Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Andrzej Wołosewicz - Że wtrącę swoje trzy grosze do wymiany zdań panów Dłuskiego i Kociuby

$
0
0

Andrzej Wołosewicz



Że wtrącę swoje trzy grosze do wymiany zdań panów Dłuskiego i Kociuby

 


Bruno Schulz            Nie lubię wtrącać się między dyskutantów. Tym bardziej, gdy się z… oboma zgadzam! Jednak uznaję wymianę zdań, opinii i argumentów, jaką zaprezentowali pod tekstem Stanisława Dłuskiego („Dokąd zmierzasz poezjo?”, www.pisarze.pl nr 08/15 (238)) za tak sensowną a rzadką, że chcę podkreślając ich rangę i ogrzać się w jej ciepełku i trochę robić za tubę wzmacniającą ich głos. Stanisław Dłuski i Grzegorz Kociuba różnią się, ale nie kłócą, przekonują się a nie oskarżają, wymieniają argumenty i poglądy o konkretnych poetach a nie formułują niepodważalnych i jedynie słusznych sądów. Wreszcie rozmawiają a nie jątrzą.

            Ponieważ Kociuba wymienił Przybosia, a ja akurat traf chciał wertuję wybór jego poezji (LSW, Warszawa 1967) poprzedzony wstępem doskonale pasującym do dysputy o poezji, więc się może nawet bardziej Przyboś wtrąca za moim pośrednictwem niż ja sam. Jeśli mamy taki konkret jak wypowiedź Przybosia, grzech nie skorzystać. Podzielił on swój wstęp na dwie części, Pierwszą przytoczę w całości, bo warto.

„Niektórzy krytycy twierdzą, że w liryce współczesnej nie da się oznaczyć wyraźnego tematu, że wiersz nie ma swojego „przedmiotu”. Istotnie, w przeciwieństwie do liryki zeszłowiecznej, poeta dzisiejszy zazwyczaj nie opisuje i nie opowiada i dlatego jego „przedmiot” nie jest tak jak dawniej widoczny. Ale po staremu liryka pozostała – że użyję szkolnego określenia – „mową uczuć” lub lepiej: tego życia wewnętrznego, które – nieokreślone – domaga się wyrazu. Właśnie: nieokreślone, ten strumień życia psychicznego jest tak zmienny, złożony i głębszy, niż dawniej sądzono, że nie zawsze da się ścieśnić w jedną „treść”, „przedmiot”, „uczucie” czy „myśl”, nie fałszując prawdy. Ale ujęty w łożysko wiersza przeźroczyścieje on do jasności wizji poetyckiej, musi więc mieć swój główny nurt, chcę rzec: musi wywołać w czytelniku wrażenie jednolitego spoistego układu. Co innego bowiem jest „przeżycie”, tzn. ten czas, kiedy w życiu wewnętrznym następuje spiętrzenie „uczuć”, a co innego poemat o tym przeżyciu.

            Rzeczywiste wzruszenia i uczucia ludzkie są bezsłowne, nie ma dla nich w języku codziennym nazw prócz takich ogólników, jak miłość, gniew, tęsknota, radość itp. Ogólnik „radość” czy „smutek” ma znikomą treść i niczego nie wyraża, on tylko informuje o czymś, co rzeczywiście doznane domaga się nazwania. Domaga się nazwania od każdego, kto pragnie się nim z drugim człowiekiem podzielić, a taki człowiek, co nie tylko pragnie, ale i umie się podzielić z ludźmi – jak to się zazwyczaj mówi – uczuciami i myślami swoimi, nazywa się poetą.

            Jak jednak podzielić się swoimi rzeczywistymi wzruszeniami, jak je w słowach przekazać, skoro one nie mają nazwy w słowniku, są bowiem jedyne i niepowtarzalne? Jak uniknąć ogólników, jak znaleźć dla nich nazwę, która by do każdego przystawała, a więc za każdym razem była inna? Nie ma przecież dwóch stanów psychicznych tych samych. Na to pytanie dawali poeci odpowiedź przykładami swoich wierszy. Każdy bowiem prawdziwy wiersz jest definicją nieznanego dotychczas wzruszenia – i co więcej jeszcze: odkryciem nowego piękna w sztuce słowa, dzięki której poeta określił wzruszenie. A piękno poetyckie darzy radością wysoką, inną niż radości doświadczone w życiu bez poezji, darzy nawet wtedy, gdy wiersz nazywa przeżycia smutne. Można więc powiedzieć, że poezja liryczna nie tyle wyraża czy przypomina doznane w życiu uczucia, ile stwarza takie uczucia, jakich bez niej nie zaznalibyśmy nigdy.

Odpowiedź na pytanie, jak wyrażać słowami to, co czujemy, zmieniała się wraz z czasami i kierunkami poetyckimi. Nie tu miejsce, aby je wymieniać i określać. Jeśli chodzi o styl, jedna prawda tycząca się mowy poetyckiej jest pewna: ażeby pod wpływem słów żywiej zabiło serce słuchacza, trzeba najpierw olśnić jego wyobraźnię. Dlatego to poezja jest mową wynalazczą, mową obrazów poetyckich. Trafny obraz poetycki zagęszcza „treść”; zazwyczaj więc nie zastyga w jedno twierdzenie, ale bywa ogniskiem, z którego wybłyskuje wiele jasności; obraz poetycki bywa niekiedy wieloznaczny, a cóż dopiero wiersz złożony z takich obrazów. Wieloznaczne w poezji nie jest jednak niejasnością, lec spotęgowaniem wyrazu, podniesieniem mocy mowy do wysokości – poezji właśnie. Czymże więc jest poezja? Spośród wielu definicji wybieram  tu jedną najprostszą: poezja to najwyższa – w swoim czasie – sprawność języka w wypowiadaniu tego, co człowiek czuje i myśli.

A jaki stąd wniosek dla czytelnika wierszy? Utwór poetycki trzeba czytać inaczej niż prozę. Prozę, tekst powieści czy noweli, wystarczy zazwyczaj przeczytać jeden raz: to, co tekst zawiera, możemy po takim jednorazowym przebieżeniu okiem po stronicach wyobrazić sobie i pojąć. Inaczej bywa z tekstem poetyckim. Wiersz to tekst krótki, ale w tych niewielu zdaniach autor wyznaje więcej o sobie i o swoim stosunku do świata, niż to bywa w tekście prozy o takim samym rozmiarze. Trzeba więc czytać tekst poetycki bardzo uważnie, powracać do niego, współdziałać swoją czytelniczą wyobraźnią z autorem, tzn. zrozumieć (ujrzeć w wyobraźni) wszystkie obrazy poetyckie, pojąć ich trafność – a wtedy wiersz ruszy serce, wzbogaci nasz sposób widzenia i oceniania spraw człowieczych: okaże całe swoje piękno i mądrość.”

Z fragmentami drugiej części wstępu, która odnosi się do kilku wierszy, pozwolę sobie na mały eksperyment zmieniając kolejność tzn. najpierw przytaczając wiersze, aby czytelnik mógł wyrobić sobie o nich swój pogląd (proszę spróbować zrobić to podług wyżej przytoczonych wskazówek Przybosia) a potem, dla porównania, Przybosiowy do nich komentarz.


Ów Halcyjon

 

W roziskrzonym

z archaniołów gęsich dartym na puch śniegu

ów halcyjon… ptak Słowackiego,

zimorodek…

 

Nad potokiem ściętym w cieniu cienkim lodem

z bugaju olch i wierzbiny

frunął nagle i ogniście

ów dziw… szafir skojarzony

przeciwbłyskiem

ze szmaragdem!

 

I rozwinął się diadem

zimowego horyzontu.

 

Leciał w swoją istność złotą,

zwijał przestrzeń

i przemieniał,

wyświetlając sobą inny

świat: odlotny, z dala-bliski –

Krzykiem ostrym zranił serce

do nerwicy dobrowieszczej:

czułem radość tak za wielką,

że z rozpaczy słodkiej tylko,

że już nie jest do zniesienia,

trwała jeszcze…

rzeczywiście…

 

Dziw się zjawia tylko raz prawdziwie.

Zjawił mi się w pastusznym dzieciństwie

na znak:

Istniej!

Żyję w podziwie.

 

 

Nike

 

Wschodziła ku mnie w świetle głowy

I niosła na ramionach tło:

kolumnadę Panteonu odległą

o lekkość,

z każdym krokiem oddalenia polotniejszą o obłok,

o kopułę z powiewu,

o kopułę z budowy

                        obłą,

i sto fontann paryskich za niązło.

 

Pokonany w nieskończonych o nią bitwach,

nie  złożyłem nigdy gniewu,

nie oddałem ostatniego tchu,

jeszcze trwała – do zwycięstwa – walka:

Biciem serca, cios za ciosem, uderzałem w…

 

- Żaden kamień nie zmartwychwstał.

- Nie poruszył się w glinie słuch.

- Ni powietrze pod mym tchnieniem nie wzruszyło

                                               się w ptaka.

 

A już

z napowietrzną raną

                                  głowy

na okręcie, skamieniałym, jak na grani,

skrzydlata

wyłamała się z rozmachem z mojej klatki piersiowej,

niosąc w locie granicę między światem a mną.

(Paryż, 1939)

 

 

Na zmianę

 

Wiosno, roboto polna! Wychodzimy!

Brat z ciężkim koszem ziarna na pole szerokie,

okrakane przez wronę,

ja lekkodusznie wyżej na powietrze strome

ze słowem skrytym w świetle jak za zimorodkiem

 

Z jego blasku w odlocie po diament zimy

został nam cień lecący do słońca: skowronek.

 

Bratu, chociaż bezmyślnie, wschodzi to Zielone

na razowiec, na strzechę, na potrzebę wszelką.

Ja zaś gospodaruję móżdżkami ptasimi:

w nich o jaju myślątko i o ziarnie ćwierkot.

 

Ale co lat dwadzieścia zmieniamy robotę.

Ja przed Historią siejącą zagładę

sieję, sadzę – uciekam w żyto i ziemniaki.

A brat w moich spod gruzu wyniesionych zbiorkach

dopiero wtedy czyta – o czym? właśnie o tym,

czegom się orząc wyrzekł.

Mówi: to ciężej niż głęboka orka,

choć zamysł inny, a cel niejednaki,

ale bratni – najwyżej:

 

Spod rąk czynnych przy zbiorach, nad czoło schylone,

nad czoło wzniesione

wyleci z żyta życia taki sam skowronek.

 

I teraz ten zapowiedziany autokomentarz Przybosia (do przytoczonych wierszy).

„Nie pisywałem wierszy na zamówienie, kiedy jednak teraz zwracają się do mnie układacze antologii wierszy na określony temat, łatwo mi wskazać wśród swoich poezji utwory o pożądanej treści: wiersze o dzieciach, liryki poświęcone matce, wiersze patriotyczne, buntownicze, służące sprawie rewolucji społecznej, liryki miłosne, wiersze o wojnie, o pokoju, o pracy, o wsi, o mieście i o wielu jeszcze innych sprawach ludzi i świata. Układając ten zbiór, podzieliłem więc wiersze na grupy i każdą z tych siedmiu grup opatrzyłem tytułem. Łączy je bowiem wspólny temat, choć nie łączy ich wspólny czy bliski czas powstania. Wiersze pochodzą z wielu lat mojego pisania i nieraz sąsiadują ze sobą utwory z różnych, odległych od siebie czasów.

            Tak na przykład wiersz Ów halcyjon, wysunięty na początek tomu powstał niedawno, a następujący po nim liryk Nike pochodzi jeszcze z czasów przedwojennych. Umieściłem je jednak obok siebie, ponieważ oba mówią o poezji, są to więc wiersze niejako programowe. Ów halcyjon to zimorodek, którego ujrzałem w pastuszym swoim dzieciństwie. Jest wiara ludowa, że kto widział zimorodka, temu można wróżyć życie niezwykłe. Czytelnik odkryje w tym wierszu aluzję do dalszego ciągu Pana Tadeusza zaczętego przez Słowackiego: ten rzadki ptak nazywa się tam „halcyjonem”.

            Nike to wiersz powstały w Paryżu. Daję w nim obraz „Nike z Samotraki”, rzeźby znajdującej się w Luwrze, taki, jaki zjawił się w mojej wyobraźni i wzruszeniu, kiedy chciałem nadać mu sens głębszy. To też jest poezja o poezji, podobnie jak wiersz następny pt. Na zmianę. Te trzy wstępne wiersze określające mój stosunek do poezji, wiersze więc niejako programowe, nie są jednak wykładem jakichś tez, są to, jak prawie wszystkie moje utwory – wyznania, świadectwa jednorazowych doświadczeń poetyckich. Prawie każdy mój utwór jest biograficzny, tzn. taki, co wyniknął z mojego życia; każdy jest okolicznościowy, związany z jakimś dla mnie ważnym wydarzeniem.”

Jak się Państwu podobają Przybosiowe wyjaśnienia? Dla mnie (podkreślam – dla mnie) wiersze, jak je nazywa autor, o poezji nie są klarowne, nie przypadły mi do gustu. Pisząc o nieklarowności mam na myśli to, że – jak to określił sam Przyboś – programowość samych wierszy jest dla mnie słabo widoczna, ale dyskursywny opis tego, czym poezja jest i czym być powinna – ten z pierwszej części wstępu - znajduję jako bardzo klarowny i to był najważniejszy powód mego odwołania się do Przybosia. Bardzo mi pasuje jasność i czytelność samego pisania o poezji, o formie, treści, języku, wymaganiach odbiorczo-czytelniczych i samej „kuchni poetyckiej”, o samym mechanizmie pisania, ujmowania owych przeżyć, myśli i uczuć. Przyboś robi to pięknie, jasno, czytelnie, choć przecież zastrzega się, że nie wykłada tez, bo pisze zawsze o swoim konkretnym przeżyciu, o jednorazowych doświadczeniach poetyckich, próbując – to jest owo zadanie i wyzwanie poezji – indywidualne przeżycia przekazać w kodzie poetyckim jakoś od-indywidualizowanym. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przeżywa tez, do tez dochodzi się w żmudnej procedurze. Przytaczam Przybosia, by pokazać, ze można tę procedurę czytelnikowi uprzystępniać wcale nie odwołując się do listy nazwisk z połowy historii naszej literatury.

Piszę o tym, choć z Przybosiem sam mam duży kłopot.  Ten mianowicie, że Gąsiorowski, którego niezwykle cenię, Przybosia cenił nad wyraz, pisał o nim, rozmawiał (patrz wywiad Krzysztofa z Przybosiem pt. „Pracujące słowa” w książce fikcja realna; szkice o poezji współczesnej Warszawa 1986) a mimo to nie przekonał mnie do Przybosiowej poezji. Piszę o tym, aby pokazać, że w tym cenieniu lub nie cenieniu nie działa żadne prawo przechodniości: jeśli Wołosewicz ceni Gąsiorowskiego (więc jakaś wspólnota gustów i zauroczeń tu istnieje), a Gąsiorowski ceni Przybosia, to Wołosewicz ceni Przybosia…. nic z tych rzeczy! To pierwszy grosz do listy nazwisk i opinii panów Dłuskiego i Kociuby. To ważne: możemy uznawać i mieć z Gąsiorowskim wspólne preferencje dotyczące poezji np. Miłosza i Różewicza, ale to nie znaczy, że nasze łańcuchy poetyckie czy korale, na które nanizujemy Naszych Ulubionych są takie same czy bardzo podobne. Może tak być, ale tak być nie musi. Oto trafiamy na Przybosia i nie dogadujemy się.[1]

            Drugi grosz, współgrający, jak mniemam, z poglądami obu Panów, to cytat z Gąsiorowskiego, cytat, którego lubię nawet nadużywać: „I jeśli poeta odważy się mimo etycznego szantażu, podejrzewać, że zadania poezji sięgają głębiej niż pokazywanie światu języka lub pięści, powinien on szukać takich poetyckich rozwiązań, które przekraczają kryzys sensu, i starać się uczynić wiersz choćby wyspą „pewności pewności”, dając nie osąd ale odpowiedzi – i widzialnemu i niewidzialnemu światu.” Wydaje mi się on ważny, bo jest o SENSIE, o który apeluje Dłuski i dopuszczający pewną frywolność, którą znajduję w preferencjach Kociuby, a której obecność u Krzysztofa dopuszczają słowa o pokazywaniu światu języka lub pięści. Tu od razu jedna uwaga dotycząca wymienionego przez Kociubę Marcina Świetlickiego. Świetlicki bywa w „nastroju nieprzysiadalnym”, jestem w stanie zaakceptować to, bardzo zresztą zgrabne sformułowanie, ale jeśli – a to chyba stało się u Świetlickiego manierą – cała twórczość robi się nieprzysiadalna, to poza zaprzysięgłymi wyznawcami inni do niej po prostu nie przysiądą. Tak opisałem to w swoim wierszu:

 

W obronie innych wódek

 

w „Lekcji nieobecności” Aliny Świeściak

czytam że leżenie Świetlickiego

 

jest jego leżeniem

między Białoszewskim i Różewiczem

 

a ja nawet nie muszę leżeć żeby leżeć

mogę nawet leżeć siedząc

 

bo nie o leżenie tu idzie/leży?/

chyba że jestem ciemny jak tabaka w rogu (nie palę)

 

nawet Świetlicki mnie nie oświetlił

chociaż kupiłem jego „Wiersze”

 

bo chciałem być dobrze wychowany

w kwestii bardzo najlepszej poezji

 

kupiłem więc sobie  t e g o  Świetlickiego

i nic z tego! no, na półce dobrze wygląda ale

 

zanim zacząłem czytać tyle się nasłuchałem

że Świetlicki ważnym poetą jest aż

 

na konferencji w Poznaniu w 2013 okazało się

że jego nałogi są ważniejsze od moich

 

że on pije ważniejszą wódkę

no nie wiem, nie wiem

 

też macie poczucie że wasze wódki

są mniej ważne od innych?

 

bo w poezji to od wódki-Świetlicówki może

lepsza jest Gąsiorówka, Jerzynówka czy Ratoniówka

 

więc z tymi wódkami panie Marcinie lepiej

nie przesadzać bo to się różnie kończy. Koniec

 

Lubię czytać Świetlickiego, ale zaczytywać się już nie potrafię, właśnie dlatego, że dominuje – w moim odczuciu - pokazywanie światu pięści i języka. Nie żebym tego w ogóle nie lubił, idzie o tę dominację.

            Trzeci grosz dotyczy tego, że trzymam jednocześnie stronę obu Panów, i Kociuby i Dłuskiego. Dlaczego? Dlatego, że o wierszach myślę jak we wstępie do tworzonej „Antologii wierszy lepszych niż dobre”. Oto stosowny fragment. „Są wiersze mądre, ale poetycko słabe. Są wiersze „zakręcone”, ale na tyle nas ujmujące, że nie jesteśmy w stanie ich odrzucić, choć nie umiemy powiedzieć dlaczego. Są wiersze tak ujmująco piękne, że treść wydaje się w nich zbędna, mogłyby być o niczym. Są jeszcze i takie, które zbierają wszystko, co najlepsze z wyżej przytoczonych uzasadnień. Są wreszcie wiersze, których najpierwszą wartością jest to, że chcemy koniecznie się nimi z kimś podzielić.”

            Dlaczego popieram obu Panów? Dlatego, że o wierszach myślę jak we wstępie do napisanej przed laty książki: „Z poezją jest jak z kobietą, nigdy nie wiadomo, która ci się spodoba i na czym to polega. Nie wiesz, a jednak jesteś zauroczony. Nie wiesz, ale z czasem dowiadujesz się, coraz więcej i więcej. Obcowanie, ciągłe obcowanie daje właściwą podstawę dobrego rozpoznania. Dlatego trzeba do wierszy podchodzić wielokrotnie, z różnych stron, słuchać wielogłosu na ich temat, słuchać polifonii wydobywających się z poezji znaczeń i dźwięków. Pamiętamy też o różnych odczuciach, o zróżnicowanych odbiorach tego samego krajobrazu zależnie od pory dnia, pory roku, wreszcie pory naszego życia i samopoczucia. Poezja jest takim krajobrazem dla nas, dla naszej duszy, naszych trosk, znajomości, miłości, przyjaźni, zauroczeń, zamyśleń. Tkwimy w niej jak w krajobrazie, raz zachwycając się nim, raz pozostając obojętnym, a innym razem nie dostrzegając wcale. Ale on jest.”[2]

            Wtrącam swoje trzy grosze między Dłuskiego i Kociubę, bo różnią się pięknie pozostając w tym względzie wzorem dla wielu, którzy piszemy wdając się w polemiki i spory.



[1] Dla jasności, uznaję rangę Przybosia, jego wkład w rozwój poezji polskiej jest dla mnie niepodważalny, rozumiem i akceptuję wszystkie argumenty Krzysztofa za Przybosiem, ale sam Przyboś, jego poezja mi nie leży. Cenię, ale- by wspomóc się Gombrowiczem – jak zachwyca, jak nie zawchwyca.

[2] Andrzej Wołosewicz, Świat według poety, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2005.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 786