Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Mirosław Prandota - Szwedzki lektor i jego polskie lektury

$
0
0

Mirosław Prandota



Szwedzki lektor i jego polskie lektury




 

Siedem wydań miało na szwedzkim rynku „Quo Vadis?”.  Zrobiłem więc okolicznościową sondę wśród wiejskich szperaczy przebierających w stosach książek na pchlim targu: Kim był Sienkiewicz?

Wyszło na to, że mógł być Niemcem, Rosjaninem czy Anglikiem, ale raczej nie był tym, kim był.

 

bodegard-anders

– Polszczyzna mnie ujęła. Polubiłem brzmienie tego języka – zwierza się Anders Bodegard, laureat medalu „Zasłużony dla kultury polskiej”, nagrodzony jeszcze w 1990 roku przez panią minister Izabelę Cywińską. – Zagłębiłem się w polską literaturę, historię i kulturę, a w pewnym momencie poczułem nawet, że jestem w samym środku polskiego życia politycznego i mam okazję obserwować wiele rzeczy od wewnątrz.

Anders miał to szczęście, że własnymi oczami oglądał polski stan  wojenny, zapoczątkowany 13 grudnia 1981 roku. Słowo „szczęście” jest wcale nieprzypadkowe. Czołgi na ulicach, żołnierze grzejący dłonie przy rozpalonych koksownikach, rewizje niemal na każdym kroku, godzina policyjna, przepustki na dojazd do innej miejscowości – takiego spektaklu na pewno nie dałoby się uświadczyć w rodzinnym Sztokholmie.

Do Krakowa przyjechał we wrześniu 1981 roku. Był młodym absolwentem filologii słowiańskiej i mówił... po rosyjsku. Sytuacja wyglądała dość malowniczo, gdy postawny a zarazem przystojny facet z północy Europy zaczynał rozmowę od „zdrawstwujtie gospoda!” Z językiem rosyjskim zapoznał się jeszcze w sześćdziesiątym trzecim. Odbywał akurat obowiązkową służbę wojskową i jako zdolny człowiek został wyznaczony do regularnego uczęszczania na wojskowy kurs językowy, po odbyciu służby kontynuował naukę i tak już zostało.

A w Krakowie pojawił się jako lektor języka szwedzkiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niemal od razu „stał się wściekły” na siebie, że nie potrafi kontaktować się z ludźmi w języku polskim, a tu przecież dzieje się tyle ciekawych rzeczy. Masowy bunt w radzieckiej strefie wpływów – niewyobrażalna dotąd sprawa!

I zabrał się ostro do roboty.

O tym, jak poważne było to zajęcie, świadczy najlepiej fakt, że już w trzy lata później Anders przełożył na język szwedzki książkę księdza profesora Józefa Tischnera „Etyka Solidarności”.

A przecież wcale się na to nie zanosiło. Bo zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego ambasada szwedzka wydała zalecenie, aby obywatele Szwecji wyjechali z Polski. To i Anders wyjechał, tyle że nie na długo. Powrócił do Krakowa już w miesiąc później. Akurat na Uniwersytecie Jagiellońskim był rektorem jakiś major w wojskowym mundurze.

Adam Zagajewski, pisarz, którego twórczość z czasem zostanie obficie tłumaczona na szwedzki właśnie przez Andersa Bodegarda, pytany przez dziennikarzy o wrażenia ze spotkań z lektorem szwedzkim, powiedział:

– To był lektor niezwykły. Chyba jeszcze nie było takiego w Polsce. On poznawał ludzi opozycji, uczestniczył w spotkaniach, wciągał się w sprawy całego narodu, te sprawy stały się z czasem jego pasja.

Opinię tę uzupełnił Tadeusz Nyczek:

– Anders nie miał żadnych oporów, aby uczestniczyć w zbiorowych protestach, iść tam, gdzie zomowcy biją ludzi i puszczają gazy łzawiące. On traktował to wszystko jak jedną wielką przygodę. Był tylko nauczycielem akademickim, ale los już szykował mu pozycję tłumacza literatury. Myślę, że odkrył on siłę polskiej literatury. Jej autentyczną zdolność do wpływania na życie polityczne i społeczne.

Anders na tyle zaprzyjaźnił się ze studentami, że wstąpił nawet do chóru akademickiego „Organon”.

– Śpiewał tam półtora roku – wspominają jego byli uczniowie. – Wszyscy zastanawiali się, jak da sobie radę. Myśleli, że będzie seplenił jak każdy cudzoziemiec, a on wypadł wspaniale!

– Przyjęli mnie do tego chóru – komentuje Anders – mimo że to był chór katolicki, a ja nie jestem  katolikiem. Okazało się jednak, że wcale nie na tym polegał kłopot. Otóż wszyscy chłopcy nosili czarne garnitury, a ja takiego nie miałem, bo nawet nie było go gdzie kupić. Sklepy z odzieżą stały puste.

 

* * *

Rozmowa z Andersem Bodegardem robi niesamowite wrażenie. Byłem zawsze pełen podziwu dla niektórych Rosjan mówiących najczystszą polszczyzną, ale tłumaczyłem to sobie okolicznością usprawiedliwiającą, jaką jest słowiańska wspólnota językowa. Nie przypuszczałem jednak, że do podobnej wprawy może dojść jakiś „barbarzyńca” ze Szwecji. Okazało się, że Anders ma idealny słuch muzyczny i chyba ta właściwość pozwoliła mu na opanowanie polskiej mowy w stopniu, którego mógłby mu pozazdrościć niejeden rdzenny krakus czy warszawiak.

Przekładu twórczości księdza profesora Józefa Tischnera dokonał w zasadzie z marszu. Nie miał ambicji literackich, a tłumaczenie robił głównie po to, aby dogłębnie poznać sens wyzwoleńczej filozofii polskich przyjaciół.

W międzyczasie poznał wybitnego polskiego nowelistę Kornela Filipowicza, a w jakiś czas później jego żonę, Wisławę Szymborską. Zachwycił się twórczością obojga, przełożył na szwedzki jedno z opowiadań Filipowicza, ale później zatrzymał się na dłużej przy poezji Szymborskiej. Zaczął tłumaczyć jej wiersze. Najpierw tylko do własnej szuflady, aby je lepiej zrozumieć. Był nauczycielem akademickim i wtedy jeszcze nie przypuszczał, że z czasem zostanie tłumaczem w sensie literackim.

W osiemdziesiątym czwartym, już po powrocie do Sztokholmu, był tak silnie przesiąknięty polskimi ideałami demokratycznymi, że zapragnął upowszechnić je wśród szwedzkich elit intelektualnych. Utworzył periodyk pod nazwą „Hotel Oernskjoeld” – Hotel pod Orłem. Właśnie tam zaczął publikować niedrukowane dotychczas wiersze Szymborskiej.

Polska poetka nie była wtedy w Szwecji osobą nieznaną. Jej wiersze ukazywały się tam już w latach 60., natomiast pierwszy zbiór pod tytułem „Nic dwa razy” został wydany w Sztokholmie jeszcze w roku 1980. „Hotel pod Orłem” pełnił w Szwecji funkcję informacyjną, udostępniającą czytelnikom dość szczegółową wiedzę na temat kultury i polityki polskiej. Przeciętny Szwed miał oczywiście własne sprawy na głowie, o Polsce wiedział co nieco z telewizji, ale dla ludzi kultury almanach stał się cennym drogowskazem, pozwalającym przybliżyć jakąś zespołową osobowość zamorskiego sąsiada. Przy redagowaniu pisma towarzyszyła Andersowi 80-letnia Maria Borowska, zamieszkująca w Szwecji od 1969 roku.

 

* * *

Anders Bodegard jest tytanem pracy. Na język szwedzki przełożył nawet książkę Lecha Wałęsy „Droga nadziei”. Jest też tłumaczem książek Bronisława Geremka, Adama Zagajewskiego, Pawła Helle i Ryszarda Kapuścińskiego. A ponieważ w dążeniu do celu lubi stawiać sobie poprzeczkę bardzo wysoko, sięgnął również do Gombrowicza i napisał po szwedzku „Dziennik” oraz „Ślub”.

I tak skromny lektor języka obcego stał się uznanym i cenionym tłumaczem literatury polskiej.

Gdy pytam, za co przede wszystkim należał mu się polski medal zasługi odpowiada, że za „Hotel pod Orłem”. Wynikałoby z tego, że almanach prezentujący kulturę polską potraktowany został w jego ojczyźnie priorytetowo. Znacznie wyżej niż pojedyncze dzieła autorów polskich.

I tak to odbiera sam tłumacz.

Gdy jednak pytam o to samo Michała Jagiełłę, ówczesnego wiceministra kultury, słyszę odpowiedź pełną oczywistych racji, że najbardziej istotne zasługi Andersa Bodegarda polegają na przekładach polskich autorów w pełnej formie książkowej. A w ogóle to inaczej patrzyło się na te sprawy w latach osiemdziesiątych, inaczej zaś teraz. Polacy zdążyli już zdystansować się od polityki, zmieniła się hierarchia wartości, Anders natomiast ocenia swoją misję bardziej w kategoriach politycznych niż literackich.

Co najmniej raz na miesiąc ktoś zwraca się do niego z pytaniem, co sądzi o Polakach. O odpowiedź najczęściej zabiegają właśnie Polacy. Radzi im, żeby przestali interesować się sobą. Jest przecież tyle ciekawych spraw i problemów do rozwiązania.

Polacy nie mają dobrej opinii u wszystkich Szwedów. Anders dodaje zaraz, że ta niedobra reputacja funkcjonuje na zasadzie stereotypu, jest dość upowszechniona i trudno ją obalić. Niestety, w obiegu frazeologicznym znane jest sformułowanie idiomatyczne „polsk Riksdag” – polski parlament, co wcale nie oznacza sejmu, ale po prostu bałagan. Negatywny odbiór ma też tak szeroko lansowane w Warszawie określenie „Polak-katolik”. Szwedom kojarzy się to z nietolerancją, prowincjonalizmem, ciemnotą, a nawet z rasizmem. Rzecz o tyle ciekawa, że pejoratywny odbiór tego idiomu nie ma nic wspólnego z religią. „Polak-katolik” to wcale nie osoba wyznająca określoną wiarę, lecz obskurant pozostający w niezgodzie z szeroko propagowanym pojęciem wolności. Anders, który mieszkał w Polsce ponad dwa lata, obracał się nieustannie w kręgach ludzi kultury i szczególnie upodobał sobie Kraków, do którego co roku powraca jak marynarz do ulubionego portu, twierdzi, że jest to opinia na wyrost.

– Owszem, macie trochę dziwny sposób bycia, panuje u was nieco dziwny porządek jak na nasz gust, ale w ostatecznym rozrachunku umiecie dojść do sensownej ugody w konfliktach. A już najwyższym waszym osiągnięciem ostatnich lat jest to, że zrobiliście prawdziwą rewolucję w sposób bezkrwawy! Jest to unikatowe osiągnięcie. W waszym kraju zgodnie współpracują ze sobą katolicy i ateiści, nawet jeden z prezydentów był postkomunistą, podczas gdy premier solidarnościowcem. Wy może nawet nie zdajecie sobie sprawy z istoty takiej sytuacji. Znawcy natomiast odbierają to jako przejaw wysokiej kultury i dojrzałej polityki. Warto żałować jedynie tego, że imponujący w odbiorze obraz psują potworki-antysemici. A już wręcz na parodię zakrawa fakt, że, jak zdołałem się zorientować, liczba antysemitów jest większa niż liczba Żydów w waszym kraju. Każdy nacjonalizm, nawet środowiskowy o nikłym oddźwięku, jest tą przypadłością, która najmocniej kompromituje kraj wśród narodów świata.

 

* * *

Przekłada literaturę polską i francuską. Francuska była nawet pierwsza. Uważa, że to, co robi, jest bardzo wyczerpujące, ale akurat w jego kraju wysoko cenione. Tłumacz każdej literatury uważany jest za współautora.

Anders nie lubi grubych książek. Nie lubi, ale je tłumaczy.

– Takie jest moje przeznaczenie – rozkłada ręce z uśmiechem. – Grube książki są czasochłonne. Gdy przekładam wiersze, mogę poświęcić im więcej czasu.

Dlaczego chętniej zabrał się za wiersze Szymborskiej niż za świetną prozę jej małżonka? Powiada, że z wielu względów. Owszem, on sam również upodobał sobie opowiadania Filipowicza. Przełożył kilka z nich, jednak z trudem znalazł wydawcę. W Szwecji nie było odpowiedniego klimatu na tego rodzaju formy. Szkoda, bo Filipowicz jest świetny!

Z drugiej jednak strony – pisarz nie żyje. Jakoś tak się składa, że wraz ze śmiercią autora zmniejsza się zapotrzebowanie na jego twórczość. Szwedzi najchętniej czytaliby młodych, przystojnych pisarzy, oglądanych przedtem w okienku telewizyjnym.

– O! – zawołaliby z podziwem. – Ten ma wyjątkowe oczy! Ciekawe, co napisał!

Taki jest mechanizm. Zresztą, gdy Anders zgłębił już na dobre tajniki języka polskiego, uznał zarazem, że poezja żony jest bardziej oryginalna niż proza małżonka. No i Szymborska żyje (przynajmniej wtedy!). Niemłoda, ale jednak. Pamięta, jak kolędował u wydawców. Wielcy dawno już postawili na literaturę amerykańską i w ogóle na angielskojęzyczną. Wszak wiele książek poza Anglią i USA pisze się po angielsku. Bogactwem propozycji wyróżniają się na przykład Indie. Angielski ma więc z góry pokaźny handicap, natomiast małe języki przebijają się w Szwecji z trudnością. Aby je upowszechniać, trzeba było poszukać wydawcy skromniejszego, takiego, który widzi dla siebie szansę właśnie w eksponowaniu autorów spoza kręgu anglojęzycznego. W tego rodzaju wydawnictwie ukazała się między innymi „Utopia”, tom wierszy wybranych, opatrzonych własnoręcznymi ilustracjami Szymborskiej.

 

* * *

Zawsze zastanawiałem się, jak Szwedzi strawili „Potop”. Okazuje się, że nie mają żadnych uprzedzeń. Armia szwedzka została tam przedstawiona tak jak na to zasługiwała (można było mocniej), a jej łupieżcze i pirotechniczne upodobania pokazał Sienkiewicz bez osłonek, chociaż nie rozpisywał się tak jak można było. Podejrzewam, że akurat my patrzylibyśmy spode łba na książkę jakiegoś rosyjskiego autora, któryby zaprezentował wszystkie kulisy najazdu armii polskiej na Moskwę w początkach XVII wieku. W jakiś sposób kłóciłoby się to z ugruntowanym w świadomości narodu archetypem sprawiedliwej walki o wolność.

Szwedzi patrzą na swoją historię z dystansem. Historycznie. Tak było jak było, większość nawet nie orientuje się w szczegółach, a pisarz ma prawo do zajęcia własnego stanowiska w kwestii. Może nas to zdziwi, ale Sienkiewicz miał ogromne wzięcie u szwedzkich czytelników jeszcze przed Noblem.

– Czytało go się z taką samą pasją, jak dzisiaj czyta się literaturę amerykańską – zapewnia Anders. – Można powiedzieć nawet, że popularność Sienkiewicza była jeszcze większa, bo wtedy nie było konkurencyjnej telewizji.

Na szwedzkie gusty najbardziej zadziałało „Quo Vadis?”. Było aż siedem przekładów tej powieści. I najciekawsze w szwedzkim Sienkiewiczu jest to, że mało który czytelnik orientował się, iż czyta dzieło polskiego autora!

– Dla was jest on symbolem narodowym – Anders to wszystko dobrze wie. – A dla Szwedów autor „Quo Vadis?” i „Trylogii” to po prostu popularny pisarz i tyle. Taki jest odbiór.

 

* * *

Sam miałem najlepszą okazję przekonać się, że jest tak jak Anders mówi. Otóż latem 2006 roku, podczas wypadu na szwedzki „loppmarknad” (pchli targ) w jednej z wiosek, gdzie można kupić prawie wszystko i to za grosze, dorwałem się do stosu książek i trafiłem na „Quo Vadis?”. Wrażenie było niezwykłe, bo o ile mogłem spodziewać się tej książki w bibliotece, to na pchlim targu najmniej. Kupiłem dzieło za 5 koron i natychmiast dorwałem się do informacji wstępnej, aby przekonać się, jak wydawca popularyzuje naszego narodowego barda.

A oto najciekawsze fragmenty:

Henryk Sienkiewicz był kochany, czczony, wielbiony jak chyba nigdy żaden pisarz przed nim i po nim. Po otrzymaniu nagrody Nobla wybuchła absolutna epidemia na czytanie jego książek. Na podstawie „Quo Vadis?” tworzono balety, opery, sztuki teatralne, filmy, a nawet przedstawienia cyrkowe. W Polsce obudził on fascynację swoją twórczością po napisaniu wielkiej romantycznej trylogii, w której opisał między innymi wojnę przeciw Szwedom za czasów panowania Karola X Gustawa. To było nie tylko opowiadanie! Obudził on poczucie patriotyzmu w swoim narodzie i sprowokował do oporu przeciwko Rosji, która w owym czasie rządziła Polską.

W nietypowy sposób stał się Henryk Sienkiewicz liderem narodu, co jest niebywałą rzadkością w dziejach pisarzy. Naród odwdzięczył mu się podarunkiem pod postacią pięknego pałacu w środkowej Polsce.

Również „Quo Vadis?” wzbudziło podziw w całym świecie. Autor dawał w tej książce do zrozumienia swoim czytelnikom, że zanosi się na wielką wojnę, która (pierwsza wojna światowa) wkrótce wybuchła.

Zaraz po nagrodzie Nobla książka ta rozeszła się tylko w języku angielskim w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. W Belgii paliło się cygara „Quo Vadis?”, w USA chrzczono restauracje tym tytułem. Ten polski geniusz ostrzegał świat przed budzącą się brutalnością. Ale w roku 1918 jego ukochany kraj odzyskał wolność...

Wszystko to udało mi się przeczytać w książce wydanej jeszcze w 1975 roku.

A później zrobiłem sobie okolicznościową sondę wśród młodszych i starszych mieszkańców wsi. Kim jest autor?

Usłyszałem, że Sienkiewicz jest Niemcem, Estończykiem, Rosjaninem, Włochem, Amerykaninem, a nawet Norwegiem. Polakiem? A w życiu! Co ciekawsze – czwarta część respondentów czytała książkę. Jakie wrażenia? „Płakać się chciało”.

Podobną sondę zrobiłem później w mieście, gdzie jednak dowiedziałem się, kto naprawdę napisał „Quo Vadis?”

A swoją drogą trudno byłoby wymagać od niewykształconych mieszkańców wsi szwedzkiej, aby pamiętali rodowody cudzoziemskich twórców. Przecież podobny rezultat osiągnęłoby się na polskiej wsi, gdyby ktoś wypytywał o przynależność narodową tak sławnych skądinąd twórców szwedzkich jak August Strindberg lub Per Lagerquist. Na przełomie wieków wszędzie już obowiązuje tak zwana wąska specjalizacja.

        

* * *

W Polsce książki czyta kilka procent mniej niż połowa ludności. W Szwecji wskaźnik ten jest znacznie wyższy. Nie notowana nigdzie indziej na świecie liczba bibliotek spełnia z powodzeniem swoją inspiratorską rolę.

Jadąc pociągiem z Warszawy do Szczecina, widzi się pasażerów czytających gazety. Ci, którzy jadą z Malmoe do Sztokholmu, czytają książki. To zróżnicowanie jest o tyle zastanawiające, że w żadnym innym kraju książka nie jest tak droga jak w Szwecji. Sam podatek VAT wynosi tutaj  od  dawna 25 procent, podczas gdy w Polsce długo był zerowy.

Anders uważa, że laury za spopularyzowanie czytelnictwa w jego kraju należą się w głównej mierze bibliotekom.

– Są to ogromnie ważne instytucje kulturotwórcze w kraju, gdzie mimo wszystko technika stoi na pierwszym miejscu – twierdzi z przekonaniem. – Czasami gminy buntują się i nie chcą płacić na utrzymanie bibliotek, ale na szczęście społeczeństwo nie akceptuje takiej filozofii. Gminy nie chcą, ale muszą, bo bardziej niż pieniądze liczą się racje wyższego rzędu.

W Polsce trzeba pytać przechodniów, gdzie znajduje się biblioteka. Gdy trafi się akurat na tę połowę, która nie czyta, nie ma pewności, czy dostaniemy właściwy namiar. W Szwecji na każdym kroku stoją drogowskazy z napisem „Biblioteket”. Wszystkie biblioteki  w miastach 50-tysięcznych i większych mają swoje departamenty zagraniczne. Jeżeli zatem pada deszcz i wiadomo, że nie przestanie, a turysta zza morza ziewa z nudów, zawsze może złożyć wizytę w bibliotece i wybrać sobie coś z szerokiego repertuaru w języku polskim. Będzie miał, a jakże, znacznie większy wybór książek angielskojęzycznych oraz tłumaczonych z angielskiego, ale taka jest niestety tendencja światowa. Szwecji również nie ominęła amerykanizacja w tym przedmiocie, a wśród przekładów aż 80 procent zajmują autorzy amerykańscy.

Jeszcze kilka lat temu Anders pisywał recenzje polskich książek na zlecenie wydawców. Fala zainteresowania odpłynęła. Wydawcy wsłuchują się teraz w to, co dzieje się na międzynarodowych targach książki we Frankfurcie, w Nowym Jorku, Paryżu i Amsterdamie.

Swego czasu Adam Bromberg, polski właściciel oficyny Brombergsfoerlag zainspirował Andersa do tłumaczenia „Onych” Torańskiej. Było zainteresowanie polską mentalnością opozycyjną. Dzisiaj kraj nad Wisłą to już demokratyczny standard – jego atrakcyjność na rynku szwedzkim mocno zmalała. Przynajmniej pod względem politycznym, bo prawdziwa literatura wciąż może liczyć na wsparcie po drugiej stronie morza. Anders skończył na przykład tłumaczenie tomu Czesława Miłosza zatytułowanego „Na brzegu rzeki”. I też na zamówienie wydawnictwa Brombergów. Zmarłego przed kilku laty ojca zastępuje teraz córka Dorota. Kiedy wydawnictwo obchodziło akurat 25-lecie swojego istnienia, rocznica została uczczona właśnie Miłoszem.

A póki co, w Szwecji od lat już zbiera pochwały Ryszard Kapuściński.

Dopóki żył, co jakiś czas uczestniczył w festiwalach kulturalnych, a zaproszenie dostawał od samego króla Karola XVI Gustawa. Jego książki – „Imperium” oraz „Wojna futbolowa”, całkiem nieźle tam się sprzedawały, potem równie dobrze rozchodził się „Heban”.

Próbowałem podpytać Andersa, czy duży jest wpływ jego samego, jako tłumacza, na wylansowanie Szymborskiej u jurorów Akademii Szwedzkiej, która przyznaje doroczne nagrody Nobla.

Stanowczo zaprzecza i zaraz dodaje:

– Jej sława wynikła nie tylko stąd, że to ja ją tłumaczyłem, przynajmniej po roku 1980. Członkowie Akademii to ludzie czytający nie tylko po szwedzku, ale również po niemiecku i po angielsku. Tak więc Polacy muszą uznać chociażby zasługi Karla Dedeciusa, który tłumaczy dzieła pisarzy polskich, między innymi Szymborską.

Niestety, na liście utworów krajowych nie mamy aż takiego hitu, który byłby zdolny uwieść wyobraźnię masowego odbiorcy. Natomiast literatura szwedzka owszem! Jest tam kilka książek, które cieszą się ogromnym powodzeniem wśród młodych czytelników, nie tylko mieszkających w Szwecji, ale wręcz na całym świecie. Chodzi oczywiście o książki Astrid Lindgren, urodzonej w 1907 roku. U nas najbardziej znane jej książki to „Dzieci z Bullerbyn” oraz „Pippi Pończoszanka”. Nie ma drugiego autora na świecie, którego dzieła byłyby wydawane w tak olbrzymich nakładach jak książki dla dzieci autorstwa Astrid Lindgren. Przetłumaczono je na 80 języków (w tym na język zulu, a także na wietnamski), czym pobito rekord świata, bo do tej pory na trzydzieści osiem języków przetłumaczono „Cudowną podróż” Selmy Lagerloef (też Szwedki) oraz na trzydzieści sześć języków dzieła Augusta Strindberga. Notabene „Cudowna podróż” ukazała się po polsku już w roku 1948.

Proszę sobie wyobrazić, że „Pippi” powstała w roku 1944 jako dziełko debiutanckie, ale dwa wydawnictwa po kolei zwróciły maszynopis autorce z adnotacją, że książka jest nieudana. Na szczęście już w rok później trzecie z kolei wydawnictwo uznało, że warto wydać „Pippi”. W niedługi czas później zaczęło się szaleństwo. Najpierw w Szwecji, potem w Niemczech i w Związku Radzieckim.

W roku 1978 autorka została nagrodzona „Orderem Uśmiechu”, a w roku 1989 otrzymała tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego. Zmarła w styczniu 2002 w wieku 94 lat.

 

* * * * *



Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra