Krzysztof Lubczyński
Rozmowa z Katarzyną Walentynowicz, autorką książki o Zbigniewie Łapińskim – „Historie również niepoważne, czyli groch z kapustą”
Skąd wzięło się u Pani zainteresowanie tym fenomenem twórczym, jakie tworzyli Jacek Kaczmarski, Przemysław Gintrowski i Zbigniew Łapiński?
- Wzięło się z domu rodzinnego, domu w którym zainteresowania sztuka były zawsze bardzo żywe. Mój tato bardzo interesował się twórczością tria Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński, a ja przejęłam te zainteresowania i rozwinęłam je. Po latach poznałam Zbyszka Łapińskiego i zrozumiałam, że to człowiek nieprzeciętny. Dzięki kontaktom z nim, rozmowom, poznaniu jego filozofii życia i jego muzyki, moje pole poznania poszerzało się. W konsekwencji powstał pomysł powstania tej książki.
Tworzenie tego rodzaju książki to zazwyczaj benedyktyńska praca. Czy tak było i w tym przypadku?
- O tak. Zbyszek Łapiński, człowiek genialny, mądry i czarujący nie jest łatwym rozmówcą z różnych powodów. Mam na myśli rozmowę celową z użyciem dyktafonu. Bo kiedy rozmawia się z nim czysto prywatnie, to jest to sama słodycz rozmowy. Gdy jednak Zbyszek widział włączony dyktafon, od razu się spinał, ponieważ jest perfekcjonistą i bardzo szanuje swoich odbiorców, więc broni się przed bylejakością w tym, co ma im do przekazania. Rozmowy nie zawsze więc toczyły się miarowo, bo Zbyszek miewał swoje chimery, znudzenia, zniechęcenia, kaprysy. Zdarzyła się nawet dwumiesięczna przerwa w naszych rozmowach. W pewnym momencie Zbyszek poważnie zachorował, uświadomił sobie kruchość życia i chyba wtedy ostatecznie docenił wagę tego zapisu, nad którym wspólnie pracowaliśmy. Przed pójściem do szpitala powiedział, że musimy podgonić pracę, bo nigdy nie wiadomo czym się jego choroba skończy. Obecnie na szczęście jest już znacznie lepiej.
A jak przyjął samą propozycję stworzenia tej książki?
- Na początku sceptycznie. Jest w gruncie rzeczy człowiekiem skromnym, pomimo ego artysty. Poza tym ma fazy lenistwa i nic mu się nie chce. Zastanawiał się też, czy ktokolwiek będzie chciał czytać książkę o nim. Ma taką dewizę, że o nim mówi jego muzyka. Uważa również, że artyście bardzo trudno jest opowiadać o pracy twórczej ludziom dalekim od niej. Uważa wręcz, że proces twórczy ma charakter intymny. Niechętnie też mówi o uczuciach i sprawach czysto prywatnych. Jest człowiekiem bogatym wewnętrznie, pełnym sprzeczności. Jednocześnie szorstkim i romantycznym, silnym i kruchym. Z jednej strony lubi samotność, z drugiej lubi spotkania z ludźmi. Lubi bezpośrednio „dotknąć” człowieka, zobaczyć go, posłuchać. Ma ciekawą filozofię życiową. Jest niezmiernie dowcipny. Tak więc trzeba było go mocno namawiać do współpracy.
Rok temu ukazała się Pani książka „Mimochodem. Rozmowy o Jacku Kaczmarskim”. Brakuje więc jeszcze książki o tym trzecim, nieżyjącym również Przemysławie Gintrowskim. Czy za jego życia bądź obecnie myślała Pani o napisaniu książki także o nim?
- Przyznam, że jeszcze nie myślałam, ale jeśli uda mi się zebrać materiały, porozmawiać z ludźmi, którzy go znali to czego nie. Wtedy domknęłaby pewna triada.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof Lubczyński