Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Z lotu Marka Jastrzębia - Zdzisław Pruss

$
0
0

Z lotu Marka Jastrzębia


Zdzisław Pruss


jastrzab-marekPisząc o ludziach z czasu mojego terminowania, zostawiłem go na deser, do osobnego ględzenia, a zrobiłem tak celowo, na zimno, z pełną premedytacją; jest to dla mnie postać szczególna, a jakże mi bliska: oczyszczona z małostkowości, z krótkonogich uczuć, na które są narażone artystyczne dusze.


Jest zacnym i poczciwym człowiekiem o konserwatywnych poglądach: skromnym na zewnątrz, za to bogatym w środku, bywającym tu i ówdzie oblatywaczem towarzyskich zdarzeń. Daje się poznać wyłącznie z sympatycznej strony i chyba z tego powodu jest mile widziany wszędzie tam, gdzie się pojawia. Serdeczny, życzliwy, co na niektórych może sprawiać wrażenie, iż jest nieprzyzwoicie przyzwoity, jednak według mnie to jego cecha wrodzona.


Chodząca odkrywkowa kopalnia anegdot, przypowieści, facecji. Jeżeli ma drugą, mniej pogodną stronę charakteru, to ją skrzętnie ukrywa. Pracował razem z Jurkiem Sulimą-Kamińskim w Redakcji Literackiej naszego radia. Był jego zastępcą. O ile Kamiński budził we mnie  uczucie niejakiego onieśmielenia, o tyle Pruss - nie. Prawdopodobnie dlatego, że nie wytykał mi pisarskich wad.


Określa się komediantem. Taki zresztą jest tytuł jednej z jego licznych książek: Z albumu komedianta. Książek, do których sięgam, gdy chcę sobie przypomnieć, zlokalizować w ułomnej pamięci, charakterystyczne figury z Bydgoszczy.


Ja jednak wolę o nim myśleć: ironista, mądry obserwator mojego miasta, jego artystycznej rzeczywistości i zachodzących przemian obyczajowych. Satyryk, lecz z gatunku łagodnych, niezłośliwych, takich, co drwiąc, robią to bez jajecznego wyrządzania krzywdy. Estradowiec, twórca Szopek z bydgoskimi luminarzami i samozwańczymi szarlatanami sztuki, z politycznymi idolami regionu, tropiciel absurdów, nałogowy kolekcjoner, wspominacz i pasjonat rejestrowania kulturalnych wydarzeń, inspirator i współautor teatralnych i operowych kronik, a przede wszystkim poeta o talencie… poety (gdyż nie o każdym można tak rzec: większość tłucze strofy bezkrytycznie miałkie, epigońskie i typu łorety, gros wydobywa je na światło bez zastanowienia, prosto z rękawa kamizelki lub z jedynej szarej komórki, zalewa nimi redakcje, tak że kiedy czytam te wierszopodobne gnioty, zastanawiam się, dlaczego ich autorzy za wcześnie zeszli z drzew).


Dopisek pierwszy:


niestety, z bólem serca donoszę, że jak wiele cennych miejsc, tak i Redakcja, w której pracował Zdzisław, została zlikwidowana. Uległa wesołym przeistoczeniom. Radosnej modyfikacji zasmarkanych pojęć o dostępie do kultury. Co powstało w zamian, trudno dociec. Może kolejne pomieszczenie na szczotki, czyli jakaś modna literacka tancbuda. 

 

Dopisek drugi:


nieco danych zerżniętych ze skrzydełka wspomnianego albumu komedianta: dziennikarz, aktor kabaretowy i konferansjer związany z Bydgoszczą. Twórca i główny wykonawca kabaretów O-wady, Piąte koło, Eksces wieczorny. W 1978 Teatr Polski w Bydgoszczy wystawił pełnospektaklowe widowisko jego autorstwa Wszystko do Desy.

 

 

Zdzisław Pruss


trzy wschody słońca

czarna noc się kruszy
pod księżyca srebrnym łomem
gwiazdy pryskają
spadają w wodę
smalony pręt horyzontu
złamał się bez trzasku
żywica słońca wyciekła
i spływa polami
do lasu


płynę łodzią prosto w tataraki
w ślady jeszcze drżące
dzikich kaczek
pachnie zieloną rzęsą
i śluzem ślimaków
co strząsają chłód nocy
pod nadbrzeżnym krzakiem
piasek rozmawia z falą
jeszcze nocnym szeptem
białe dymy idą znad jeziora
i wtem słońce wzleciało nad
wodę jak złotoskrzydły kormoran


ziarna nocy pęcznieją w kłosach
na ciemnym polu
sypie się ziarno i wiatr je niesie
z pola do rowu
na mokrym rżysku srebrny odblask sierpa
czarne konie czarną drogą
wiozą czarne wozy węgla
droga piaszczysta i wierzby ciemne
w zagonach mroku
powoli polna pieśń wiatru zciszona
budzi się w stogu


przed czarną stodołę
świt rolnik wychodzi rumianolicy


już zszedł na pole
już w górę podrzucił
pękaty snop
złotej pszenicy


gospodynie śpią


wieczór jak wielki szary niedźwiedź
zlizuje słońca krągły plaster
w kosmatych świerkach lis zamlaskał
ptak wypluł w locie pierwszą gwiazdę


a   na księżyca srebrnych rożnach
znak byka spalił się na węgiel
już kipi mleko na mlecznych drogach
a gospodynie śpią w najlepsze

 

bajeczka prawdopodobna


dziadek mój był szczupakiem
babcia nadbrzeżną trzciną
ciotka to była sosna wysoka
wujek to był horyzont


kuzyni obaj  - leśni ptakowie
kuzynki - grzyby po deszczu
a ja w moim gnieździe dziesięciopiętrowym
o wnuku moim śnię
- świerszczu


niepogoda


nawet pasjans nie wyszedł
i pies kości nie dojadł
a my wciąż żeglujemy
po herbacianych morzach


przy „krzyżówce z Kociakiem"
kuzynki zwinięte w kłębek
ciotki na miękkich tapczanych
cichutkie jak gołębie


a tratwy naszych wspomnień
niosą nas w strony tamte
gdzie lasy były krzykliwe
gdzie słońce było upalne


nocny pejzaż


wtargnęła na dywany
szarańcza bamboszy
na krzesłach wyłupanym oczodołem


straszą biustonosze
niewidome lustra czekają
na księżacy srebrną laskę
stara ciotka jak tygrys chrapie


puste garnki w kuchni - zimne grobowce
pod szafą walczy z pułapką
Don Kichot mysi
a pogaszone żarówki
jak powiedłe owoce
pod którymi strudzeni leżą ogrodnicy

 

kaloryfery


niewinne kaloryfery
obmacywane ciągle
przez natrętnych kochanków
dwudziestu trzech stopni


bezbronne drzewa pochyłe
na które wszystkie majtki
kalesony i pieluszki
skaczą


brzydkie kaczątka cywilizacji
wysłuchujące cierpliwie
długich bajeczek
o niemajakto piecach


łazienka


tu umywamy ręce
z każdego dzień dobry
i tyłek z każdego kopniaka


tu starannie namydleni
drogeryjni aniołkowie
wlatujemy do lustrzanych rajów


tu w aureoli prysznica
jesteśmy zupełnie jak święci
biczowani gorącą chęcią
strojenia min


tu tylko
jesteśmy pewni siebie
pewni swych zachcianek
nóg i rąk


i drzwi zamkniętych na haczyk


kołysanka plażowa


z piaskiem morału rzucającym się w oczy


z głową w piasku jak struś
z oczami w błękicie jak krowa
rumieniący się wspólnym słońcem
i nagością własną
- - nie cierp tak


to nic że się dziewuchy ścielą niby łan
wszak masz żonę jak stodołę
i jęczmień na oku


to nic że się dziewuchy w biodrach tak kołyszą
zrobisz z synkiem buju-buju
też zabawa będzie


to nic że się dziewuchy do ciebie nie śmieją
głupi się śmieje do sera
a nie do magistra


więc nie cierp tak
nie bądź chłopcem z morskiej piany
silni się liczą


zaśnij


licz barany

 

wspólna fotografia

późno już – – –
plaża stygnie i horyzont krwawi 
czerwona łódka słońca 
coraz mniejsza


oddala się


zanurza


mężczyzna klęczy na piasku 
i w nabożnym skupieniu 
fotografuje morze


przy nim
na kocu kobieta
nieruchoma jak statyw 
i jak mewa szara


bliźniacza siostra 
tego mijającego dnia 
który utrwalenia godny


kiedy idzie na dno

 

kino moralnego niepokoju


na sawannie mojego telewizora
lwica ściga zebrę


a ja znowu nie wiem
komu kibicować


powinienem drapieżcy
bom sam mięsożerny
lecz odruch serca
sprzyja uciekającej

i bądź tu mądry
i pisz wiersze
mawiała w takich przypadkach
jedna z moich ciotek


a więc piszę ten wiersz
o tym
jak na sawannie mojego telewizora
lwica ściga zebrę


a ja znowu nie wiem
komu kibicować

 

artyści chcą


artyści chcą
aby coś się działo
nawet tam gdzie dziać się nie może
albo nie powinno


artyści chcą
robić coś z niczego
choćby to nic
do niczego się nie nadawało
a to coś nikomu
nie było potrzebne


artyści chcą
stawać na głowie
nie tylko z potrzeby
ale dla popisu i na zawołanie


ludzie lubią patrzeć
na artystów


a nawet oklaskiwać


wyrażać podziw szczery
że tek im się chce


i współczucie serdeczne
że tak ciągle
muszą

 

front robót


kwiaty podlać
śmieci wyrzucić
kurze wytrzeć
ziemniaki obrać

wiersz napisać

dużo tego jak
na jedną środę
trzeba będzie się spieszyć
by zdążyć z tym wszystkim

kwiaty i śmieci
kurze i ziemniaki
mają pierwszeństwo

wiersz może poczekać

i tak urodzi się przedwcześnie
i będzie niedojrzały

jak zawsze
jak zwykle
jak mu jest pisane



xxx

brzęk talerzy
które się tłuką
płacz dzieci
które są niegrzeczne
wycie telewizorów
w których płoną wieżowce

a jeszcze coś tam
w trawie piszczy
albo o pomstę do nieba woła

a psy skowyczą
samochody warczą
a ludzie biadolą w kółko
i na okrągło

biedne to moje ucho
że musi to znosić

szczęśliwe to moje serce
że w porę ogłuchło

 

opowieść wigilijna

choć dawno już zdechły
albo je uśpiono

to nadal trącają nas pyskiem
by je poklepać
poszudrać
pogłaskać wspomnieniem

przy świątecznym stole
mówimy o swoich

ukochanych psach

teraz gdy już ich nie ma
są jeszcze kochańsze
bo nie kłaczą
i nie trzeba ich wyprowadzać

a takie były mądre
grzeczne, usłuchane

- - z ludźmi jest gorzej
nawet po śmierci
nie dają nam spokoju

wypominają Dom Opieki
zbyt rzadkie odwiedziny
i nie ten cmentarz
i nie taki pogrzeb

przy świątecznym stole
zdechłe psy
poprawiają apetyt

umarli ludzie
stają ością
w gardle



szuflada

trochę zdjęć
kilka listów

i korale
w pudełku po czekoladkach

i ciemne okulary
potrzaskane w drobne
kawałeczki

bo dzień był słoneczny
a zderzenie
czołowe

taka wielka tragedia
w tak małej szufladzie

do której zaglądam
coraz rzadziej

bo coraz ciężej
się otwiera



dobra śmierć

ci co nie zdołali
wymodlić sobie
szczęśliwego życia
tym goręcej modlą się
dobrą śmierć

żeby przyszła w październiku
albo w listopadzie
najlepiej nad ranem
kiedy za oknem szaruga
gdy wstać się nie chce

i żeby nie robiła
zbędnego zamętu
nie wzywała pogotowia
nie wywoziła do szpitala
nie wołała o morfinę

i żeby poczekała spokojnie
na księdza żeby namaścił
i na córkę z wnukiem
żeby dojechali

tylko tyle - - -

jak niewiele potrzeba
żeby śmierć była
dobra

ale ona woli być zła

byśmy leżąc w pampersach
uwierzyli wreszcie
że to nasze życie
nie było
najgorsze

 

w katedrze

organy wyjątkowe
witraże unikalne
obraz cudowny
ołtarz jedyny taki

przewodnik zapewnia
tym długo
kwieciście

a ja i tak
zapamiętam piąte
przez dziesiąte

a może tylko to

że Pan Bóg
i tym razem

mi się nie objawił



rozkład jazdy

dzieciństwo odjechało
na hulajnodze
i trzykołowym rowerku

młodość wybrała pociąg
do mocnych trunków
i słabej płci

dojrzałe lata rozjechały się
samochodami
w różne świata strony

starość stoi
na lotnisku

przeciera okulary

i nie może dojrzeć
godziny odlotu

 

uśmiechy losu


zaczęło się strasznie


przyśnił mi się transatlantyk
ze mną
na kapitańskim mostku


z uczuciem ulgi
całowałem budzik
dziękując mu
za cudowne ocalenie


później było coraz lepiej


po dwudniowej przerwie powróciła
do kranów ciepła woda
ból w kolanie zelżał
mleko ładnie się zsiadło
i będzie do obiadu
a kalendarz znad lodówki
przypominał że jutro niedziela

ktoś zadzwonił do drzwi


a więc świat o mnie
nie zapomniał


rzeczywiście


znany senator
z nie mniej znanym posłem
leżeli na wycieraczce
i zabiegali
o mój
głos



Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra