O Tadeuszu Konwickim piszą Krzysztof Lubczyński i Janusz Termer
Krzysztof Lubczyński
Tadeusz Konwicki (1926-2015)
Późny prawnuk romantyzmu
Nazwanie Tadeusza Konwickiego romantykiem czy spadkobiercą tradycji romantycznej w literaturze polskiej trąci sztampą. Spadku romantycznego doszukiwano się bowiem także u Andrzeja Wajdy, Wojciecha J. Hasa, Ernesta Brylla, a nawet u Krzysztofa Zanussiego i innych, przeciwstawiając im antyromantyzm, chociażby Tadeusza Różewicza, Kazimierza Brandysa, czy Leona Kruczkowskiego. Mówiono swego czasu nawet o „romantycznej krytyce filmowej” kontrastując „romantyzm” Aleksandra Jackiewicza z prześmiewcą i racjonalistą Zygmuntem Kałużyńskim..
A jednak, mimo pozornego niedosytu takiego szufladkowania, określenie Konwickiego jako romantyka wydaje się być całkiem na miejscu. Ba, zaryzykowałbym nawet nazwanie go ostatnim romantykiem polskiej prozy., a być może i polskiego kina, jako że był twórcą niedocenionej „Lawy” (1989), filmowej, autorskiej wersji Mickiewiczowskich „Dziadów”.
Romantyczne sny polskie
Zacznijmy jednak od prozy. Jej faktura, stylistyka, nastrój, charakter postaci są na wskroś romantyczne. Jest w niej całe – choć przepuszczone przez filtr indywidualności pisarza i doświadczenia najnowszej historii Polski oraz współczesnej literatury – romantyczne instrumentarium. Znajdujemy tu splot liryzmu, tragizm bohaterów szarpiących się w „szkwałach” losu narodowego, poetykę snu, sennego koszmaru pomieszanego z dojmująca jawą, witalność życia przeciwstawioną śmierci, „ciemną” symbolikę, obecność widm, uwierające niedobre miłości, pamięć dzieciństwa, obecność ludowości, ale także gryzącą ironię, szyderstwo i groteskę romantycznej proweniencji. No i oczywiście bohater, w różnych wcieleniach wędrujący przez powieści Konwickiego: samotny, przepełniony kompleksami i poczuciem winy, niespełniony, prześladowany przez zwidy i majaki, czasem z romantycznym poczuciem prometejskiej misji, choć często okaleczonej, skarlałej. Na dodatek tak się złożyło, że Konwickiego łączy z romantyzmem jeszcze jedna, geograficzna okoliczność: urodził się (22 czerwca 1926 roku) na Wileńszczyźnie, w Litwie, ojczyźnie Adama Mickiewicza. I podobnie jak Wieszcz tę swoją ojczyznę utracił, więc cierpi i jego „dusza utęskniona” przenosi się co rusz „do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych”. Ta tęsknota jest (a może raczej była) u Konwickiego wyraźna, choć wydaje się, że ogniwo ironiczno-szydercze jednak przeważa u niego nad liryczno-uczuciowym. Była też w biografii pisarza przemiana niemal tak ostra, jak przemiana Gustawa w Konrada: przeistoczenie się młodego AK-owca z Wileńszczyzny w literacko-zetempowskiego aktywistę i barda nowej rzeczywistości polskiej po 1944 roku. Ryszard Matuszewski napisał o Konwickim, że w swojej twórczości „ wyrażał psychiczne i moralne urazy pokolenia akowskiego, które zaplątało się w ideologię komunistyczną”. Pomijając reportaż „Przy budowie” (1950), klasyczny wytwór socrealizmu w jego ówczesnej mutacji, przypomnijmy „Władzę”(1954), „powieść o walce z gomułkowszczyzną”- jak to ujął Piotr Kuncewicz-która postawiła jej autora w pierwszym szeregu szturmowych postaci literatury socrealistycznej, jako jednego z najważniejszych „pryszczatych”. Kuncewicz zresztą z lekka „Władzę” obśmiał w swojej „Agonii i nadziei”, ukazując jej typowe dla powieści socrealistycznej schematy i mimowolne komizmy („sojusz McCarthy’ego z Logą - Sowińskim”), ale wtedy gdy ukazała się na półkach księgarskich, nikomu do śmiechu nie było, bo Gomułka (takoż jak i Ignacy Loga- Sowiński) był aresztowany i czekał na proces, który mógł się zakończyć nawet wyrokiem śmierci. Co jednak znamienne –kiedy nastąpił przełom październikowy 1956- Konwicki natychmiast opublikował powieść „Rojsty”, napisaną jeszcze w 1948 roku. Dotykała ona losu partyzantki akowskiej na Wileńszczyźnie i świadczyła o tym, że „ukąszenie heglowskie” , jakiego doznał autor w latach powojennych, było raczej płytkie, może koniunkturalne, co jednak, w końcu, dobrze świadczy przede wszystkim o ówczesnej dojrzałości młodego przecież wtedy człowieka, poddawanego presji i czynnie uczestniczącego w socrealizmie. Kolejna ważna proza Konwickiego, „dziura w niebie” (1956), dotyczy lat przedwojennych, ale w najlepszej chyba swojej powieści, „Senniku współczesnym” (1963) wraca on do rozszarpanej przez historię, a zarazem magicznej Wileńszczyzny. Akcja utworu rozgrywa się gdzieś w Polsce, grubo po wojnie (zgodnie z tytułem – współcześnie), ale jest nawrotem i próbą rachunku z czasem wojennym na Wileńszczyźnie. Rozrachunkiem dokonanym w malignie, w ciężkim koszmarze… Mamy tu ową niesamowita galerię przedziwnych postaci, jasełkowych, groteskowych, jakby z polskiego grand guignolu, mamy całe instrumentarium ekspresji romantycznej, z tytułowym snem na czele, bo przecież sen to ważna kategoria romantyczna, by przywołać choćby sen Konrada w celi bazylianów.
Pisarz-dysydent
Powieść, którą Konwicki definitywnie, acz jeszcze ostrożnie otwiera swoja drogą do przyszłej pozycji pisarza dysydenta peerelowskiego, to „Wniebowstąpienie” (1967), satyryczny obraz Warszawy. Mamy tu wplątane w tkankę obserwacyjno-opisową, problemy o romantycznej proweniencji, tu akurat eschatologiczne, co u Konwickiego częste, i to od dawien dawna. W ”Zwierzoczłekoupiorze”(1969) wyruszył do magicznego świata wyobraźni dziecięco-młodzieżowej, zapragnąwszy być może, zdobyć młodego czytelnika , lecz nie został pisarzem podstawówek(choć napisał dla dzieci uroczą książeczkę o swoim ulubionym zwierzęciu „Dlaczego kot jest kotem?”), bo powieść ta jest rozpaczliwą , posępną rozprawą z absurdem świata. Wydana w roku 1974 „Kronika wypadków miłosnych” to cudowna , pełna zmysłowości podróż do lat dziecinnych, wileńskich oczywiście, pięknie zresztą zekranizowana przez Wajdę w roku 1986.
W połowie lat siedemdziesiątych Konwicki na krótko zmęczył się prozą powieściową i zaczął pisać „prozę niefabularną ”. Pierwszym z tego cyklu był nibydziennik „Kalendarz i klepsydra”(1976).Faktura tej świetnej książki, która stała się zresztą wydarzeniem towarzysko – politycznym z uwagi na to, że pisarz oplotkował tam mocno literacko-polityczną Warszawy(lub jak to woli Warszawkę),stanowi melanż dziennika pisarza z esejem, gawędą, felietonem, kroniką i plotką towarzyską oraz okruchami prozy. Wszystko to napisane „lirycznie i autoironicznie, z patosem i kpiną”(Helena Zaworska, w eseju o literackich dziennikach „Szczerość aż do bólu”).Konwicki jest tu „zdegustowany, ale i kokieteryjnie uwodzący czytelnika psychiczną dwoistością, rozproszeniem, niedopełnieniem” toczy „prześmiewczą grę z czytelnikiem, literaturą, z życiem, z sobą samym” -stwierdziła Zaworska. Sam autor nazwał utwór „łże-dziennikiem” i „pokracznym raptularzem”, napisanym przez „w miarę grzesznego nadwiślańskiego drobnomieszczanina i normalnego półinteligenta”.
Nowa ojczyzna
Jednak imperatyw rasowego prozaika okazał się silny i kolejne lata przyniosły nową serię powieści. ”Mała apokalipsa” (1979)powstała już w okresie ożywionej działalności opozycji z KSS-KOR na czele i jako pierwsza z powieści Konwickiego została wydana poza cenzurą, w jednej z oficyn podziemnych, bodajże w „Nowej”. Nic dziwnego, bo nie było to już aluzyjne szczypanie PRL-u, lecz otwarta z niego drwina, ostentacyjne szyderstwo, rodzaj groteskowej antyutopii, wykorzystującej jako osnowę historyczną autentyczny fakt słynnej wizyty w Polsce Leonida Breżniewa z okazji XXX-lecia PRL w lipcu 1974 roku. Krytycznym obrazem nieco późniejszego okresu były „Wschody i zachody księżyca” (1982) oraz „Rzeka podziemna, podziemne ptaki” (dotycząca pierwszych dni stanu wojennego, także wydane poza cenzurą. I oto dość niespodziewanie, przynajmniej dla postronnych, wydał Konwicki oficjalnie, w roku 1986, „Nowy Świat i okolice”, gatunkową kontynuację „Kalendarza i klepsydry”, nie mniej smakowitą i momentami niezbyt cenzuralną. Po prawdzie, fakt wydania tej książki w oficjalnym obiegu nie był wówczas zbyt wielka sensacją, bo rządząca ekipa generała Jaruzelskiego przyjęła inną zgoła politykę w stosunku do środowiska literackiego niż poprzednicy, a zwłaszcza Władysław Gomułka. Niezależnie od sporów wokół rozwiązanego w 1983 roku, opozycyjnie nastawionego Związku Literatów Polskich, prowadzona była zdecydowanie liberalna polityka wydawnicza, otwarta także na pisarzy jawnie kontestujących władze i ustrój PRL oraz wprowadzenie stanu wojennego. Był to wprawdzie nadal czas zapisów cenzuralnych i i cięć cenzury, ale w porównaniu z epoka poprzednią była to jakościowa zmiana. W roku 1987 Konwicki wydał niewielką powieść „Bohiń”, kolejny powrót do kraju lat dziecinnych, gdzie - jak napisał Piotr Kuncewicz – „w lasach wyje upiór Schickelgruber (nazwisko ojca Hitlera – przyp. KL), rozjeżdża saniami isprawnik, dziobaty Wissarion Dżugaszwili, pojawia się młodziutki Józef Piłsudski i Włodzimierz Uljanow. Natomiast „Kompleks polski” (1989), to powrót do poetyki „Wniebowstąpienia” i „Małej apokalipsy”. „Kompleks”, niczym „Wesele” Wyspiańskiego (tu zamiast wesela mamy kolejkę do sklepu jubilerskiego) jest sarkastycznym podsumowaniem historii Polski od powstania styczniowego po współczesność. Ostatnie, jak dotąd, książki Konwickiego – czyli „Zorze wieczorne”, „Czytadło” i „Pamflet na siebie samego” – powstały już w nowej rzeczywistości lat 90.. „Zorze” to znów kontynuacja formuły „łżę-dziennika”, tyle że Konwicki jest tu znacznie mniej dowcipny niż w „Kalendarzu” i „Nowym Świecie”, ale za to z masochistyczną przyjemnością otwiera się przed czytelnikiem jako „zgorzkniały warszawski literat”. „Czytadło”, to melanż prozy ze szczyptą dziennika, natomiast „Pamflet”, to powrót do formy dziennika, tyle, że w odróżnieniu od „Zórz”, autor jest tu w dobrym humorze, w montaigne’owskim tego zwrotu znaczeniu.
Konwicki jakby trochę podleczył się ze swoich wileńskich nostalgii i w swoich ostatnich książkach, częściej niż do Wileńszczyzny, odwołuje się do swojej nowej, małej ojczyzny, którą jest dobrotliwie wykpiwana Warszawa, a zwłaszcza Nowy Świat i okolice, a w szczególności położona na jego tyłach uliczka Górskiego, gdzie mieszka i rozmyśla w swojej nyży. Widać z niej Pałac Kultury, do którego Konwicki odczuwa coś w rodzaju hass-liebe (miłość-nienawiść).
Na filmowym planie
Jako się rzekło, Konwicki jest jedynym przypadkiem w polskiej kulturze, gdy w jednej osobie spoił się wybitny pisarz z wybitnym reżyserem filmowym. Nie nakręcił tych filmów wiele, ale każdy jest znaczący. Są one w gruncie rzeczy, tak w warstwie tematycznej, jak stylistycznej, przedłużeniem jego prozy. Zadebiutował filmem ostatni dzień lata” (1959), kameralnie rozgrywającym się na bałtyckiej plaży. Tematem filmu jest zmęczenie czy raczej niemożność uczuć, będąca przeklętym owocem przeżyć wojennych. Podobna kontemplacja wojennej przeszłości, także w wykonaniu dwojga młodych ludzi odbywa się w „Zaduszkach” (1961). „Salto” (1970), nakręcone według scenariusza inspirowanego „Sennikiem współczesnym”, zostało zrealizowane w zaczerpniętej stamtąd poetyce snu. Bohater, kreowany przez Zbigniewa Cybulskiego, to „kabotyn, zaklinacz kompleksów narodowych, noszący w sobie polskość obolałą, skażoną przeszłością” (A. Jackiewicz). Pisano, że to skarykaturyzowany Maciek Chełmicki, który nie umarł na śmietniku, tak jak w „Popiele i diamencie” A. Wajdy. „Jak daleko stąd, jak blisko” (1972) – to samo, kompleksy polskie, poetyka snu, koszmary wojny, kompleksy głównego bohatera, który tuła się po dziwnej Polsce przeszłości, wiejsko-prowincjonalnej, mitycznej, ale i po współczesnej (lata 70) Warszawie. „Dolina Issy” (1982) jest – jak własna twórczość Konwickiego i jak literacki pierwowzór Czesława Miłosza – urodziwym plastycznie, nostalgicznym powrotem do przeszłości. Po raz ostatni stanął Konwicki za kamerą w latach 1988-1989, by zrealizować „Lawę” (1989), autorską ekranizacje mickiewiczowskich „Dziadów”. Premiera przypadła na jesień 1989 roku i może dlatego przeszła prawie niezauważona. Z dzisiejszego punktu widzenia, po potężnych promocjach „Ogniem i mieczem” czy „Pana Tadeusza”, kompletna cisza w jakiej ”Lawa” weszła na ekrany wydaje się nieprawdopodobna, ale tak było. A film jest znakomity i trudno go zrozumieć inaczej niż jako pożegnanie Konwickiego z romantyzmem poprzez powrót do jego najwspanialszego źródła jakim są „Dziady”. Niedługo potem, prof. Maria Janion ogłosiła koniec „paradygmatu romantycznego” w polskiej kulturze, więc to by się zgadzało.
(Tadeusz Konwicki zmarł w Warszawie 8 stycznia 2015 roku. Szkic pochodzi ze zbioru wywiadów i szkiców Krzysztofa Lubczyńskiego „Mieszanka firmowa”, który ukazał się w 2011 roku nakładem Wydawnictwa Adam Marszałek w Toruniu).
Janusz Termer
Odszedł Tadeusz Konwicki
Jeden z ostatnich wybitnych pisarzy - i reżyserów - polskich, dla których sztuka była nie zwykłą estetyczną czy prestidigitatorską zabawą albo sposobem na życie, co sprawą powinności. Zawsze niesłychanie ważną i poważną, choć nie bez swoistego poczucia humoru, znamiennego dystansu czy głębszej ironii uprawianą. Twórczość Tadeusza Konwickiego* wyrastała, jak wiadomo, z autentycznych doświadczeń życiowych autora, reprezentanta pokolenia młodzieży AK-owskiej, boleśnie przeżywającego konieczność i nieuchronne zadry oraz bolesne porażki koniecznych kompromisów młodzieńczych żarliwych wyborów życiowych i politycznych po wyjściu z wojny i wileńskiej partyzantki, a potem na drodze nie mniej trudnej, żmudnej, żarliwie wyboistej i dramatycznej adaptacji do nowej powojennej rzeczywistości. Co widać już w pierwszych literackich publikacjach autora Władzy, Godziny smutku, Z oblężonego miasta.
Pisarz, urodzony i wychowany na pograniczu kulturowym polsko-litewskim, przywołuje wielokrotnie w swych utworach czasy i zdarzenia przeżyte w krainie swej “małej ojczyzny", pojawiającej się tu niekiedy jako Arkadia, częściej zaś jako symbol żyjącego już tylko w pamięci i odeszłego na zawsze świata młodości. Przeszłość staje się stałym punktem odniesienia dla spraw teraźniejszych życia bohaterów, a powroty do młodości to nie tylko próba poszukiwania własnych korzeni, ale także jeden z głównych probierzy ocen współczesności. Swoista idealizacja, przywoływanie urody i blasku przeszłości, służy ponawianym nieustannie literackim próbom ocalaniu podstawowych wartości ludzkich, narażonych na rozpad wobec powojennego kryzysu moralnego, politycznego, ideologicznego. Poczuciu rozgoryczenia i klęski życiowej, ogarniającemu bohaterów Konwickiego, towarzyszy katastrofizmem wielu jego dzieł (od pisanych tuż po wojnie, a wydanych dopiero na fali odwilży 1956 roku Rojstów, aż po Nic albo nic, Kompleks polski do Małej apokalipsy). Wizja obecna zarówno w utworach odwołujących się wprost do czasu „arkadyjskiej” młodości (Dziura w niebie), jak i w takich utworach jak Bohiń - nostalgicznym fresku o zagładzie pewnego świata ulokowanego w czasie wykraczającym poza ramy bezpośredniej pamięci autorskiej.
Dziura w niebie i Kronika wypadków miłosnych to powieści, których wspólnym tematem jest burzliwa uroda i niepokoje czasów dzieciństwa, pierwsze lęki i niepokoje egzystencjalne naznaczone przeczuciem zbliżającej się katastrofy starego świata. Problemy pokazywane z perspektywy kogoś, kto towarzyszy przeżyciom bohaterów, i jednocześnie z perspektywy przyszłości narratora-bohatera, mającego gorzką świadomość tego, co nadchodzi, obarczonego garbem doświadczenia wojennego i przeżyciem zbiorowej klęski narodu. W Kronice wypadków miłosnych, mówiącej o pierwszym uczuciu łączącym parę maturzystów, Wicia i Alinę, u progu wojny roku 1939, dochodzi do charakterystycznego dla prozy Tadeusza Konwickiego spotkania głównego bohatera ze swoim “ja" starszym, znającym ciąg dalszy wydarzeń z życia bohaterów i podwójnie zniewolonego przez najeźdźców kraju. Miłość bohaterów, zakończona samobójstwem, ukazana jest we wszystkich kolejnych fazach uczuciowego (nie)spełnienia, w jej duchowym i biologicznym wymiarze, to fabularna rama opowieści. Autor jakby mimochodem i na jej marginesie kreśli realistyczny, skomplikowany obraz stosunków narodowych i społecznych na Wileńszczyźnie tamtego czasu, nie skrywa istniejących podziałów stanowo-kastowych ani ksenofobii narodowej wzmacnianej rozwojem aktualnej sytuacji politycznej. Dominuje w tej powieści atmosfera tajemnicy i lirycznego wspomnienia, którą buduje zmysłowa obrazowość opisu scen miłosnych i poetycki rytm całości utworu. Powrót do Doliny pełnej wielkiej urody i wielkiej woli życia jej mieszkańców, to także próba odtworzenia temperatury uczuciowej młodości, intensywności przeżywania świata, fascynacji jego urodą i egzystencjalnymi tajemnicami, które przed zapomnieniem może uchronić tylko, ulotna zresztą, pamięć artysty. Powieść zekranizowana przez Andrzeja Wajdę, 1986 (z udziałem m. in. Pauliny Młynarskiej i Piotra Wawrzyniaka).
Innym znanym dziełem Konwickiego jest Sennik współczesny. Współistnieje tu symultanicznie kilka warstw narracyjnych i znaczeniowych: zdarzenia czasu teraźniejszego z doliny nad Sołą (gdzie powstaje bocznica kolejowa) spotykają się w świadomości i pamięci postaci z przeszłością przywołując zdarzenia rozgrywające się w bardzo różnych czasach i miejscach. Bohater i narrator powieści, Paweł, opowiada o otaczającym go teraz świecie i ludziach z przedziwnie poplątanymi przez historię życiorysami (repatrianci z Wileńszczyzny, rodzeństwo Korsaków, były funkcjonariusz UB, partyzant, hrabia Pac, pani Regina, sierżant Główka itd.) oraz o własnych przeżyciach - jakby ciągu dalszym dręczącego go koszmaru sennego: niezatartej w pamięci wojennej i partyzanckiej przeszłości. Tematem głównym powieści jest typowy dla Konwickiego “kompleks polski", problem determinującego uwikłania bohaterów w wydarzenia najnowszych dziejów kraju, w “ciemne siły historii" przyciągające, ale i zarazem niszczące ludzkie osobowości. Przy budowie torów (choć nie ma tu już “walki klasowej" ukazywanej bezpośrednio, jak w powieści Przy budowie), spotykają się - partyzant prześladowany za swą przeszłość (m. in. nie chciał wyjawić władzom pseudonimu swego byłego dowódcy związanego z podziemiem AK-owskim, a potem sam wstąpił do partii), były nauczyciel i komunista (domniemana ofiara Pawła), dziś przywódca sekty religijnej czy były “rozparcelowany" hrabia. Łączy ich pamięć i udręki przeszłości, poczucie egzystencjalnego niespełnienia, historycznej krzywdy i wielkiej życiowej przegranej.
Bohiń to innego rodzaju wyprawa w przeszłość. Autor ze strzępów pamięci próbuje odtworzyć dzieje życia duchowego swojej rzekomej babki Heleny, dziewczyny ze szlacheckiego dworku litewskiego z lat po powstaniu styczniowym, stale podkreślając fikcyjność tej wędrówki w przeszłość litewskiej krainy, małego dworku i małomiasteczkowej plebani. W świat wewnętrzny ludzi uwikłanych w sprzeczne uczucia i niewypowiedziane, trudno wyrażalne tęsknoty. Powieść staje się studium psychologicznym namiętnej i subtelnej, wzniosłej i tragicznej miłości panny Konwickiej i młodego Żyda, jej skrytego wielbiciela, byłego emisariusza i powstańca styczniowego. Poszczególne stadia uczucia łączy paradoksalnie bezradność obojga wobec nieprzekraczalnych tabu obyczajowych, barier klasowych, religijnych i narodowościowych. Powieść - swego rodzaju mistyfikacja - tworząca autorski przewrotny mit o własnym rodowodzie, to utwór umieszczony, wedle romantycznego wzorca, na tle narodowej historii i martyrologii popowstaniowej na wileńszczyźnie.
Mała apokalipsa jest utworem ukazującym system funkcjonowania ustroju społecznego i atmosferę narastającego fermentu politycznego w Polsce końca lat 70. XX wieku, choć i tutaj nie bez łagodzącego ową „małą apokaliptyczną” grozę poczucia przewrotnego czarnego i wisielczego wręcz humoru. Akcja toczy się w dniu oficjalnej wizyty w Warszawie głównego przywódcy radzieckiej partii. Bohater dostaje od przedstawicieli opozycji polecenie demonstracyjnego samospalenia się “dla dobra sprawy" przed uznawanym za symbol zniewolenia Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie . I chociaż ma on poczucie absurdalności tego pomysłu - nie odmawia i cały dzień błąka się po z lekka widmowej Warszawie, rozważając i przeżywając czekające go ofiarne zadanie. Satyrycznie przenikliwy opis kulejącego wówczas na co dzień, jak pisał jeden z krytyków powieści, „mechanizmu życia społecznego unaocznia śmieszność nie tylko władzy, ale i sprzężonej z nią opozycji, pogłębiając świadomość nonsensu ofiary z życia bohatera" (Ryszard Matuszewski). Tytuł powieści mówi o “małej" apokalipsie, co dodatkowo stwarza atmosferę ironicznego dystansu wobec opisywanej rzeczywistości. Po obu zresztą stronach barykady politycznej zostawała już tylko „małość”, co już wtedy Tadeusz Konwicki przeczuwał i wydobywał na światło dzienne w swej prozie wówczas pisanej, jako bodaj chyba pierwszy z pisarzy tzw. wówczas pozacenzuralnego „drugiego obiegu”. Wszędzie bowiem pleni się pustosłowie, frazeologiczna bezmyślność, chorobliwe upodobanie do pięknych i pustych „romantycznych” gestów. Bohater Małej apokalipsy dostrzega upadek wszystkich dawnych wartości, a jego bezbrzeżny pesymizm odziera zatem jego ewentualny straceńczy i dramatyczny czyn z wszelkich znamion wielkości i ideowości: świat dawny dobiega swego kresu, a ostatni klerk i intelektualista idzie właśnie na dobrowolny ofiarny stos w imię niewiadomej przyszłości. W warstwie opisowej i w realiach powieść ta nawiązuje do wcześniejszego Kompleksu polskiego, gdzie Tadeusz Konwicki dał obraz Polski ogłupionej kolejkami, zaprzątniętej gromadzeniem deficytowych dóbr, pozbawionej perspektyw na przyszłość. Te i inne jego utwory Konwickiego wydawane w owym drugim obiegu (jak Rzeka podziemna, podziemne ptaki), ukazują końcowe lata PRL i czas stanu wojennego w sposób specyficzny dla całego jego pisarstwa, w którym przenikają się rozmaite znaczeniowe plany; sfery realności, fantastyki, grozy, elementy czarnego humoru, z wrażliwością moralną, poczuciem dziejowej ironii i tragizmu ludzkiej egzystencji, ale i dystansu wobec łatwych, zwłaszcza obowiązujących późniejszych, nierealistycznych, bezkrytycznych publicystycznych i propagandowych uogólnień, powszechnych i optymistycznych społecznych nadziei oraz oczekiwań... To, że Tadeusz Konwicki zamilkł właściwie jako pisarz w ostatnim dwudziestoleciu swego życia, ma też chyba i głębsze przyczyny, niż tylko tak zwana - i zdarzająca się oczywiście wielu - choroba na „niemoc twórczą”...
______________________________
*Tadeusz Konwicki ur. 22 VI 1926 w Nowej Wilejce k. Wilna; zm. 7 I 2015 w Warszawie; prozaik, scenarzysta i reżyser filmowy. Żołnierz AK na Wileńszczyźnie. Po wojnie studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Pracował w tyg. “Odrodzenie" i “Nowa Kultura" (1950-58). Kierownik literacki zespołu filmowego “Pryzmat". Debiutował na łamach prasy jako reportażysta. Opublikował m. in. powieści: Przy budowie, 1950, Władza, 1954, Godzina smutku, 1954, Rojsty, 1956 (napisana 1948), Z oblężonego miasta, 1956, Dziura w niebie, 1959, Sennik współczesny, 1963, Wniebowstąpienie, 1967, Zwierzoczłekoupiór, 1969, Nic albo nic, 1971, Kronika wypadków miłosnych, 1974, Kompleks polski, 1977, Mała apokalipsa, 1979 (na jej motywach powstał film Costy-Gavrasa w 1993, wystąpili w nim m. in. Jiŕi Mentzel, Pierre Ardith i Anna Romantowska), Wschody i zachody księżyca, 1982, Rzeka podziemna, podziemne ptaki, 1984, Bohiń, 1987, Zorze wieczorne, 1991, Czytadło, 1992; dzienniki: Kalendarz i klepsydra, 1976, Nowy Świat i okolice, 1987; wywiad-rzeka Pamflet na siebie, 2005; scenariusze filmowe Ostatni dzień lata, 1966; zrealizował m. in. filmy: Ostatni dzień lata, 1957, Salto, 1970, Jak daleko stąd, jak blisko, 1971, Dolina Issy (wg powieści Czesława Miłosza), 1984, Lawa (wg Dziadów Adama Mickiewicza), 1988.
J.T.