię w Chełmcach. Rabują też kupców żydowskich jadących ze swoich sztetli furkami na targ do Kielc. Szczególnie niebezpieczne są odcinki dróg przez lasy posłowickie i przez Czerwoną Górę. Napastnicy na ogół zadowalają się zabraniem pieniędzy i wartościowych rzeczy, ale nie cofają się przed morderstwem. Z ich rąk ginie Stefan Sikorski, właściciel dworu w Diamierzycach koło Racławic i dziesięcioro mieszkańców wsi Piotrowice w gminie Snochowice. Policja nieudolnie ściga przestępców, więc bandyci czują się bezkarni. Statystyki policyjne odnotowują w 1919 r. dziesięć napadów rabunkowych w Miechowskiem w ciągu kilku dni. Wyjątkowo zła sława otacza niejakiego Strzępioła, który kpi sobie z organów ścigania. Ziemianie bardziej zagrożonych okolic organizują się w celu samoobrony. Jeszcze w 1922 r., kiedy porządek publiczny powoli krzepnie, dezerterzy z wojska tworzący bandę „Siwka” napadają na dwór w Niegosławicach w gminie Wodzisław i zabijają z broni palnej właściciela Ludomira Winnickiego, jego brata Edwarda - byłego prezydenta Kielc, oraz lokaja Ignacego Jacha. Nawet dwa lata później na drodze przez las z Sukowa do Borkowa, tej drodze, którą jedzie się do Skrzelczyc, sześciu osobników uzbrojonych w karabiny i rewolwery sterroryzowało pięć przejeżdżających furmanek, zabierając podróżnym pieniądze i gwałcąc kobiety, a sekretarzowi i stróżowi urzędu gminy Szczecno, którzy bronili poczty urzędowej, zagrożono śmiercią i spaleniem budynku gminy, przez co czas jakiś straże musiały czuwać nocą we wsi, ale bandyci nie spełnili pogróżek.
Naturalnie, kielczanie nie przeżywają każdej chwili i każdego problemu w tonacji dramatycznej, na przykład 17 czerwca 1919 r. w teatrze „Corso” wystawiana jest farsa Jana Nagórskiego Wańka-bolszewik. W ogóle w obu teatrach (drugi to Teatr Polski mieszczący się w gmachu Hotelu Polskiego przy ulicy Kolejowej 29) królują niemal wyłącznie komedie i farsy, „humor, śpiew i tańce”, o czym informuje „Gazeta Kielecka” dużą czcionką na samym wstępie, przed doniesieniami politycznymi i innymi. Widać, że kielczanom żadne „widmo bolszewizmu” nie potrafi zepsuć dobrego humoru. Ale może taka postawa nie jest pozbawiona sensu, śmiech bywa skuteczną bronią w walce z poczuciem zagrożenia. Dopiero od wiosny 1920 r. zaczyna dominować repertuar patriotyczny, który wcześniej wprowadził Teatr Żołnierski działający od pewnego czasu w domu pana Kosterskiego przy Rynku.
Jak układają się stosunki pomiędzy ludnością polską i żydowską? Trudne pytanie. W maju 1919 r. w Warszawie odbył się walny zjazd Polaków mojżeszowego wyznania, na którym postanowiono pracować nad „uporządkowaniem stosunków miedzy ludnością chrześcijańską i żydowską oraz zespoleniem tej ostatniej z narodem polskim”, a także „zwalczać postulat autonomii kulturalnej i narodowej wysuwanej przez żywioły separatystyczne”. W Kielcach natomiast na zebraniu rodziców w sali Resursy Obywatelskiej uchwalono rezolucję kierowaną do Sejmu, w której m.in. postulowano „szkoły […] wyznaniowe, a przynajmniej osobno dla wyznań chrześcijańskich i niechrześcijańskich”. W piątek 15 sierpnia 1919 r. na parkanach wisiała satyryczna klepsydra grzebiąca „przeklętej pamięci” właściciela majątku Zgórsko pod Kielcami, który sprzedał „ojczystą ziemię Żydom”. Jako autora można podejrzewać utrąconego konkurenta. Notabene, dwa czy trzy lata później gmina zajęła jeden z dworskich pokoi w Zgórsku na salę szkolną, bo organizuje się właśnie, napotykając na wiele przeszkód, powszechne szkolnictwo polskie. Nowy właściciel odmówił udostępnienia sąsiedniego pomieszczenia, w którym trzymał zbędne rzeczy, na szatnię dla dzieci. W tej sytuacji postanowiono przenieść szkołę do pobliskiej wsi Słowik.
Krytyczna sytuacja na froncie wschodnim sprawia, że stopniowo powoływane są do wojska roczniki coraz starsze i coraz młodsze. Grupy komunistycznej i syjonistycznej młodzieży żydowskiej uchylają się od służby wojskowej. Podczas nalotu policji i żandarmerii na kinoteatr „Corso” przy ulicy Dużej zatrzymano około setki młodych ludzi, niemal wyłącznie Żydów, z czego prawie połowa to „popisowi”, którzy zresztą w większości zbiegli podczas umiejętnie wywołanego zamieszania. W całym powiecie dzieje się podobnie. Na przykład w Działoszycach młodzież żydowska w chwili przybycia komisji poborowej znika z miasteczka, pozostają nieliczni. Złapani przez policję trafiają do aresztu, inni emigrują do Palestyny. Ale tę szalę da się przechylić. Kiedy pojawiają się apele o dary pieniężne na rannych żołnierzy, na Komitet Obrony Państwa, na Skarb Narodowy, na Biały i Czerwony Krzyż, o subskrybowanie Pożyczki Obrony Polski – na publikowanych w „Gazecie” listach ofiarodawców spotkać można wiele nazwisk znanych i mniej znanych obywateli miasta żydowskiego pochodzenia (m.in. dra Mojżesza Pelca i dyrektora gimnazjum gminy izraelickiej dra Izaaka Zielińskiego, ale też niejakiego Eliasza Ajzenberga, który „do rozporządzenia Koła Polek Patriotek złożył kor. 500”). Wszystkie oferty kielczan pobiło Towarzystwo Akcyjne Suchedniowskiej Fabryki Odlewów, której dyrektorem i współwłaścicielem był zamożny żydowski przemysłowiec Stanisław Starke, wykupując bilety pożyczki państwowej za 11 milionów marek (nawiasem mówiąc, podczas następnej wojny Starke był wielkim orędownikiem sprawy polskiej w Rumunii, dokąd po przejęciu suchedniowskiej fabryki i kieleckiej huty „Ludwików” przez wierzycieli wyjechał z rodziną i dużą grupą robotników pod koniec lat dwudziestych - wspierał finansowo i organizacyjnie miejscową Polonię oraz uchodźców z Polski, pomagając osobom prywatnym, zwykłym ludziom i ważnym osobistościom, a także różnym instytucjom, organizacjom itp.). Wreszcie w 1920 r. rabin Rapoport odprawił w synagodze modlitwy w intencji zwycięstwa oręża polskiego.
Od samego początku dzieciństwu Gustawa towarzyszy „muzyka wojny”, jeśli wolno w tym miejscu użyć żołnierskiej metafory Marszałka. Na szczęście nie bezpośrednio, ale „Gazeta Kielecka” prowadzi stałą rubrykę Z frontów bojowych i obywatele dość dobrze są zorientowani w sytuacji na wszystkich odcinkach granicy państwa – i tej ustalonej traktatem wersalskim, i wschodniej, o którą toczą się dopiero boje. Najpierw wiadomości są optymistyczne. 20 maja 1919 r., we wtorek (dzień narodzin Gustawa), „Gazeta” donosi, że w Galicji wschodniej nasze wojsko pod rozkazami „jenerała” Iwaszkiewicza przełamało silnie umocnione linie ukraińskie i przeszło do ofensywy, a na Wołyniu kawaleria przeprawiła się na prawy brzeg Styru i odcięła Ukraińcom odwrót na Dubno i Równe. Zajęto Łuck, wzięto do niewoli dowódcę frontu ukraińskiego atamana Osieckiego oraz 2000 jeńców. Radość, mieszkańcy Kielc dekorują domy flagami w barwach narodowych (odcienie czerwieni i rozmiary płócien zupełnie dowolne, jeszcze ich nie zadekretowano).
Euforia nie trwa długo, 6 czerwca Armia Czerwona przekracza granicę Galicji wschodniej i zbliża się do Tarnopola. Wprawdzie atak odparto, ale już po czterech dniach sprawozdawca „Gazety” informuje ozdobnym stylem: „Widmo bolszewizmu, którego fala na wschodzie rozbija się o opancerzoną pierś naszych bohaterskich wojsk, zaczęła zazierać nam w oczy już i od południa”. Chodzi o zbliżającą się do granic Polski węgierską armię bolszewicką. Nie jest spokojnie i na zachodniej granicy, trwają prowokacje niemieckie, rośnie napięcie na terenach plebiscytowych, na Śląsku wybuchło powstanie. W listopadzie i w grudniu mówi się o klęsce Petlury i Denikina, wojska bolszewickie przechodzą do natarcia i na całym froncie posuwają się naprzód, wprawdzie nasza armia odpiera ataki i czasem odnosi większe sukcesy, ale między wierszami można wyczytać, że sytuacja staje się coraz poważniejsza. Brak węgla, brak chleba, wystąpienia rodzimych komunistów są zatrważające. W styczniu 1920 r. Kołczak i Denikin ponoszą kolejną klęskę, Kołczak abdykuje, armia białych niewiele ma już do powiedzenia, za to aktywność wojsk bolszewickich na wszystkich frontach – litewsko-białoruskim, wołyńskim i podolskim - wzrasta. W komunikatach z frontu coraz rzadziej pojawiają się zwroty, że nasze oddziały nacierają, czy choćby odpierają ataki, coraz częściej: „trwają zacięte walki”. Wszakże w pewnym momencie szale wojny zaczynają się gwałtownie przechylać to na jedną, to na drugą stronę, wydaje się nawet, że „ofensywa bolszewicka ma się ku końcowi”, ale Armia Czerwona ponownie atakuje, po czym koło fortuny obraca się raz jeszcze i w maju następuje „piorunująca ofensywa polska” i zdobycie Kijowa!
Na tę wiadomość oddział wojska z Bukówki z orkiestrą na czele przemierza ulice Kielc, dołączają do niego przechodnie, na domach znów pojawiają się flagi biało-czerwone. Sytuacja wydaje się tak korzystna, że na sezon wakacyjny dla wygody kielczan zostają zaplanowane specjalne pociągi do ulubionej przez nich uroczej miejscowości letniskowej o wdzięcznej nazwie Słowik – tam i z powrotem. Ale święto znów nie trwa długo. Była to ostatnia dobra wiadomość przed ostatecznym starciem dwu potęg.
Pod koniec maja ma miejsce nowa ofensywa bolszewicka, w czerwcu oddajemy Kijów, trwają ciągłe potyczki, drobniejsze starcia albo wielkie bitwy na Ukrainie z Armią Konną Budionnego, w której szeregach znajduje się podziwiany przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego za oszczędny styl literacki politruk Izaak Babel. Od początku lipca mówi się już, że „nieprzyjaciel wzmacnia swoje pozycje” i że trwają „zacięte ataki bolszewickie” czy „nieustanne krwawe walki”. 15 czerwca 1920 r. zostaje ogłoszony pobór powszechny dla mężczyzn urodzonych w latach 1895 i 1902, na początku sierpnia dostają wezwanie na front roczniki 1890 - 1894. 7 lipca Józef Piłsudski w imieniu Rady Obrony Państwa kieruje do narodu słynną odezwę Obywatele Rzeczypospolitej do broni!: „Ojczyzna w potrzebie […]. Wzywamy tedy wszystkich zdolnych do noszenia broni, by dobrowolnie zaciągnęli się w szeregi armii, stwierdzając, że za ojczyznę każdy w Polsce z własnej woli gotów złożyć krew i życie”. Kilka dni później „ jenerał” Józef Haller ogłasza podobny apel Pod broń!, zapowiadając, że tworzy armię ochotniczą. Także biskupi wzywają do nabywania pożyczki odrodzenia i do wstępowania w szeregi armii ochotniczej.
Przez Kielce przejeżdżają pociągi z rannymi żołnierzami z frontu. W początkach lipca zatrzymują się już na dworcu i ranni rozwożeni są konnymi podwodami do miejscowych szpitali. Karetki i zwykłe furmanki ciągną pod balkonami mieszkania państwa Herlingów, przez okna widać całe okrucieństwo i nędzę wojny. Szpitale są przepełnione. „Gazeta” apeluje do serc odbiorców: „Pomyślcie o rannych żołnierzach!” Prosi o dary w postaci żywności, oczywiście, lepszej (podstawową zapewnia wojskowa intendentura), wina na wzmocnienie sił chorych („otwórzcie wasze piwniczki”), odzieży i koców, zachęca panie z towarzystwa, by odwiedzały rannych i czytały im książki, odrywając ich myśli od strasznych przeżyć. Lekarze przestają nadążać z operacjami, brakuje pielęgniarek. W Hotelu Polskim Czerwony Krzyż organizuje szybkie kursy pielęgniarskie dla kobiet, które chciałyby pomóc fachowemu personelowi medycznemu.
W mieście zatrzymuje się coraz więcej uchodźców z kresów wschodnich objętych pożogą wojny i rewolucji. Po krótkim postoju wielu z nich rusza dalej, do krewnych w małych miasteczkach i na wsiach. Na ospałych do niedawna ulicach panuje gwar i tłok, ulicą Kolejową, potem Pocztową i Dużą, w stronę Rogatki Krakowskiej ciągną umęczeni piesi, chłopskie furki z resztkami uratowanego dobytku, bryczki, powozy, wasągi i konne kabriolety, żydowskie bałaguły, czasem przejedzie, trąbiąc nerwowo, mercedes-benz albo chevrolet.
Dość opieszale i nie bez swarów partyjnych powstaje wreszcie Kielecki Komitet Obrony Państwowej, który w połowie lipca zamierza rozpocząć werbunek ochotników do armii. „Gazeta Kielecka” apeluje: „Młodzież do szeregów!” W granicach województwa leżą takie miasta, jak Sosnowiec, Częstochowa, Starachowice - stąd zgłasza się wielu ochotników (wręcz się mówi o „niebywałych sukcesach”), z Kielc – jak na lekarstwo, już więcej z małych miejscowości. Owszem, deklarują swój udział nauczyciele szkół powszechnych, ochotnicza straż pożarna i harcerze od 14 roku życia. Aby zawstydzić resztę obywateli miasta, gazeta rozwija wątek harcerzy, jeszcze dzieci prawie, i osiwiałych strażaków. Kiedy 19 lipca oddziałek harcerzy przy dźwiękach orkiestry wojskowej ruszy późnym wieczorem ulicą Pocztową i Kolejową na stację, będą go żegnać zapłakane matki i rozentuzjazmowany tłum na chodnikach, będą kwiaty i wiwaty. „Gazeta Kielecka” poświęci cały artykulik opisowi tego pożegnania:
„Onegdaj do Warszawy odjechał oddział kieleckich harcerzy. Przed odjazdem zebrali się oni w ogrodzie miejskim przed pomnikiem Staszica, gdzie odśpiewali pieśni patriotyczne, następnie uformował się pochód z orkiestrą (…) i wyruszył na stację. Odjeżdżającym towarzyszyły tłumy publiczności”.
Przykład harcerzy nie od razu zadziałał. 23 lipca „Gazeta” stwierdza, że „liczba ochotników zmniejsza się z każdym dniem”. Po wsiach powiatu pińczowskiego krążą agitatorzy bolszewiccy, którzy namawiają poborowych do uchylania się od wojska, przekonują ich, że powinni podrzeć karty mobilizacyjne, gdyż Polska za kilka dni przestanie istnieć. Na Ponidziu jest ich najwięcej, ale pojawiają się wszędzie i nie zawsze są to obcy. W domowych stronach Stefana Żeromskiego, w Wilkowie, zbrodniczą agitację uprawia znany wszystkim mieszkaniec pobliskiego Krajna. Naturalnie, policja interweniuje.
28 lipca „Gazeta Kielecka” alarmuje w czołówce: „Wróg jest już w granicach państwa!”. Równocześnie kinoteatr „Corso”, niepomny na powagę sytuacji, zachęca kielczan: ”Spieszcie wszyscy do ‘Corsa’. Dziś wspaniały program”. Za parę dni wizytówka „Corsa” na długo zniknie z pierwszej strony gazety – w całej Polsce zaczyna obowiązywać zakaz urządzania koncertów, występów kabaretowych i innej działalności rozrywkowej. Niebawem pojawia się kolejny alarm: „Białystok padł!” Dopiero teraz rusza fala ochotników do biur werbunkowych, jest ich w mieście kilka. W Jędrzejowie na front zgłasza się młodzież z Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Męskiego wraz z nauczycielem. 8 sierpnia zostaje zaprzysiężony w Kielcach I baon ochotników, który po mszy polowej natychmiast udaje się na stację.
. Wcześniej i żywiej od mężczyzn zareagowały panie kieleckie, ogłaszając werbunek do ochotniczej legii kobiecej. Chętnych do służb pomocniczych nie brakuje.
10 sierpnia rząd wydaje dramatyczną odezwę do rodaków, w której zapewnia, że „postanowił bronić Polski do ostatniego kawałka ziemi ojczystej”. I jeszcze raz apeluje: „Do broni, Polacy!” Następnego dnia ruszają z Kielc na front 2 kompanie 4 p. p. Legionów, dwa oddziały policji i oddziały ochotników z Kielecczyzny. Ustalił się już rytuał żegnania tych, którzy - miejmy nadzieję - ocalą ojczyznę i których - Boże, uchowaj! - rodziny mogą już nie zobaczyć. Najpierw uroczysta msza polowa na placu Bazarowym, potem zaprzysiężenie poborowych i ochotników, wreszcie odmarsz przy dźwiękach orkiestry wojskowej na dworzec kolejowy głównymi ulicami miasta. Na chodnikach tłumy, lecą wiązanki kwiatów, słychać życzenia zwycięstwa, wiwaty, błogosławieństwa i płacz kobiet, okrzyki zagrzewające do walki.
W następnych dniach miasto pustoszeje i przycicha. Komunikaty o sytuacji na froncie w dniach 13-17 sierpnia „Gazeta” podaje ostrożnie, skromną czcionką, jakby z niedowierzaniem, że okupione ciężkimi walkami sukcesy naszych wojsk mają decydujące znaczenie dla dalszych losów wojny, nawet odparcie bolszewików z przedpola Warszawy i przełomowe kontruderzenie znad Wieprza nie objawiają się jeszcze w całej doniosłości, o „cudzie nad Wisłą” długo nie będzie mowy. Dopiero od 18 sierpnia zaczyna się ciąg entuzjastycznych doniesień wielkimi czcionkami: „Zwycięska kontrofensywa”, „Pogrom bolszewików nad Bugiem”, „Zwycięski pochód naszej armii” itd.
Chyba ogólnemu zamętowi i gorączce ostatnich tygodni należy przypisać przeoczenie przez dziennikarzy „Gazety Kieleckiej” faktu, iż podobnie jak w całym kraju, w Kielcach zgłosiły się do wojska na ochotnika starsze roczniki patriotycznie nastawionej młodzieży szkolnej. Gutek ma nieco ponad rok, kiedy jego niespełna siedemnastoletni brat Maurycy, Morek, od miesiąca promowany do klasy VIII, wstępuje w szeregi ochotniczej armii. Nie sam, razem z całą jego klasą i z paroma innymi z Państwowego Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego. Nie wiemy, na który odcinek frontu skierowano Morka i jego kolegów. Nie wiemy też, kiedy opuścili dom i szkołę, by walczyć, i kiedy wrócili, by zdać formalny egzamin dojrzałości. Czy zdążyli na początek nauki we wrześniu, czy zasiedli w ławkach dopiero w październiku po ostatnich bojach nad Niemnem? Zdaje się, że pozostawali na froncie do końca kampanii, gdyż dyrektor gimnazjum w przemówieniu, do którego wrócimy, mówił o opustoszałych klasach.
Nie wszyscy wrócili. W latach 1919-1920 pięciu (według innego źródła siedmiu) uczniów szkoły poległo, z klasy Maurycego dwóch. Jeden, Zygmunt Jachimowski, był synem wdowy wynajmującej stancję uczniom na ulicy Karczówkowskiej, drugi, Lucjan Chróścicki - synem urzędnika kolejowego, który zamieszkiwał z rodziną w budynku dworca. Kiedy w 1929 r. na placu dworcowym stanął pomnik Niepodległości przedstawiający orła zrywającego się do lotu, rodzice Lucjana mogli to uznać za hołd złożony także ich dziecku. W szkolnym katalogu klasowym przy nazwiskach obu uczniów-żołnierzy widnieje adnotacja: „Poległ na Polu Chwały 1920 r.” Natomiast Maurycy (jako Abram Mojżesz) na świadectwie dojrzałości ma zapisaną uwagę: „W r. 1920 podczas najazdu nieprzyjaciół stanął w obronie Ojczyzny w szeregach armii ochotniczej”. Na świadectwie pisownia nazwiska: Cherling vel Grudziński, wcześniej, z wyjątkiem klasy VII, nie stosowana. To skutek nieustalonych reguł ortograficznych dotyczących zasad oddawania literami alfabetu łacińskiego znaków grażdanki, którą na obszarze zaboru rosyjskiego po powstaniu styczniowym były sporządzane niemal wszystkie dokumenty, m.in. metryki, i wcześniejszego zniekształcenia przez alfabet cyrylicki głoski „h”, nieznanej językowi rosyjskiemu.
Wśród uczniów-żołnierzy prawdopodobnie znajdował się jeszcze jeden chłopiec z ulicy Kolejowej 49 - kuzyn Leon Bryczkowski. Brak na to dowodów, ale musiało tak być, gdyż należał do tej samej grupy wiekowej co Maurycy. Z Maurycym walczył ramię w ramię najpewniej Ludwik Jankowski z Suchedniowa, który niedawno dołączył do jego klasy i z którym Morek zaprzyjaźni się na całe życie. Może to frontowa przyjaźń, jak Cezarego Baryki z Hipolitem Wielosławskim, tylko bardziej trwała. Ojciec Ludwika jest urzędnikiem kolejowym na stacji w Zagnańsku, ale Jankowscy mieszkają w Berezowie w pięknym modrzewiowym dworku naprzeciw młyna, który niebawem kupi Jakub Józef Herling. Zostaną sąsiadami i wiele spraw połączy ich w przyszłości. To Ludwik zaświadczy w sądzie o śmierci ojca Gustawa.
Młodzieńczym bohaterom złożył hołd dyrektor szkoły Ildefons Sikorski w przemówieniu wygłoszonym na I zjeździe wychowanków Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego w 1936 r.:
„Jest lipiec pamiętnego roku 1920. Wróg u bram stolicy…
Na zew naczelnego wodza: ‘Obywatele! Ojczyzna w niebezpieczeństwie!’ 200 uczniów szkoły wstępuje w szeregi ochotniczych obrońców kraju. Wszyscy uczniowie od klasy IV do VIII, od lat 15 wzwyż solidarnie i karnie stawiają się na apel, klasy opustoszały – zamknięte […].
Zaszczytnie funkcję obrońcy kraju pełni młody uczeń – żołnierz, nieledwie żołnierz pacholę!
Z pola nie wróci już 7 uczniów, wielu ranami pieczętuje tak wczesną i pierwszą służbę żołnierską dla umiłowanej Rzeczypospolitej”.
Nazwiska poległych i pomordowanych uczniów (jeszcze osiemnastu w latach 1914-1918) zostały zapisane na dwu marmurowych tablicach pamiątkowych, które umieszczono w korytarzu przy wejściu do budynku. Był to dar od nauczycieli i wychowanków dla tych, co odeszli, i przesłanie dla każdego rocznika, który wstępował w mury szkoły.
Ta żywa w Kielcach międzywojennych legenda po II wojnie światowej przygasła, W r. 1950 z przyczyn politycznych szkołę rozwiązano i zlikwidowano. Do jej pomieszczeń przeniesiono żeńskie Gimnazjum i Liceum im. Błogosławionej Kingi, które z tych samych powodów przemianowano na II Żeńskie Liceum Ogólnokształcące. Z tych samych - wyrwano obie tablice pamiątkowe, których nie ruszyli podczas okupacji stacjonujący w budynku hitlerowcy. Dla podkreślenia postępowego ducha szkoły na frontonie gmachu umieszczono inną, dedykowaną również przedwojennemu uczniowi gimnazjum – komuniście Stanisławowi Toporowskiemu, uczestnikowi wojny domowej w Hiszpanii po stronie republikańskiej i bojownikowi francuskiego ruchu oporu podczas II wojny światowej. Spatynowana tablica do dziś murszeje nad wejściem do budynku.
Legenda o bohaterskich uczniach-żołnierzach była też prywatną legendą Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Miał do brata wiele pretensji – o komunizm, o rolę, jaką odegrał w polskim sądownictwie po wojnie, o zrzeczenie się praw do schedy po ojcu, ale udział Maurycego w tej młodzieńczej krucjacie stawiał obok legendy o przodku – powstańcu styczniowym. Morek był bohaterem jego dzieciństwa, który jako dorosły go rozczarował. Tak bywa z idolami młodości.
„Chcę tu powiedzieć jeszcze jedną rzecz – mówił w jednym z wywiadów - cofając się do mojego dzieciństwa. Każde dziecko ma tendencję do szukania swojego bohatera czy to w książce, czy w filmie, czy w rzeczywistości. Ja zastanawiałem się nad tym, kto był bohaterem mojego dzieciństwa, i doszedłem do wniosku, […] że był to mój starszy brat, późniejszy prawnik, adwokat przed wojną, po wojnie sędzia Sądu Najwyższego w dziedzinie prawa rodzinnego. A podówczas, kiedy stał się moim bohaterem, uczeń siódmej czy ósmej klasy gimnazjum, drugiego gimnazjum w Kielcach, gimnazjum Śniadeckiego. Otóż, cała jego klasa bez wyjątku, wstąpiła na ochotnika do Armii Polskiej w 1920 roku, żeby stawić opór bolszewikom. To, że brał udział w kampanii dwudziestego roku, uczyniło go w moich oczach bohaterem. Było to zresztą typowe i świadczyło o tym, o czym się dzisiaj albo nie mówi, albo zapomina, że był niesłychany patriotyzm, że rok dwudziesty i walka w dwudziestym roku, w dwa lata po odzyskaniu niepodległości, była czymś niesłychanie żywym, spontanicznym. Dlatego ta armia była tak wielka”.
Maurycy jeszcze dwa razy zaimponuje bratu. Najpierw z powodu udziału w powstaniu warszawskim (walczył w szeregach AK w drużynie RKM, był ranny, po upadku powstania trafił do obozu jenieckiego w Niemczech). Bezprzykładne poświęcenie młodzieży akowskiej i cywilnych mieszkańców stolicy traktował Gustaw jako odpowiednik determinacji żołnierzy 2. Korpusu Polskiego walczących pod Monte Cassino. Zatem na tej płaszczyźnie byli sobie równi, dlatego nie gloryfikował brata, choć w sferze symbolicznej powstanie warszawskie uznawał za reprezentację wszystkich walk Polaków o wolność podczas ostatniej wojny. W przedmowie do wydanego w Londynie w 1957 r. dziennika żołnierza powstania warszawskiego Wacława Zagórskiego (pseud. Lech Grzybowski) Wicher wolności napisał nawet, że w pewnym „sensie jesteśmy wszyscy uczestnikami powstania warszawskiego: nie tylko jego żołnierze i dowódcy, nie tylko akowcy w każdym zakątku kraju, nie tylko ludność, która była dla nich moralnym i materialnym zapleczem, nie tylko powstańcy w getcie warszawskim, ale żołnierze spod Monte[admin1] Cassino, Tobruku, Narwiku i Arnhem; więźniowie kacetów hitlerowskich i łagrów sowieckich; lotnicy z Battle of Britain; politycy w konspiracji krajowej i w Londynie”.
Z pietyzmem natomiast powtarzał informacje, które dotarły do niego już po śmierci brata, o jego zaangażowaniu w niesienie pomocy żydowskim pobratymcom w okupowanej Warszawie. Maurycy dostarczał dokumenty i udzielał finansowego wsparcia uciekinierom z getta, najpierw ze środków własnych i przyjaciół, potem działał w strukturach „Żegoty”, prowadząc komórkę o kryptonimie „Felicja” (od imienia żony), która przekazywała stałe zapomogi około 500 podopiecznym. Otaczał też opieką pozostających w getcie, póki mógł się tam bezpiecznie przedostawać dzięki aryjskim papierom (podobnie jak wielu zasymilowanych Żydów, Maurycy nie przeprowadził się do getta i podczas okupacji uchodził za Polaka)[i]. Gustawa szczególnie poruszyła wiadomość o uratowaniu przez brata 50 dzieci z getta, które przechowywał w piwnicach swojej willi na Boernerowie, zanim nie zaopatrzył ich w fałszywe dokumenty i nie znalazł im bezpiecznego schronienia. Jedna z dziewczynek została w rodzinie Maurycego do końca wojny. Żadną z tych działalności nigdy się nie afiszował. Może dlatego po wojnie urosła wśród ocalonych legenda. Już nie kilkadziesiąt, a pięćset dzieci, nie dzieci, ale także osób dorosłych, i nie w przedwojennej urzędniczej willi, a w majątku pod Warszawą miało przetrwać najgorszy czas dzięki odwadze, przedsiębiorczości i wielkiemu sercu znanego przed wojną warszawskiego adwokata. W takiej postaci przedostała się ta informacja nawet do wydawnictw o ambicjach naukowych[ii]. Jak było rzeczywiście, muszą ustalić historycy. Gustawowi wystarczało to, co usłyszał od Władysława Bartoszewskiego, z którym podczas okupacji Maurycy współpracował, by pomimo wszystko raz jeszcze podziwiać „bohatera dzieciństwa”:
„Dopiero po wielu latach dowiedziałem się, z wielka dumą, że Maurycy w piwnicach domku na warszawskim Boernerowie ukrywał podczas wojny kilkadziesiąt żydowskich dziewczynek. Nigdy mi o tym nie powiedział”.
[i] Jak twierdzi Gunnar Paulsson, sytuacja konwertytów i asymilantów była szczególna: „większość Żydów piętnowała ich jako zdrajców i podejrzewała o antysemityzm, w rzeczywistości często nieśli [oni] pomoc krewnym i przyjaciołom w getcie, a w późniejszym okresie wynajdywali dla nich kryjówki i pomagali wydostać się z getta”. G. S. Paulsson, Utajone miasto. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy (1940-1945), przeł. E. Olender-Dmowska, Znak, Kraków 2009, s. 58.