Quantcast
Channel: publicystyka
Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Bohdan Wrocławski rozmawia z Wacławem Holewińskim (13)

$
0
0

Bohdan Wrocławski rozmawia z Wacławem Holewińskim (13)

 

Aleksander GierymskiWspomniał Pan tu dwie swoje pozycje książkowe: Lament nad Babilonem i Choćbym mówił językiem ludzi i aniołów, a przecież między ich ukazaniem na rynku czytelniczym, mogliśmy wcześniej zapoznać się z innymi Pańskimi książkami - Za późno na modlitwę i Przeżyłem wszystkich poetów. Ta ostatnia spotkała się z Warszawską Premierą Literacką, wręczaną tradycyjnie w Staromiejskim Klubie Księgarza.

 

Warszawska Premiera Literacka… Śmieję się troszkę. To ważna nagroda, którą dostałem trzy razy, nie sprawdzałem tego ale jak mi mówiono, tylko Konwicki i Herbert dostawali ją równie często…

Moja druga w kolejności wydania powieść „Za późno na modlitwę”. Wyszła w tym samym roku co „Lament nad Babilonem”, w 2003 roku, chyba późną jesienią. To wtedy, przy pisaniu tej książki chyba po raz pierwszy mierzyłem się ze swoją opozycyjną przeszłością, próbowałem się wcielić w postać bohatera odnajdującego po wypadku swoja pamięć…

 

Wplótł Pan w tło tej historii romans…

 

Muszę zrobić uwagę ogólną: każdy bohater moich książek to – co tu ukrywać – cząstka mnie. Ta lepsza i ta gorsza, to szukanie, najczęściej bez znalezienia odpowiedzi na pytanie co warto, a czego nie warto poświęcić w swoim życiu dla racji wyższych: ojczyzny, prawdy, jakiejś moralnej czystości.

Romans w „Za późno na modlitwę” ma o tyle sens, że choć bohaterka na łamach mojej powieści przeniesiona jest w inną rzeczywistość, to jednak, gdyby ktoś chciał poszukać to pewnie by odnalazł pierwowzór na polskim podwórku…

 

Ta lekarka to…

 

Panie Bohdanie, niech pan nie wymaga ode mnie odpowiedzi. Powiem tyle, w rzeczywistości nie była lekarką, a dziennikarką, żoną bardzo znanego polityka z największej dziś partii opozycyjnej i była blisko, bardzo blisko prezydenta. Nie francuskiego, a polskiego.

 

I naprawdę była tak zepsuta, cyniczna?

 

Czy była zepsuta, cyniczna? To są kategorie moralne. Staram się unikać takich ocen. Zwłaszcza, że mój bohater przecież tez nie jest kryształem, postacią bez skazy…

 

To chyba w tej książce po raz pierwszy zadaje Pan pytanie o podziemną przeszłość, o to czy było warto.

 

Wie pan, ja nie mam wątpliwości, że było warto. Jest tylko kwestia naszej naiwności, tego jak nami manipulowano, jak do pewnej wiedzy, dziś dla ludzi myślących oczywistej, musieliśmy dochodzić latami. To, oczywiście, kwestia rozliczenia przeszłości, wyrugowania tych obrzydliwych narośli pozostawionych III RP przez PRL. Ale jak wcześniej mówiłem, w każdej mojej książce jest sporo ze mnie, z mojej przeszłości. I choć kryję postaci tam występujące – nie w przypadku Olesia Latoura, on ma swoją tożsamość - pod innymi nazwiskami to na przykład bez trudu można tam odnaleźć postać mego przyjaciela z dzieciństwa wyrzuconego z rodzicami z PRL-u po ’68 roku, o którym opowiadałem gdzieś na początku tej mojej spowiedzi. Oczywiście jest tam prawda pomieszana ze zmyśleniem – ale takie prawo powieściopisarza.

 

Pański bohater kończy tragicznie…

 

Ma pan obawy o mnie? Proszę się nie martwić. To jednak nie całkiem ja…

 

Próbuje Pan ironią uciec od odpowiedzi. Pewnie dosyć gorzkiej…

 

Jeszcze raz powtórzę: warto było. Czym innym jednak jest współodpowiedzialność państwa za tych, którzy poświęcili dla niego więcej niż inni, którzy położyli na szali swoje kariery, materialny dostatek, zdrowie. Z tego obowiązku nikt państwa nie zwolni. Kilka dni temu dostałem – pewnie jak spora grupa członków Stowarzyszenia Wolnego Słowa, organizacji grupującej ludzi dawnej opozycji, dramatyczny apel jego honorowego prezesa, Mirka Chojeckiego, w którym – wobec wypięcia się na tych ludzi przez prezydenta Komorowskiego /„sprawa pomocy dla byłych działaczy pozostających w trudnej sytuacji to problem środowiska, a nie państwa”/ – zabiegał o nasze, co tu kryć, finansowe wsparcie, o uruchomienie naszych kontaktów wśród biznesmenów, ludzi zamożnych. Cenię Mirka ale nie znajduję uzasadnienia dla takich działań. Ładnie odpowiedział mu Jacek Czaputowicz, w pewnym okresie mój współpracownik i bliska mi osoba, o której też tu pisałem. Jacek napisał:

„Brakuje mi w Twoim liście refleksji dlaczego tak jest i jakie jest rzeczywiste znaczenie tej sytuacji. 25 lat po Okrągłym Stole proponujesz powrót do czasu KOR-u i rozpoczęcie zbiórki na pomoc dla działaczy dawnej opozycji, którzy nie są w stanie związać końca z końcem. Co mówi to o naszym państwie?” I dalej: „Nie mogę wyjść ze zdumienia, że bierzesz to za dobrą monetę. Nie dostrzegasz, że prezydent Komorowski stwierdził niedawno, że czuje satysfakcję z tego, że głosował przeciwko rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych, które zastąpiły WSW, że zachował się wówczas "przyzwoicie, mądrze i przewidująco", bo skrzywdzono wielu ludzi. Mówił to przecież o służbach, których głównym celem było zwalczanie opozycji. Dlaczego w tym wypadku nie jest to problem środowiska, tylko państwa? 
Piszesz, że przez kilka miesięcy udało się zebrać 48 tys. zł. Każda złotówka jest ważna, ale gdyby nawet udało się zebrać wielokrotnie więcej, nie rozwiąże to trudnej sytuacji materialnej wielu bohaterów dawnej opozycji. Środowisko nie może brać za to odpowiedzialności, musi to zrobić państwo, jeżeli ma to być państwo nasze.”

 

Wracamy do rozliczania przeszłości…

 

Wie Pan, mnie się wydaje, jestem o tym głęboko przekonany, że III RP zbudowano na wątpliwych fundamentach. Że nierozliczeni przeszłości, jasne wyartykułowanie gdzie było dobro, a gdzie zło, kto był bohaterem, a kto – trzeba to jasno powiedzieć zbrodniarzem – prowadzi do takich sytuacji, w których o cnotach, na przykład odwagi pułkownika Kuklińskiego decydują generałowie i pułkownicy Służby Bezpieczeństwa.

Wie pan, ja już dawno przestałem wierzyć w przypadki. Pamięta pan sprawę FOZZ-u?

 

Jedna z afer „założycielskich” III RP…

 

Dobrze pan to ujął. A pamięta pan kto ją wykrył?

 

Michał Falzmann, kontroler z NIK-u. Szybko po wykryciu afery zakończył życie. Podobnie jak jego szef, profesor Walerian Pańko.

 

I jak wielu innych ludzi odkrywających tajemnice funkcjonowania naszego państwa. Można założyć, że to przypadek, zbieg okoliczności. Można też, że to jednak pewna prawidłowość. Chwilę wcześniej, zanim Michał zaczął pracować w NIK-u, zanim wziął się za czyszczenie brudów przeszłości, był u mnie, w Przedświcie, księgowym. I w gruncie rzeczy przewidywał – chyba nie mając wówczas jeszcze na to dowodów – przyszłość. Bardziej zresztą wówczas martwił się o moje życie niż o własne.

 

Wracajmy do Pańskiej książki. Niewiele odnajduje Pan dobra po Pańskiej, właściwej stronie. To nie paradoks?

 

W moim odczuciu żaden paradoks. Mam wrażenie, że wielu moich kolegów z podziemia, mógłbym wymieniać dziesiątki nazwisk ale po co, każdy może sobie włączyć telewizor albo uruchomić Internet, całkiem płynnie weszło w świetną symbiozę z ludźmi dawnego systemu. Nie mam ambicji, nie ma zresztą takich możliwości, aby powieścią zmieniać ludzi. Oni są, jacy są. Można natomiast próbować opisać zjawisko. To nie jest analiza socjologiczna, nie ma słupków, wykresów, danych statystycznych. Powieść ma tę jednak przewagę, że może uwypuklić emocje. A one w naszej rzeczywistości grają przecież niebagatelną rolę. Czasem wręcz występują przed jakąkolwiek kalkulacją czy rozsądkiem.

 

Przeniósł Pan jednak swoją powieść, przynajmniej dużą jej część poza Polskę. Ten zabieg miał ułatwić dostrzeżenie tego, czego Polacy nie widzą?

 

Raczej miał unaocznić, że sprawy Polski, Polaków dzieją się wyłącznie tu, na miejscu. Nasze ambicje, nasze potrzeby rozumienia u sytych Europejczyków zawsze będą skazane na porażkę. Jakiś czas temu moja mama napisała, że Polacy nie rozumieją Rosjan – ona znając język w taki sposób, że żaden Rosjanin nie pozna, że nie jest Rosjanką, żyjąc wśród Rosjan przez kilka lat, bez wątpienia rozumie ich nieporównanie lepiej od nas. Ale zadałem jej pytanie: dlaczego mamy ich rozumieć? Czy Polacy rozumieją psychikę Niemców, Czechów, Litwinów? Pewnie nie. Ale zadałem tez pytanie: czy Rosjanie albo ktokolwiek rozumie psychikę Polaków? Polska nie jest żadnym Chrystusem narodów. Polska miała w swej historii wielkie chwile, miała też takie, które świadczą o nas źle albo bardzo źle. Ale od kilku wieków domagamy się aby ci inni rozumieli naszą mentalność, nasze kompleksy, nasze wyobrażenia, a czasami rozbuchane ego. Więc ten mój bohater – przecież całą gębą inteligent, wrażliwiec, facet z piękną przeszłością w zderzeniu ze stabilną, poukładaną, wyczyszczoną – choć czasami wstrząsaną przecież jakimiś emigranckimi erupcjami emocji – Francją, chcąc nie chcąc nie ma nigdzie miejsca poza Polską.

 

Naprawdę Pan tak uważa? Nie można być dobrym Polakiem poza Polską?

 

Pewnie można. Ja mogę odpowiadać tylko za siebie. Wie pan, że kiedy wyjeżdżam za granicę, po tygodniu, jak by nie było pięknie, jak wiele nie miałbym do zobaczenia – krzyczę, że chce wracać do Polski. I wiem, że moje miejsce jest wyłącznie tu. Ja bym nawet powiedział więcej – doszedłem do tego, że nie bardzo lubię – choć teraz jeżdżę bardzo dużo po Polsce z moimi książkami – ruszać się z mojego domu, z mojej okolicy. To pewnie też kwestia mojego poczucia bezpieczeństwa, ułożonego świata. Może też wieku.

 

Nie jest Pan ciekaw świata?

 

Odwrotnie, jestem bardzo ciekaw. Może nawet bardziej niż inni – niech pan pamięta, że przez dziesięć lat nie mogłem wyjeżdżać z Polski, ale nic na to nie poradzę, że Polska to są dla mnie miejsca najważniejsze, że tylko tu się dobrze czuję, że tylko tu mogę wszystko zrobić w języku, że tu mam groby, swoje ścieżki, ludzi, którym ufam. Ten mój bohater, w tym przynajmniej elemencie niczym się ode mnie nie różni.

 

Zapytam jeszcze o ten Pański język, czasami dosadny. Nie ucieka Pan przed wulgaryzmami.

 

A pan ucieka? Mógłbym, oczywiście, wygładzić, wypolerować moje ksiązki, usunąć wszystko, co może razić wrażliwe oczy i uszy. Tylko po co? Język ma swoje prawa. Wczoraj wracałem do domu autobusem, trzy rzędy wcześniej siedziała stosunkowo młoda, pewnie trzydzieści pięć lat kobieta. Była odwrócona w moją stronę bo na wcześniejszym siedzeniu siedzieli jej rodzice. Mówiła głośno więc cała rozmowa docierała do mnie bez najmniejszych zakłóceń. Nie jest ważne o czym mówiła. Nie miała twarzy menela, męta, była porządnie ubrana i nawet mówiła w miarę poprawnie. Ale co trzecie, czwarte słowo wrzucała jako przerywnik „kurwę”. Nie wmówi mi pan, że była wyjątkiem. Wulgaryzm stał się czymś normalnym, wbrew pozorom, nawet w środowisku chcącym uchodzić za wzór, jest akceptowany, dopuszczony do normalnego obiegu. Oczywiście moi bohaterowie – tak to widzę - nie nadużywają tego języka, nie wystarczają im trzy przekleństwa aby dookreślić swój świat, swoją rzeczywistość. Mam nadzieję, że jednak mój język jest znacznie bogatszy. I ze śmiechem dodam, że są takie moje książki, gdzie nie pojawia się żaden wulgaryzm.

 

Przejdźmy do drugiej z wymienionych książek, a trzeciej w kolejności – „Przeżyłem wszystkich poetów”. Ukazała się w 2004 roku.

 

Znów się śmieję, pisałem wtedy jak szalony…. Dziś już jestem znacznie bardziej leniwy.

 

Z tym można polemizować, co rok nowa książka…

 

Tak, ale ja piszę szybko, wtedy prawie nie odchodziłem od komputera…

Z pewną przesadą można powiedzieć, że tę książkę w dużej mierze oparłem na życiu naszego kumpla, Krzysia Freislera, o którym mówiłem w tej naszej rozmowie charakteryzując ludzi Przedświtu. Oczywiście Krzysztof w żaden sposób nie był współpracownikiem bezpieki, co może wynikać z losów powieściowego Ksawerego, ale… ale życie Krzysia niosło tyle zaskakujących akcji, zwrotów, zdarzeń, historii zupełnie nieprawdopodobnych, że żal by było tego materiału nie wykorzystać. W gruncie rzeczy znam tylko jeszcze jeden przypadek człowieka ze środowiska literackiego o tak nieprawdopodobnym natężeniu zdarzeń osadzonych w naszej historii – zdarzeń z pozoru nielogicznych, irracjonalnych, często zabawnych, czasami strasznych…

 

Skoro ze środowiska… Zdradzi Pan o kogo chodzi…

 

O Rysia Sobieszczańskiego, fajnego poetę, mojego autora w legalnym Przedświcie. Opowieści o jego życiu słuchałem – tak jak opowieści o życiu Krzysia – z rozdziawioną gębą. Namawiałem Ryśka aby napisał powieść ze swego życia, ględził, ględził, że to zrobi ale – oczywiście – nigdy do tego nie usiądzie.

 

Może więc Pan – skoro to tak fascynujący materiał na powieść – powinien się do tego zabrać…

 

Może. Dużo nad tym myślałem.

 

Zdradził Pan kto był pierwowzorem postaci Ksawerego. Jak dużo w tej książce prawdy?

 

Chyba dużo, bardzo dużo. To „chyba” zaraz wyjaśnię. Na przykład to, że jego ojciec po odsiedzeniu paru lat w stalinowskim więzieniu wrócił do domu, kazał stolarzowi w drzwiach do pokoju wyciąć małe okienko, przez które podawano mu posiłki. Wrócił z tego więzienia okaleczony… Albo „przygoda” Krzysia Mętraka z Ireneuszem Iredyńskim w knajpie…

Napisałem „chyba”… Wie pan, ja w zasadzie z Krzysiem Freislerem nie rozmawiałem o jego życiu. Czasami miałem okazję go obserwować, obserwować ludzi wokół niego, ale o jego życiu dowiadywałem się od innych. Często te opowieści się powtarzały, uzupełniały, były komplementarne.

 

Zbudował Pan tę powieść w taki sposób, ze w jednym rozdziale mamy pierwszoosobową narrację głównego bohatera, w kolejnym opowieść kogoś, kto go znał…

 

Chciałem oświetlić Ksawerego ze wszystkich stron, czasami wzmocnić tę jego opowieść, czasami ukazać jakiś szczegół, którego nie uwypuklał na przykład z powodu swoich wad charakterologicznych.

 

Profesor Andrzej Lam, człowiek przecież ideowo bardzo od Pana odległy, wygłaszając laudację podczas wręczania Panu nagrody Warszawskiej Premiery Literackiej za tę książkę powiedział między innymi: „W czym innym jeszcze Hrabal staje się patronem tej powieści o dość zagadkowym tytule: w sposobie opowiadania, wykorzystującym poza obyczajowymi i psychologicznymi również polityczne realia - bo jak bez nich można by napisać dotyczącą losów polskich powieść w rozciągłości od powojennych ruin Warszawy, kiedy bohater jest pięcioletnim dzieckiem, po niedawne procesy przemytników kradzionych samochodów, w które to procesy został wplątany. Ale te realia nie prowadzą ku prozie tendencyjnej, ku beletrystycznej parafrazie głoszonych z trybuny haseł. Wrażliwość językowa Holewińskiego, naturalna i swobodna, daleka od ostentacji, która u innych tak często psuje zamierzony efekt, każe mu posługiwać się wielością narratorów, dzięki czemu głosy rzeczywistości brzmią polifonicznie, od zapisu kształconego na wysokiej literaturze po wulgaryzmy środowisk jak z opery za trzy grosze, od języka wyrzuconych na margines artystów po mowę przesłuchań i politycznego szantażu, od języka miłości - a jest tu jej odmian bez liku - po formuły desperacji i nienawiści.”. A skończył ją w sposób niezwykle dla Pana pochlebny: „Takich powieści nie mierzy się proporcjami mroku i światła, słuszności i niecelności diagnozy. Spoza wzorca Hrabalowskiej mądrości wyłania się wytrącony z orbity świat Podróży do kresu nocy, aureola poezji nad obrazami wstydu i poniżenia.”.

 

Ma pan rację, w wyborach politycznych, pan profesor Lam jest odległy ode mnie o Himalaje. Ale z tego, co wiem jest – nie chcę nadużywać tego określenia, ale tak chyba jest – miłośnikiem mojej prozy, mojego pisania. Cóż, mogę mu być tylko wdzięczny, że dostrzegł w tej mojej powieści tak wiele.

 

Z kolei Piotr Bratkowski pisał w Neewsweeku: Gdyby tom ‘Przeżyłem wszystkich poetów’ Wacława Holewińskiego (niegdyś współtwórcy podziemnego wydawnictwa Przedświt) nie był powieścią, mógłby być brykiem historycznym. W losach głównego bohatera, niespełnionego artysty, przeglądają się bowiem dzieje Polski od stalinowskich represji i przez marzec '68 i emigrację aż po współczesną mafię złodziei samochodów.”. Chce Pan edukować?

 

Żartobliwie odpowiem, co przecież można było wcześniej przeczytać, że przecież przez chwile chciałem zostać nauczycielem… A mówiąc całkiem poważnie: nie wiem czy chce edukować, chcę przypominać. Wie pan, większość z nas nie pamięta już, że ćwierć wieku temu mieliśmy dwa programy telewizyjne, że nie było Internetu, telefonów komórkowych, a na te stacjonarne czekało się po dwadzieścia lat, że półki sklepowe były puste, że było coś takiego jak talon i przydział na samochód, że nie można było kupić desek, że były karki na mięso i obuwie. Była za to Służba Bezpieczeństwa, cenzura, partyjna nomenklatura w obsadzaniu wszystkich ważniejszych stanowisk – także w sferze gospodarczej – już na poziomie brygadzisty. Jest takie przysłowie, klątwa: „obyś żył w ciekawych czasach”. Mam wrażenie, że nasze pokolenie żyło, żyje w takich czasach. Nie w tych najbardziej krwawych – ominęła nas w końcu wojna, najgorsze, najkrwawsze lata stalinowskie – ale tam sięga przecież pamięć naszych rodziców, dziadków, a to również nasze oczy. Nikt nam nie dał prawa aby te czasy wymazać z naszej pamięci. Ja nie chcę „wybierać przyszłości” jak proponował Kwaśniewski. Mogę ją wybierać bez zacierania, wymazywania, odrzucania przeszłości.

 

Wszystko zgoda, ale – jak sam Pan mówi – „sfałszował” Pan jednak prawdę wplątując swego powieściowego bohatera, pozornie nieudacznika, w jakieś niejasne powiązania ze służbami

 

Mój Ksawery nie jest nieudacznikiem, jest trochę kaleką z powichrowanym życiorysem, ale nie jest nieudacznikiem. Radzi sobie w życiu lepiej niż większość dorodnych, zadbanych, pachnących Polaków. Nawet na emigracji, w całkiem dla niego osobnym, nowym życiu staje jednak na nogi. A co do powiązania ze służbami. Z wielu powodów wydało mi się – i tu, znów chce to podkreślić – całkowicie odszedłem od życia Krzysia Freislera  - ciekawszym zasugerowanie takiej możliwości. Wie pan, tysiące ludzi w najprzeróżniejszy sposób opuściło PRL czując jego nieznośna duszność, brak szans, jakiś powiew szamba wychodzący z każdej szczeliny. Część z tych ludzi weszła w jakieś układy ze służbami aby móc się stąd wyrwać, dać nura w inną, wydawało się lepszą rzeczywistość. Niektórym udało się urwać ze smyczy bezpieki, inni płacili swój haracz do ’89, inni płacą do dziś. Niektórzy wrócili, większość nie chce mieć z Polska nic do czynienia.

 

Świat Ksawerego to jednak także świat złodziei, prostytutek, czasami gangsterów…

 

Dlaczego pan nie zapyta, nie powie, że to także świat poetów, malarzy, artystów? W życiu mojego bohatera te światy się przenikały, wnikały w siebie, zazębiały się. Krzysztof, tu nie mam wątpliwości znał i jednych i drugich. Ale jego życiem, życiem Ksawerego, nawet jeśli nie odcisnął tam swego piętna, była sztuka. A w prostytutkach bardziej jednak widział człowieka ze wszystkimi jego potrzebami, także potrzebą miłości, niż sprzedawcę własnego ciała. A bandyci, gangsterzy? Krzysztof jeszcze w Polsce ich znał. Mieli swój kodeks honorowy, czasami sobie pomagali. Niech pan pamięta, że Freisler , a więc i mój powieściowy bohater, spędził parę lat w mamrze. Tam się wiele można nauczyć.

 

Wcielę się na chwilę w trudną dla mnie rolę adwokata diabła. Znajduję w Pańskiej powieści rozmowę bohatera z jego szefem, właścicielem przedsiębiorstwa transportowego. Ksawery mówi o KGB:

- A skąd wiesz, że to było KGB? Pokazali jakieś dokumenty? Zaświadczenia?

Skrzywił twarz, jakby za chwilę miał się roześmiać

- Pan jest, szefie, strasznie naiwny. Oni nie pokazują dokumentów. Mówią, pójdziesz z nami, i nikt się o nic nie pyta. Tak po prostu jest lepiej. Nie pytać i nie oczekiwać wyjaśnień. Kto by się o mnie upomniał? Pan? Pewnie tak. Ale u kogo? To jest ogromny kraj. – Rozgadał się jak nigdy. – Dużo bandytów. Wypadki przecież się zdarzają. Milicja szukałaby moich zwłok przez lata i nigdy by ich nie znalazła. Cóż to dla nich znaczy człowiek”.

Nie bez powodu przytoczyłem ten fragment. Czy Pan, przecież nie tylko w tej książce, nie mitologizuje służb? Polskich, sowieckich, innych? Naczytał się Pan kryminałów?

 

Czy je mitologizuję? Staram się myśleć, wiedzieć, że są i że są to ludzie bezwzględni, którzy nie zawahają się przez żadną zbrodnią – kiedyś w imię ideologii i pieniędzy, teraz głównie pieniędzy. Mój powieściowy bohater, to… to nie jest bohater. Jak większość ludzi stać go czasami na jakieś heroiczne zachowanie, ale generalnie – w trudnym świecie, gdzie nie wszystkie wybory są tylko jego – stara się po prostu przeżyć. Pomaga jak może opozycji ale czasami płaci też trybut drugiej stronie. Pewnie zresztą z wiekiem, jak my wszyscy, redukuje swoje oczekiwania wobec tego świata, przykrawa marzenia, wkłada buty często przyciasne ale takie, w których potrafi się poruszać. Troszkę to banalne, ale świat mego bohatera ma wiele braw, odcieni, jest wyrazisty, a czasami zamglony tak bardzo, że trudno o jego jednoznaczne odczytanie.

Pyta się pan czy się naczytałem kryminałów. Prawie ich nie znam. Lubię Chandlera, MacDonalda i… i chyba na tych dwóch nazwiskach kończy się moja znajomość kryminałów. Ale czy ci dwaj pisali kryminały? Byli znakomitymi pisarzami i tyle. Agaty Christie znam może ze dwie, trzy książki i nigdy mnie nie porwały. Więc to raczej nie znajomość kryminałów każe mi jednak patrzeć trochę głębiej na procesy, które mają miejsce nie tylko zresztą w Polsce, w całym postsowieckim imperium. Nasza wiedza w tym zakresie nigdy nie będzie pełna, nigdy nie poznamy prawdy o wielu zdarzeniach, które z jakiegoś powodu miały miejsce, albo miejsca nie miały. Bohater „Przeżyłem wszystkich poetów” o niczym nie decydował – był trybikiem w wielkiej machinie, taką śrubeczką, której brak decyduje o tym, że cała maszyneria przestaje działać. Ale która dosyć łatwo wymienić na inną, równie sprawną.

Poza wszystkim powieść, jeszcze raz to powtórzę, nie ma szans zmienić świata. Może otwierać oczy, cos tam przybliżyć. A jeśli dobrze się czyta… tym lepiej dla autora.



Viewing all articles
Browse latest Browse all 786

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra