Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Mirosław Prandota - Profesor Aleksander Orłowski

$
0
0

Mirosław Prandota

 

 

Profesor Aleksander Orłowski


    

Praktyczni Szwedzi nie mieli dla profesora stosownej posady, ale, starając się mu pomóc, zaproponowali, aby zapisał się na kurs spawaczy. To jest naprawdę dobrze płatny zawód!

          

Janusz Hankowski           W Sztokholmie spędził pół wieku profesor Aleksander Orłowski. Jeszcze niedawno był kierownikiem projektu badawczego, obliczonego na cztery lata, związanego z przygotowaniem Szwecji do wejścia do Wspólnoty Europejskiej. Profesor Orłowski, wykładowca filozofii na uniwersytecie w Sztokholmie, to postać niezwykła. Jego życie mogłoby posłużyć za scenariusz sensacyjnego filmu fabularnego. Dziś profesor powiada, że nie ma o czym mówić, bo wszystko jest już poza nim. To prawda. Świat faktów zmienił się diametralnie. Za to świat przeżyć wciąż tkwi w podświadomości, nierzadko odnawiając się pod postacią koszmarów nocnych. A przecież mimo wszystko miał szczęście. Zginęła cała rodzina, krewni i przyjaciele, wszyscy najbliżsi...

Reżyserka Agnieszka Holland złożyła mu wizytę, zanim nakręciła swój film „Europa, Europa!” Ile treści z życia Aleksandra Orłowskiego przeniknęło do filmu? Sporo, aczkolwiek przecież nie w całości  stał się Orłowski prototypem filmowego bohatera „Europy”.

 

Polski Lwów

Lata trzydzieste. Tu się żyje jak nigdzie w Polsce. Polacy, Ukraińcy, Ormianie, Niemcy, Austriacy i Żydzi tworzą wspólnie jedną wielonarodową kulturę. Poziom tej kultury jest szczególnie wysoki. Cywilizacja lwowska nie ustępuje ani Krakowowi, ani Warszawie. Uniwersytet im. Jana Kazimierza należy do najsławniejszych w Europie, a miasto do najpiękniejszych.

Trzydzieści procent obywateli Lwowa stanowią Żydzi. Są wśród nich różni. Bogaci i biedni. Kapelusznik Satz wywodzi się akurat z tych biednych, za to w rodzinie jego żony są adwokaci, kupcy i fabrykanci. Satz nie przywiązuje wagi do żydowskich tradycji kulturalnych. Jest już na tyle spolonizowany, że nie chodzi do synagogi, w jego otoczeniu spotyka się najwięcej rdzennych Polaków.

W takiej to rodzinie przychodzi na świat mały Olek jako drugie z kolei dziecko Satzów. Po nim rodzi się jeszcze jedna siostrzyczka, ale poród kończy się tragicznie, ponieważ umiera matka. Olek ma wtedy dopiero 5 lat. Ojciec oddaje go pod opiekę swojej siostry, a sam żeni się powtórnie.

Macocha ściąga Olka do domu. Jest osobą o dużej kulturze, zna też języki obce. To właśnie ona sprawiła, że chłopiec opanował wspaniale język niemiecki, dzięki czemu – jak się później okazało – mógł uratować życie.

Sielanka trwała niedługo. Pierwszy etap grozy trzeba było przetrwać w momencie, gdy miasto zajęła Armia Czerwona. Areszty wypełniły się wieloma podejrzanymi, niezależnie od narodowości. Każdy, kto miał obywatelstwo Rzeczypospolitej, mógł za byle co powędrować do więzienia jako wróg Związku Sowieckiego.

Kapelusznikowi Satzowi udaje się przetrwać do marca 1941. Potem został aresztowany pod zarzutem udziału w spisku „polskich panów”. W dwa miesiące później NKWD wywozi go w nieznanym kierunku.

 

Wkraczają Niemcy

Olek ma wtedy 14 lat. Jeszcze nie wie, jak ocenić nowych okupantów. Niemcy przyjmowani są we Lwowie jako wyzwoliciele. Kwiaty sypią się pod nogi obute w lśniące wysokie oficerki. Wiwaty na cześć „wyzwolicieli” są psychologicznie umotywowane. Wszak w czasie sowieckiej „opieki nad ludnością ukraińską” tysiące ludzi wtrącono do więzień. Zanim Armia Czerwona uciekła, zdążyła jeszcze po gospodarsku rozstrzelać znakomity procent więźniów. Lwowianie wszystko to obserwowali i gremialnie utwierdzili się w przekonaniu, że komunizm jest najgorszym ustrojem, jaki świat wymyślił. Jak zaprezentują się Niemcy?

Olka akurat to na razie nie interesuje. Męskie szlify zdobywa na lwowskiej ulicy. Musi utrzymać rodzinę.

A tymczasem Niemcy robią już co mogą, aby obalić mit o swojej rzekomej dobroczynności. Wywożą część Żydów do obozu koncentracyjnego w Bełżcu, a w rok później dla pozostałej części tworzą we Lwowie getto. Tak się składa, że zaraz za parkanem getta, ale jednak na zewnątrz, pozostaje dom Satzów. Taka sytuacja ułatwia Olkowi przenikanie do internowanych i zaopatrywanie ich w warzywa lub owoce.

Dramat zaczyna się w momencie, gdy ktoś doniósł, że dom Satzów też powinien należeć do getta. Gestapowcy natychmiast interweniują. Wyciągają Olka i jego o pięć lat młodszą siostrzyczkę z domu. Upychają ich w samochodzie, który dowozi Żydów do obozu koncentracyjnego.

Sytuacja jest tragiczna. Olek próbuje zmylić prześladowców. Usiłuje wymknąć się wraz z siostrą, ale Niemcy natychmiast reagują i ustawiają rodzeństwo tak, aby mieć je cały czas na oczach.

Samochód rusza. Zatrzyma się dopiero w Janowie, gdzie jest punkt przeładunkowy do wagonów kolejowych. Olek cały czas myśli o ucieczce i obserwuje teren. Na obstawionej gęsto żołnierzami niemieckimi stacji wydaje się, że nie ma żadnej możliwości wymknięcia się z rąk oprawców. Ale uciec trzeba!

W duszy Olka rozgrywa się największy dramat jego życia. W ciągu kilku minut musi zdecydować: uciec samemu, czy próbować uciekać razem z siostrą. Szanse i tak są minimalne, bo szpaler niemiecki robi wrażenie muru, przez który nikt się nie przebije. Ucieczka z siostrą, która jest jeszcze dzieckiem i nie potrafi szybko biegać, nie rokuje nawet minimum powodzenia.

Dramat wewnętrzny chłopca nasila się. Olek idzie po peronie wzdłuż szeregu Niemców. Trzyma siostrzyczkę za rękę. Jeszcze kilkanaście sekund i oboje znikną we wnętrzu wagonu towarowego, który dowiezie ich do obozu śmierci...

Decyzja spadła na chłopca jak piorun. Błyskawicznie! Olek wypuszcza ze swojej dłoni drobną rączkę dziewczynki. Spręża się i skacze pomiędzy dwóch żołnierzy...

 

Narodził się Orłowski

Ile trzeba wycierpieć, gdy w głowie bucha ogniem nieustający pożar? Jak dać sobie radę z samym sobą, gdy człowieka nie opuszcza ani na chwilę myśl, że udało się przeżyć kosztem straty kogoś bliskiego, kochanego, niewinnego i bezbronnego?

Piętnastoletni Olek przeżywa utratę ukochanej siostry jak najwymyślniejszą torturę. Co z tego, że usprawiedliwiają go okoliczności i że jego młode życie wisiało na włosku? Chłopak ocenia subiektywnie to, co zrobił. Czasami wydaje mu się, że lepiej byłoby zginąć w obozie razem z siostrą, innym znów razem tłumaczy sobie, że siostrze i tak by to nie pomogło. Obsesyjna gonitwa myśli nigdy nie przestanie go męczyć, wyrzuty sumienia zamienią się z czasem w majaki nocne. I tak już będzie zawsze. Dziś można myśleć różnie – wtedy światem rządzili niemieccy psychopaci.

Udaje mu się dobrnąć do Lwowa. Tam kontaktuje się z przyjaciółmi, którzy załatwiają mu fałszywe dokumenty na nazwisko Orłowski. Znalazło się też mieszkanie. Przyjmuje go do siebie spolszczona rodzina ukraińska. Jest mu u nich dobrze. Traktują go prawie jak syna. Ludzie ci są poza tym tak wspaniałomyślni, że przechowują również dwie młode Żydówki.

Olek ma pewien komfort psychiczny chociażby z tej racji, że nie odznacza się semickimi rysami twarzy, nie zna zbyt dobrze hebrajskiego, ostatecznie wychował go spolonizowany kulturowo ojciec, a poza tym mówi doskonale po niemiecku. Ma świadomość, że w razie ewentualnej wpadki wykpi się Niemcom rozmową.

Jak na ironię losu, zauważył któregoś dnia dawnego sąsiada. Sąsiad również zatrzymał się na jego widok. Jest to właściciel sklepu mięsnego. Olek nie wie, jaki jest jego stosunek do Żydów, ale woli nie ryzykować. Staje się ostrożny, a w końcu, widząc dwóch podejrzanych osobników spoglądających na niego stanowczo za długo, opuszcza dotychczasowych dobroczyńców.

 

Hitlerjugend

Zmienia dzielnicę. Udaje mu się dostać pracę w restauracji. Obok niej jest kino „Kopernik”, cieszące się dużym powodzeniem publiczności. Grasują tam koniki biletowe, Olek dołącza do szeregu w ten sposób, że przekupuje kasjerkę, aby sprzedawała każdemu konikowi nie po dwa bilety, lecz po dziesięć, które potem można było z nadwyżką sprzedać ludziom ciągnącym na film.

Jednym z koników jest Hans, piętnastoletni „mieszaniec”, syn Ukrainki i ruskiego Niemca, członka SA. Obaj chłopcy zaprzyjaźniają się ze sobą. Oczywiście, Olek nie chwali się, że jest Żydem. Dla rodziny Hansa jest Polakiem bez swoich najbliższych i tyle.

Za zarobione pieniądze Olek kupuje sobie wysokie oficerskie buty, czarne spodnie wpuszczane do tych butów, a także mundurową marynarkę. Zwraca się z prośbą do matki Hansa, aby przyszyła do marynarki opaskę ze swastyką oraz pagony.

Ta przebieranka natychmiast poprawia mu samopoczucie. Wygląda jak członek Hitlerjugend. Hans okazuje swoją przyjaźń w ten sposób, że załatwia niemieckie stemple, wypisuje na maszynie zaświadczenie o przynależności Olka do tej organizacji młodzieżowej oraz znajduje gdzieś tak zwane blankiety wyjazdu, uprawniające do w miarę swobodnej podróży po kraju.

 

Igły za tytoń

Z czegoś trzeba było żyć. Podczas okupacji najlepiej żyło się ze szmuglu. Obaj chłopcy rozpoczynają więc szmuglerską turystykę. Najpierw jeżdżą do Warszawy, potem do innych miast Generalnej Guberni. Olek roztacza wokół siebie nimb takiej niezależności, że omijają go wszelkie kontrole. Jeżdżą obydwaj jak ludzie posiadający żelazne listy. Z Warszawy przywożą do Lwowa igły i nici. Do Wiednia szmuglują tytoń, a wracają z kamieniami do zapalniczek. Chwytają się wszystkiego, co potrzebne.

Na początku roku 1943 Olkowa pewność siebie doszła do takiego poziomu, że zapragnął uzupełnić stan posiadanych dokumentów. Niemieckie sito robiło się coraz ciaśniejsze – trzeba było dmuchać na zimne. Zgłasza się więc do Hilfspolizei, czyli do pomocniczych oddziałów policyjnych. Werbowano tam niemiecką młodzież, która potem miała być wcielana do wojska. W urzędzie błyska sfałszowaną przez Hansa legitymacją, w której jak byk stoi, że Aleksander Orlowsky to Niemiec urodzony pod Lwowem.

Urzędniczka nie podejrzewa niczego. Olek prosi o wpisanie na listę ochotników, a kiedy urzędniczka wychodzi po jakiś stempel i zostawia go samego w pokoju, chłopak sięga do szuflady i wydobywa stamtąd gotowy blankiet, na którym trzeba było tylko wpisać swoje dane i wkleić fotografię.

To jeszcze nie wszystko. Olek uznaje, że nadmiar dokumentów mu nie zaszkodzi, więc zgłasza się z legitymacją Hitlerjugend do klubu sportowego SS, do sekcji pływackiej. Otrzymuje tam reprezentacyjną czarną legitymację ze znakiem SS, co ustawiło go już w szeregach wręcz arystokracji niemieckiej.

Szmugiel nabiera od tej pory charakteru niemal handlu międzynarodowego. Olek podróżuje wagonami „Nur fuer Deutsche”, a podczas kontroli wyciąga za każdym razem wszystkie dokumenty, jakie ma. Tyle tylko, że legitymacja z nadrukiem SS zawsze jest na wierzchu i w związku z tym nigdy nie dochodzi do faktycznej kontroli, bo kontrolerzy salutują na widok magicznych liter.

Handel międzynarodowy daje wspaniałe rezultaty. Tytoń kupowany we Lwowie pozwala na sześciokrotną przebitkę w Niemczech. Tam z kolei bierze się kamienie do zapalniczek i ma się siedmiokrotną przebitkę we Lwowie. Ojciec Hansa, który organizuje wyprawy, czuje się usatysfakcjonowany tak doskonałymi pracownikami. Nic nie robi, a otrzymuje trzecią część doli. Z czasem nabiera do Olka takiej sympatii, że traktuje go jak członka rodziny. Razem przeprowadzają się, najpierw do Tarnowa, a potem do Wiednia.

 

Uciekł, czy nie uciekł?

Jeszcze we Lwowie grupa handlowa powiększa się. Dołącza Piotrek. Ojciec Hansa uznaje go za utalentowanego handlowca i nic więcej nie jest ważne. W Wiedniu jest zapotrzebowanie na tytoń. Trzeba po niego jeździć do Krakowa.

W trakcie jednej z takich podróży Hans rzuca nagle pytanie:

– Olek, czy ty przypadkiem nie jesteś Żydem?

Orłowski zdaje sobie sprawę, że nie ma ryzyka, jeżeli się przyzna. Wszyscy są bowiem już tak wplątani w szmugiel, tyle o sobie wiedzą, że jakakolwiek denuncjacja skończyłaby się smutnie dla całej siatki. Jedyne, co mogą zrobić Hans z Piotrkiem, to zerwać z nim dalszą współpracę.

– Owszem, jestem Żydem – oświadcza spokojnie.

Na razie żadne inne pytanie nie pada, nic więcej się nie dzieje.

Koniec roku 1944 nie pozostawia nikomu wątpliwości co do rezultatów wojny. Trójka przyjaciół jeździ już na Węgry, na Słowację i tradycyjnie do Krakowa, ale z uwagi na rosyjską ofensywę wszędzie robi się gorąco. I tak zdarzyło się raz, że Olek musiał gdzieś przeczekać. Nie wraca do Wiednia jeden dzień, drugi, trzeci. Rodzice Hansa stwierdzają głośno:

– Wziął całą forsę i zwiał!

Hans natychmiast staje w jego obronie.

– Nie martwcie się, on na pewno wróci.

Wszyscy pytają, skąd ta pewność. I wtedy Hans zmuszony jest zdradzić, że Olek pochodzi z żydowskiej rodziny. Jego ojciec wpada w panikę. Uważa, że trzeba jakoś pozbyć się Żyda, bo może być niedobrze z nimi wszystkimi.

Olek jednak przyjeżdża. Jedne obawy pryskają, inne narastają. Ojciec Hansa nie wie, co robić, ale jego żona, nawiasem mówiąc: macocha Hansa, zaraz wyjaśnia Olkowi sytuację:

– Uważaj, oni już wiedzą. Stary może ci coś zrobić.

Trzeba tu wspomnieć, że podczas wypraw handlowych Olek nie omieszkał uzbroić się. Miał nawet pokaźny arsenał broni, którą trzymał na wszelki wypadek. Po ostrzeżeniu ze strony macochy Hansa chłopak staje się ostrożny na tyle, że nigdy nie dopuszcza do sytuacji, by stary szedł za nim lub był z tyłu. Zawsze ma go na oku, a pistolet trzyma pod ręką.

Mijają tak dwa tygodnie pełne napięcia. Szczęśliwie panika opuszcza wreszcie patrona grupy szmuglerskiej. Być może zdążył sobie wykalkulować, że po wojnie sam może znaleźć się w trudnej sytuacji jako członek SA, więc znowu demonstruje dawną serdeczność.

    

W rosyjskim kontrwywiadzie

Koniec wojny. Olek zgłasza się do komendy okupacyjnych wojsk rosyjskich. Pokazuje fałszywe dokumenty, opowiada o tym, jak udało mu się przetrwać. Zaproponowano mu pracę tłumacza. Ostatecznie, we Lwowie mówiło się w razie potrzeby kilkoma językami. Olek znał również rosyjski, jest zatem użyteczny przy przesłuchaniach zbrodniarzy hitlerowskich.

Od władz okupacyjnych otrzymuje mieszkanie w centrum miasta po jakimś hitlerowcu. Natychmiast zaprasza do tego mieszkania Hansa i jego rodzinę. A zatem faktycznie role zmieniły się i Olek ma szanse zrewanżować się za to, co oni zrobili dla niego. Ułatwia im wstęp do oficerskiej kantyny, przyjaźń rozkwita od nowa.

Olek nie od razu orientuje się w rzeczywistym charakterze urzędu, który dał mu pracę. Momentem zwrotnym staje się fakt, kiedy któregoś dnia towarzyszący mu porucznik rekwiruje samochód... pułkownikowi. I tylko na podstawie legitymacji!

Mija następne kilka miesięcy. Olek ma już świadomość, że nie tyle chodzi o zbrodniarzy wojennych, ile o Rosjan, którzy wybrali wolność bez porozumienia ze swoimi władzami. Przypomina sobie, co robili Rosjanie po 17 września 1939 roku, kiedy to rozpanoszyli się we Lwowie i zapychali więzienia niewinnymi ludźmi.

Ma dosyć tej pracy. Oznajmia swoim szefom, że dziękuje za wszystko, i wyjeżdża do Polski.

 

Szukanie miejsca na ziemi

Olek jeździ teraz po Polsce. Nowy porządek ustrojowy przypomina mu do pewnego stopnia sowiecką działalność we Lwowie. Nie czuje się dobrze w kraju rodzinnym. Jakoś wytrzymuje dwa tygodnie i wraca do Wiednia. Pod wpływem ukraińsko-niemieckiej rodziny Hansa, która zawsze deklarowała swoją katolicką religijność, przyjmuje chrzest.

Okres powojenny inspiruje go do zadbania o jakąś stabilizację. W Wiedniu jednak nie widzi dla siebie dalszych szans na życie. Jedzie więc do Salzburga z zamiarem wstąpienia do II Korpusu  Armii  Polskiej.  Okazuje  się, że już za późno. Do zachodniego wojska nie ma przyjęć. Zgadza się za to na propozycję wstąpienia do polskiego oddziału wartowniczego przy armii amerykańskiej. Jest on rozlokowany niedaleko, w Monachium. Znajduje się tam akurat obóz dla wysokich rangą zbrodniarzy niemieckich.

Orłowski wytrzymuje tam przez rok. Dłużej nie, ponieważ ma konkretne powody. Najważniejszym z nich jest nienawiść. Chęć zemsty, jaka w nim tkwi za wymordowanie swoich najbliższych jest prawie nie do opanowania. Najtrudniej zaś bywa wtedy, gdy ma się służbę na wieży strażniczej i siedzi się sam na sam z karabinem maszynowym. Wystarczy tylko krótki ruch palca wskazującego, by ze zbrodniarzami zrobić to samo, co oni zrobili wcześniej z jego rodziną i z ukochaną siostrą, którą musiał zostawić na peronie w Janowie. Potrzeba naprawdę ogromnej siły woli, by nie wystrzelać hitlerowskich drani w ciągu kilkunastu minut...

Orłowski cierpi na chorobę wrzodową. To akurat pozostało z czasów okupacji, a konkretnie z czasów dużego napięcia nerwowego, jakiemu był poddany z wielu względów podczas wojny. Teraz, w zetknięciu z niemieckimi oprawcami, których ma się na wyciągnięcie ręki, a nie wolno ich zabijać – wrzody odzywają się na nowo. Aleksander idzie do szpitala.

Wychodzi po miesiącu. Stwierdza, że służba w kompanii wartowniczej nie jest dla niego i że każdego dnia może nastąpić taki moment, w którym nie zdoła się opanować. Pociągnie za spust i będzie trzymał palec dotąd, aż skończy się taśma z nabojami. I cały świat określi go mianem polskiego barbarzyńcy, mimo że tak naprawdę tylko uwolniłby ten właśnie świat od prawdziwych barbarzyńców. Nie ma siły już walczyć z samym sobą. Ma do wyboru Amerykę, Australię i każdy inny kraj w Europie.

Wybiera Polskę.

 

Uczeń Aleksander Orłowski

Trafia do Wojnowic na Śląsku Opolskim. Tam akurat otwarto liceum opłacane przez zarząd przemysłu węglowego i chemicznego. Trzeba tylko zdać egzamin wstępny. Orłowski ma już 19 lat i nagle zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko, czego nauczył się w szkole lwowskiej, dawno już wyleciało z głowy. Oblewa więc jeden egzamin po drugim, przyszłość rysuje się marnie.

Szczęście przychodzi w najmniej oczekiwanej chwili. Otóż myśląc już o jakimś nowym miejscu na życie, Orłowski pisze wypracowanie z polskiego. To już ostatni egzamin, w zasadzie formalność, bo i tak w zamyśle egzaminatorów został skasowany jako uczeń. Polonistka uznaje jednak jego wypracowanie za najlepsze spośród wszystkich, jakie zostały napisane. Przekonuje też innych nauczycieli, aby chłopakowi ze Lwowa dać szansę.

Zostaje więc przyjęty i zaczyna uczyć się pełną parą. Z czasem pojmuje nawet algebrę, o której nie miał najmniejszego pojęcia. Opanowuje wszystkie przedmioty. Kiedy już jest na najlepszej drodze do zdobycia matury, nagle wybucha między nim a dyrektorem niespodziewany konflikt. Ot, przeciwstawił się dyrektorowi, który organizuje libacje alkoholowe dla przyjaciół za pieniądze uczniów. Nagłaśnia sprawę.

Dyrektor chce się pozbyć buntownika, ale nie wie, jak to zrobić, bo niby jaki podać pretekst, gdy chce się wyrzucić dobrego ucznia? Pomaga przypadek. Na Opolszczyźnie pojawia się grupa oficerów werbujących kandydatów do utworzonej właśnie Wojskowej Szkoły Prokuratorów. Żądają od dyrektora kilku kandydatów. Dyrektor umieszcza nazwisko Orłowskiego na pierwszym miejscu. Uświadamia wojskowym, że Orłowski potrafi gadać na każdy temat przez godzinę bez kartki.

W tej sytuacji, mimo rzeczywistych zdolności oratorskich, chłopak  nie ma nic do gadania. Mało tego! Musi wstąpić „dobrowolnie” do wojska, bo tylko jako żołnierz może być wojskowym prokuratorem. Orłowski zna jednak doskonale użyteczność takich prokuratorów. Uciec nie może, ale wymigać się musi. Staje więc przed komisją i udaje idiotę. Na każde pytanie odpowiada gorzej niż sam Szwejk.

– Wiecie co, kolego? – mówi w końcu przewodniczący komisji. – Spróbujcie zdawać w przyszłym roku. Nabierzecie więcej życiowego doświadczenia.

Jest sześciu kandydatów z Wojnowic. Tylko Orłowski nie został przyjęty. Wraca więc do Wojnowic, gdzie dyrektor na jego widok o mało nie dostaje apopleksji, ale już nic nie może mu zrobić.

 

Chemik czy filozof?

Matura wypada znakomicie. Orłowski dostaje się teraz na studia chemiczne do Politechniki w Gliwicach, a stamtąd, w nagrodę za dobrą naukę – do Moskwy, bo czas jest taki, że ani do Harvardu, ani do Cambridge prymusów nie wysyłają. Tylko do Moskwy.

Ma tam zajmować się benzyną syntetyczną. Cały świat czeka przecież na to, że ktoś w końcu wymyśli kostkę, którą wrzuci się do wiadra wody i zaraz będzie można wlać ją do samochodowego baku. Orłowski jest niecierpliwy, stosunkowo szybko dochodzi do wniosku, że kostki nie wymyśli. Zamienia wydział chemii na filozofię, co od razu skazuje go na studiowanie światłych myśli Lenina, a także na nieustający udział w akademiach ku czci żyjącego jeszcze Stalina.

Jedna z tego studiowania korzyść. Otóż dla studentów zagranicznych dostępna jest biblioteka z księgozbiorami w obcych językach. Orłowski przesiaduje tam do późnej nocy, bowiem w akademiku, gdzie mieszka z nim jedenaście osób, nic nie da się zrobić. Zajęcia obowiązkowe zdaje bez trudności, natomiast w bibliotece niedostępnej dla Rosjan zdobywa wiedzę, która staje się jego pasją życiową.

 

Kariera naukowa

Orłowski powraca do kraju w roku 1955. Od razu zostaje asystentem na Uniwersytecie Łódzkim. Jeździ zarazem do Zakładu Historii Filozofii PAN, gdzie pisze doktorat o Schellingu i niemieckiej filozofii romantycznej. Z czasem otrzymuje stanowisko adiunkta i wyjeżdża na stypendium do Paryża.

Wraca latem 1968 roku.

– Już było po tych hecach antysemickich – przypomina sobie z ironią w głosie. – Byłem daleki od polityki, zajmowałem się tylko swoją pracą, ale nie miałem żadnych gwarancji na spokój. Kiedy więc otrzymałem szwedzką wizę, opuściłem kraj kolejny raz.

 

Kandydat na spawacza

Szwedzi to pierwsi teoretycy specyficznego humanitaryzmu. Gdy tylko gdzieś na świecie dzieje się ludziom krzywda natury politycznej, administracja szwedzka natychmiast otwiera drzwi do własnego socjalnego raju. Tak przynajmniej było jeszcze do niedawna, bo obecnie Szwedzi sami szukają raju. W ich własnym poluzowały się gwinty.

W każdym razie nasprowadzali sobie Szwedzi milion bezrobotnych z całego świata, licząc zapewne na to, że ludzie ci sami wymyślą sobie zajęcie i sami zarobią na pensję, mimo że nie mają żadnego konkretnego zawodu. Natomiast jak ognia bali się ludzi wykształconych, być może z obawy o konkurencyjność intelektualną. Orłowskiemu, który zdecydował się zamieszkać w Szwecji na stałe, zaproponowali udział w kursie przygotowującym do zawodu spawacza. Światli urzędnicy państwowi wyjaśnili mu, że jest to naprawdę dobry zawód, bardzo ceniony w Szwecji i popłatny, a jeżeli chodzi o pracę naukową, to mamy swoich.

Orłowski, który wielu już zawodów w życiu próbował, skłonny jest nawet przysposobić się do czegoś nowego, ale przecież znowu przydarza się szczęśliwa okoliczność. Na uniwersytecie w Sztokholmie wyodrębniła się już duża grupa studentów, którzy upodobali sobie filozofię Kanta, Hegla i Heideggera, a ponadto chcieliby  posłuchać,  co  się  mówi  o tej filozofii w języku oryginalnym.

Orłowski ma akurat w zanadrzu doskonałą rekomendację od profesorów Kołakowskiego i Baczki. Przystępuje więc do konkursu na wakujące miejsce dla docenta i wygrywa. Tak zaczyna się nowy i chyba ostatni etap w życiu okupacyjnego szmuglera.

               

Autorytet za miliony

No cóż? Nie wiadomo, czy urzędnicy szwedzcy do dziś jeszcze żałują, że Orłowski nie został spawaczem. Wiadomo natomiast, że niedoszły spawacz zostaje kierownikiem zespołu opracowującego projekt dla szwedzkiego wejścia do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Zajęło mu to cztery lata pracy. Jako spawacz zarabiałby nieźle, mniej więcej 80 koron za godzinę już na czysto. Jako projektant konsolidacji szwedzkiej z Europą otrzymał na ten cel kilka milionów koron, a Szwecja jest już od dawna w Unii.

W rezultacie Aleksander Orłowski stał się znanym i powszechnie szanowanym naukowcem, promotorem szwedzkich doktorantów, koordynatorem wielu prac naukowych dokonanych wspólnie z badaczami zajmującymi się różnymi dziedzinami nauk.

 

Powrót do korzeni

Minęło ponad sześćdziesiąt lat od zakończenia wojny. Aleksander Orłowski decyduje się na wizytę w rodzinnym mieście. Mówi, że tylko tam ma szansę oczyszczenia się z dramatycznych wspomnień.

Wzruszająca to chwila. We Lwowie zostawił przecież swoją młodość. Tam odebrano mu rodzinę, stamtąd wysłano go na śmierć. Tej śmierci jakoś się wywinął. Niestety, tylko on. Spacer po Lwowie ożywia znowu makabryczne wspomnienia. Aby się z nich otrząsnąć, trzeba poznawać na nowo miasto, zadać sobie trud kojarzenia dawnych miejsc z nowymi szyldami. Nie ma już starych nazw, ale istnieją stare uliczki, zaułki, budowle. Jest również stary, rodzinny dom Satzów. I tu dopiero okazuje się, jaki to smutny dom. Niby wszystko takie samo, a jednocześnie inne, obce, nieprzyjazne. Ani śladu tamtych ludzi sprzed lat. Ani śladu po tych wieczorach pełnych gwaru i serdeczności na dawnych lwowskich ulicach. Gdzie ci Polacy i Żydzi z tamtych lat?

 Profesor  Orłowski, człowiek z innego świata, odnajduje wszystkie domy i ulice, które pamięta jeszcze z dzieciństwa. Nie znajduje w nich jednak ducha z przeszłości. Nie ma atmosfery tamtego Lwowa. Nie ma żywych i dostrzegalnych śladów polskości. Mieszkają tam inni ludzie, inaczej się zachowujący, inaczej myślący. To nie jest ten sam Lwów.

Powtarza się stara prawda, mówiąca o tym, że miejsc naszego dzieciństwa już nie ma.

 

* * *

Profesor Orłowski zmarł trzy lata temu. Na miesiąc przed jego śmiercią zadzwoniłem i zapowiedziałem, że niebawem przyjadę w odwiedziny, opowiem kilka ciekawych historii, a jednocześnie poproszę o więcej szczegółów z jego barwnego życiorysu.

– Oby pan tylko zdążył!... – powiedział głosem zdradzającym nienajlepszy nastrój.

Nie zdążyłem. Gdy dowiedziałem się, że nie żyje, miałem przed oczami szpaler SS-manów, przez który przechodzi czternastoletni chłopak prowadzący za rękę śmiertelnie przerażoną siostrzyczkę. Tych SS-manów nie wolno mu było wystrzelać z karabinu maszynowego pięć lat później…                       

Mirosław Prandota



Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra